Komputer mieli mi dane do wielkiego podsumowania moich badań. Czekam. Wyszłam po wodę do kwiatów, odwiedziłam przybytek, napiłam się i przemyślałam, jak się wywinę z pracy w deszcz bez parasola. A ten ospale żuje i jeszcze nie wydał na ekran mojego ponad dwuletniego starania, więc zerknęłam na stronę i podpisuję.
Przed kolejnym tygodniem zrobiłam sobie dzień leżenia plackiem w łóżku. Niedziela pod pierzynką czasem się przydaje. Zapracowana matka i mrówka naukowa powinna czasem poleżeć bez ruchu dla regeneracji. Ludzie nie umieją odpoczywać. Od czasu, jak odpuściłam martwienie się na zapas, odpoczywam naprawdę pełnym ciałem, świadomością i obserwuję, albo i nie, co się dzieje. Jak nie wybiegam myślą w to, co będzie, nie obarczam się nadmiernie i jest mi lekko, stabilnie, efektywnie. Jak jest niedziela i ciemno, to leżę. Oglądam filmy na netflixie, od czasu jak się przeprosiłam z telewizją, ale tylko z internetu i na monitorze, bo odkryłam, że wreszcie powstają filmy ciekawe, intrygujące, po które nie trzeba iść na niszowy festiwal. Wchłaniam chwilę leżąc i nie obarczam się zanadto, że moje ciało nie trenuje jogi, nie spożywa witamin, nie uczy się 7 języków i nie bierze udziału w aktywnym wychowywaniu następnego, podobno- jak mówi znajomy geofizyk, co się w publicznej telewizji udziela – ostatnim pokoleniu ludzkiego gatunku. Prawdziwe? Gdzie tam. Doszliśmy do granic, ale wciąż się odwracamy od faktów tworząc kolejne, wygodne wątpliwości na przeczekanie. Szymon nie ma złudzeń, bo zmierzył. Wolę wierzyć jemu, niż tym, co się odwracają. Matka Ziemia już się przegrzewa od dawna, ale leżąc w niedzielę nie martwię się tym, nie wybiegam na ulicę uświadamiać, walczyć, zdobywać poparcie. Za to kiedy rozmawiam, nawet w pracy, gdzie ludzie światli, znają fakty, analizujemy to co widzimy, jakie są wykresy, jakie dane, jaka ich wrażliwość, to widzę, że mamy proszę państwa, pozamiatane. Tak, że jak ktoś zrobił pewną inwestycję może się zdziwić za parę lat, a jego dzieci tym bardziej. Wielopoziomowy temat, wart poznania.
Świadomość ludzi, z jakimi przebywamy albo nas stymuluje, albo zubaża. To widać, czuć i każdy wie, jaki wpływ ma na niego środowisko ludzkie, a także ekologiczna powłoka. Smog, spaliny, koty i podpaski w Wiśle. Takie wydawałoby się nieistotne drobiazgi. Plastik, ciągle powielane opakowania, fabryki z dziećmi w Bangladeszu. Jak sobie wyobrażam moje dzieci przy maszynie, dowolnej, to dopiero do mnie trafia, że żyję w enklawie luksusu.
O jest! Wypłynął na powierzchnię 🙂 Ależ piękny. Nie zamieszczę, żeby nie odstraszać.
Kolega co pisał doktorat u Szymona mówi, że jesteśmy ostatnim pokoleniem co w miarę swobodnie pije wodę. Pustynie, żar i, jak mi się wydaje, przemoc z tym związana w walce o dostęp do różnych niezastępowalnych rzeczy, jedzenia, energii. Smętne te nasze rozmowy. Już widzę, jak robią z Szymona nawiedzonego świętego od plagi klimatycznej. Znajoma przy okazji powiedziała w zamyśleniu, że jakby w rzeźniach były szklane ściany, to ludzie nie jedliby tyle mięsa co teraz. CO2 i metany, jakoś nie mamy wrażliwości na te sprawy. I wiedzy jednocześnie.
Leżę więc sobie i myślę, w przerwie między odcinkami, co ja mogę zrobić, żeby poczuć się lepiej sama ze sobą. I wymyśliłam, że nie zamierzam się karać np. niejedzeniem mięsa, bo lubię i potrzebuję, to podstawa, bo z poczucia winy jeszcze się nic dobrego nie urodziło, ale odpowiedzialnie sprawdzam co mogę wyrzucić poza nawias nawyków. Oddałam samochód do lakiernika i pomykamy z Iwem autobusem. Jakiś czas się nada taka gimnastyka. Segreguję śmieci, inna sprawa co śmieciara i odpowiednia instytucja z nimi robi, ale na to nie mam wpływu. Na razie. Mówię, dzieciom, przyjaciołom, co uważam. O badaniach, jakie widziałam, a do których pewnie nie mają czasu sięgnąć. O udokumentowanych zagrożeniach np. nanocząstkami, co przenikają błony komórkowe i barierę krew-mózg. Bez straszenia, obiektywna wiedza. Z drugiej strony mówię o tym, że lubię zieleń, kontakt z życiem w chaosie przyrody, bez regulacji rzek, lasów, wygładzania, prostowania i dymienia. Tak się złożyło, że dziś jestem ubrana na zielono, może mnie to nastraja. A może moi przyjaciele z pracy, bo mają wrażliwość na wszystko i ostrożne podejście do newsów, jak te rodem z superekspresów.
Wbrew pozorom nie martwię się za bardzo co nas, jako gatunek czeka. Niektórzy twierdzą, że ludzkich odnóg ewolucji było już w historii ziemi wiele i wcześniej, i za naszej pamięci antropologicznej, żeśmy dali w kość neandertalczykom, bo byli zbyt przyjaźni. A teraz przyszło na swoich. Jak nie wojna to plaga, albo katastrofa ekologiczna. Zastanawiam się kiedy nadejdzie spokój. Kiedy będę mogła powiedzieć, że zaliczam się do rasy ludzi rozumnych, a nie ewoluujących wciąż obiektów człekokształtnych ogarniętych obsesją zdobywania kontroli nad wszystkim i niszczenia tego, czego się nie rozumie i co wystaje poza schemat. Taka kobieca fanaberia widzenia świata jako całości, powiązań, możliwości. I w obliczu tego, że kobiety od 100 lat mogą brać udział w wyborach myślę, że może nadeszła pora na zmianę optyki, na łagodne dryfowanie do bardziej naturalnego celu, jakim jest zdrowe środowisko wszelakie, tolerancja, wolność, współczucie? Nie walkę, nie straszenie prawem, nie grożenie sobie nawzajem. Od kiedy kobiety zaczęły się trochę bardziej liczyć w historii, nie te co pojedynczo pociągały za sznurki w imieniu nieudolnych mężczyzn od czasów starożytnych, ale te co z odkrytą przyłubicą idą do działania, mam coraz więcej optymizmu. Podziwiam je i wspieram. Dlatego przyznam, że prawie zawsze głosuję na kobiety chyba, że nie da się inaczej, bo ich nie ma na listach wyborczych. Można powiedzieć fetysz, ale ja widzę ile kosztuje praca na rzecz czegoś z jednoczesnym prowadzeniem gospodarstwa domowego i często jeszcze wykonywaniem zawodu. Jak się tym kobietom udaje to znaczy, że warto je wspierać. Taką mam filozofię wyborczą, osobistą i nie namawiam, żeby ją powielać, każdy ma swój gust i przekonania, jak się wyrazić na forum społeczeństwa.
No to zaraz zmierzę się z deszczem, naturalnym, choć niewyjaśnionym do końca fenomenem fizycznym, procesem opadania kropel z nieba. Wiedzieliście, że deszcz to nadal zagadka? Tak jest, jeszcze nie powstał model fizyczny, mamy przypuszczenia, symulacje i teorie, ale twardych dowodów, jak to się dzieje, że pada, nie ma. Taki świat jest zagadkowy. Poświęcam tę refleksję wszystkim tym, co się mają za rozumnych. Bo rozum jest ograniczony i potrafi zawieść do lokalnego piekła. Mądrość zaś wynikająca z tego co czujemy, co jest ważne, jest uniwersalna i krzepka. Warto ją przedstawiać, zmagać się w dyskusjach, nie oddawać pola dyletantom, broniąc tego, co w nas wybrzmiewa. Jesteśmy tylko ludźmi i będziemy się spierać. Oby te spory prowadziły nas do zrozumienia, nie wytrzebienia przeciwnika. Co dedykuję wojującym ekologom i industrialistom, zdrowym i chorym, lewicowcom i prawicowcom, tańczącym i lewonożnym, aktywnym i leniwym, homo i heterykom, młodym i starym, po prostu ludziom, takim jacy są i jacy mogą być… akceptującym, mądrym i odważnym.