Kobiety czterdziestoletnie to wspaniałe wilczyce. Znają swoją wartość, lepiej niż trzydziestolatki, które jeszcze pamiętają, jak niedawno wychodziły za mąż, planowały dzieci, woziły się z rozterkami dziecko, czy kariera, mąż czy nie mąż. Czterdziestolatki, kobiety, którym się otwiera przestrzeń. Dzieci nie trzymają za spódnicę. Plany życiowe w najszybszym rozkwicie, zdystansowane, nie potrzebują męskich głasków żeby przetrwać tydzień. Wychodzą same, w obcasach, adidasach, na boso. Nie mają kompleksów, nie latają na uporczywy fitness, nie martwią się chorobliwie o przyszłość, faceta, dzieci i wiedzą, bo wtedy właśnie zaczyna się wgląd w prawdziwą wiedzę, że wszystko przemija. Dbają o swój wygląd, nie przez operacje plastyczne a serdeczne podejście do siebie. Patrzą i widzą, jak naprawdę wygląda życie, niezależnie od wszystkich wokół, uwarunkowań, lęków, szukania męskości w mężczyznach i kobiecości w sobie. Umieją stawić czoła najcięższym huraganom bez niczyjego ramienia, bez narzekania, mizdrzenia się do świata. Kobiety jak stal i jak dynamit. Nie oglądają się za siebie, bo już zrozumiały co się zdarzyło. Umieją śmiać się z siebie, wiedzą co to miłość. Nie robią scen, nie ślepną za mężczyzną, bo już przejrzały mamisynków, macho, traumatyków, flegmatyków i nielicznych dojrzałych.
Jestem w połowie tego wieku i już się nie mogę doczekać co będzie, kiedy wejdę w kolejną dziesiątkę. Czuję się tak, jakbym za chwilę mogła zająć miejsce w rakiecie do najwspanialszych zakątków galaktyki. Moje ciało jest wygodne, dusza się cieszy ze zrywania więzów i patrzy ze spokojem na moje namiętności i radość z bycia sobą.
Trzydziestolatki, pędźcie do wieczności, przez mądrość czterdziestolatek, eksplozję pięćdziesiątek i wykwintną elegancję kobiet 60letnich. Kiedyś, gdy dobiegniemy do mety, każdy etap wspomnimy z miłością, jeśli po drodze będziemy kochały swoje zalety, a wady tuliły z czułością.