My Lisbon Story: Second Episode, Part 6

„Pożegnanie z Lizboną”

Dziś żegnam się z Lizboną. Miałam iść na milongę, ale chyba odpuszczę. Kupiłam sardynki w puszce, porto, serię koszulek dla rodziny i zjadłam dobry obiad we włoskiej restauracji nad brzegiem mglistej rzeki Tag niedaleko wieży Belem. Pojechałam tam tylko ze względu na nazwę, kojarzącą mi się z dzieciństwem. Nie unikałam w Lizbonie miejsc turystycznych byłam przed, bądź w, wielu, ale nie miałam grafika i nie odhaczałam kolejnych punktów na mapie. Dzięki temu zobaczyłam może więcej autentyczności. Trochę orientować się warto np. gdzie jest północ i gdzie położenie hotelu w stosunku do twojej obecnej pozycji, ale muzea, kościoły, place, po prostu przechodzę. Wszędzie jest wiele piękna i w kościołach. i w muzeach, najwięcej na ulicach.

Przejechałam się do wieży Belem tramwajem. Nie miałam biletu, ale przy wejściu okazało się, że wsiada ze mną kanar i kupiłam u niego od ręki. W drodze powrotnej postanowiłam wykorzystać ostatni bilet na pociąg zapisany na magnetycznej karcie, o jakiej sobie w trakcie przypomniałam i poszłam w kierunku stacji. W drodze zobaczyłam śmieszmy, cudny domek, pawilon podarowany przez Tajwan Portugalii. Gdybym pojechała tramwajem, jak planowałam, to by mnie ominęło.

Lizbona żegna mnie na swój sposób. Najpierw gęstą mgłą z rana nad Praca de Comercio. To opar nie mgła, porusza się jak zaczarowana i osiada wszędzie. Zasłania i odsłania, jakby robiła przedstawienie. Siedziałam na nabrzeżu przy pomniku i nagle wyłonił się most nad rzeką. Potem barka płynąca w kierunku oceanu, przeciwległe wzgórza. Siedziałam i chłonęłam słońce w krótkim rękawku, bo przypiekało cudnie. W pewnym momencie usiadłam do medytacji, bo nie mogłam już powstrzymać myśli, które ostatnio płyną przeze mnie szeroką falą i rozlewają się w ocean informacji, o mnie, o świecie. W końcu to to samo. Patrzyłam i zobaczyłam, że cudne odblaski na wodzie wyglądają jak stado motyli o skrzydłach uplecionych z świetlistej energii. Potem w polu widzenia zobaczyłam malutkie rozbłyskujące punkty. Można powiedzieć, że naświetliłam siatkówkę słońcem. Może. Obok nabrzeża śpiewał facet za pieniądze, szlagiery Boba Dylana, Simone & Garfunkel. Nie zauważałam kiedy zaczynał i kończył śpiewać, kto do mnie podchodzi, kto siada, wstaje, robi zdjęcia płynących łodzi, ptaków i nieba. Mgła odsłaniała i zasłaniała rzekę, a ja myślałam i zrozumiałam, że wszystkiego napisać się nie da. Że musi być inny sposób, że nie muszę już teraz wiedzieć, ale przypuszczam, że polega on na tym, żeby myśleć, jeśli już musimy myśleć, dobrze o świecie, bo jesteśmy jego konstruktorami i myśli, jak maile z powrotem kierować do Źródła. Po drodze myśl taka przemienia się w energię, która falą rozchodzi się po rzeczywistości i ją zmienia. Wczoraj w nocy przeżyłam coś w rodzaju oświecenia. Oświeciło mnie światło mojej własnej miłości i miłość tę posłałam do wszystkich, do których mam dostęp. Pomyślałam czule o rodzinie, bliższej, dalszej, przyjaciołach, znajomych i wszystkich ludziach, jakich dosięga taki impuls miłości i wysłałam go w przestrzeń. A potem medytowałam i zasnęłam; nie pamiętam co mi się śniło. Wczorajszej nocy śniło mi się za to, że stoję na balkonie wysokiej kamienicy nad dużym placem opadającym w dół i żegnam trzy dziewczyny ubrane w pomarańczowe peleryny i dwie w zielone. Jedną z nich była moja koleżanka szkolna, która ostatnio miała urodziny i złożyłam jej życzenia przez facebooka. Pomachałam do nich z balkonu i zawołałam: „Do następnego razu! Do następnej konferencji!” Odmachały mi z dołu ze śmiechem. Można powiedzieć pożegnałam Lizbonę w ten sposób.

Naprawdę pożegnałam się jednak dzisiaj, idąc na tramwaj Rua de Augusto. Poczułam nagle ogromną wdzięczność za wszystko co tu przeżyłam, za kamienice, ulice, ocean, rzekę, niebo, ludzi, kolory, smaki, za pociągi, tramwaje, kafejki, restauracje, sytuacje, muzykę i tango. I wiecie co się stało? Kiedy wracałam z wieży Belem, idąc tą samą ulicą, zobaczyłam pieśniarkę, którą opisałam w części o fado. Znów śpiewała na ulicy. Zapłaciłam, usiadłam i przez chwilę posłuchałam. Poczułam, jakby Lizbona mnie żegnała w ten sposób, ten sam, w jaki mnie witała. Zamknęłam więc ten cykl w pełni i teraz, nie potrzebuję już nic. Miałam tu wszystko czego można doświadczyć, odczuć. Szczęście chodzi bowiem cały czas ze mną za rękę, jeśli tylko pozwalam sobie na nie patrzeć.