Na uboczu

Przez chwilę myślałam, że to coś niezwykłego. Teraz już nie myślę. Wczorajsza milonga, ale i poprzednie zdarzenia doprowadziły mnie do stwierdzenia, że wszystko co mi się zdarza, jest w moim umyśle. Czułam to zawsze, nie od teraz. Od dziecka, ale ponieważ ten stan nie miał punktu odniesienia i nie urodziłam się w Nepalskiej a polskiej wiosce, przez długi czas błądziłam w przekonaniu, że istnieje coś takiego jak świat zewnętrzny. Nie chodzi o magię, chociaż wszyscy znają cuda, gdy ktoś w chwili bólu niespodziewanie nas uleczy, ktoś inny zawróci ze złej ścieżki właściwym słowem. Ja nauczyłam się rozpoznawać to wszystko moim światłem wewnętrznym i wiem, czuję, przeczuwam, przenikam, że wszystko co chcę mieć pojawia się w pewnym momencie na mojej drodze. Wszystko czego pragnę w takiej postaci, w jakiej o tym myślę. Więc cała sztuka myśleć dobrze i zmieniać rzeczywistość dookoła. Gdy postanowiłam zacząć pisać i pomyślałam czy nie zostać profesjonalną pisarką, od razu wpadł mi na facebooku kurs dla amatorów pisania. Proszę, mówił, weź mnie i użyj jeśli chcesz pisać powieści dla ludzi. Nie wzięłam, bo nie byłam pewna czy muszę, czy chcę. Nie chodzi o stracone szanse, poczucie winy, że się nie doskonalimy. Ja dostaję te kierunki, dary, jak kiwi. Tylko obrać i schrupać. Cała tajemnica w tym, że możesz, ale nie musisz, nie obciążasz się wtedy cierpieniem, programem dla niekompletnej duszy. Mogę być kim zechcę mówi mi wszechświat, ale to nie znaczy, że mam być bo inaczej, będę cierpieć katusze straty okazji. Odpuszczam wszelkie oczekiwania. Wszechświat mi pokazuje te możliwości i zwyczajnie pyta, czy chcę je wziąć. Jeśli będę chciała wezmę i spróbuję. I tak piszę. I czuję całą sobą, że żadne profesjonalne przygotowanie nie jest mi potrzebne, bo nie mam oczekiwań w postaci wydania książki. Wiem, czuję, że powieść jaką chciałam kiedyś napisać przyjdzie do mnie jeśli będzie trzeba i będzie na to klimat. Teraz nie ma go w moim sercu. Nie czuję tego co powinnam, by pisać coś innego niż piszę. Czy sądzicie, że jakbym nie poszła na wczorajszą milongę to bym żałowała? Skąd. To kolejny program. Żal, że się nie doznało czegoś w życiu. Nie poszłam tam zresztą pod presją oczekiwań, a denerwowałam się moim stanem umysłu. Poszłam też po to żeby sprawdzić jak to działa, jak działa moja świadomość, czy dobrze oceniam wszystko co z podświadomości wnika do świadomości i się nie pomyliłam. Cały scenariusz milongi miałam zapisany w głowie. W piątek idę po raz kolejny, żeby dokonać cudu jasnowidzenia, czyli wywołania tego co ma się zdarzyć poprzez intencje. A teraz z innej beczki, jak mówi Cyrk Monty Pythona. Wracam z konferencji z propozycją współpracy z Instytutem Maxa Plancka, bardzo silną grupą. Co więcej, mają ścisłą współpracę z Lizboną, z Uniwersytetem, gdzie byłam i mogłabym tu przyjeżdżać na wizyty naukowe pewnie częściej. Człowiek, który wyszedł z propozycją ma do nauki stosunek taki, że jest leniwy i robi postęp tam gdzie idzie lekko. Takie ma podejście, zgodne z moją naturą. To skuteczna droga wbrew wszelkim opiniom. Tworzy kamienie milowe w teorii aktywnych cząstek w cieczach, do których nie ma jeszcze ani doświadczeń, ani nawet przewidywań numerycznych. Opowiedział mi historię, jak wziął się kiedyś za problem, który był nie do ruszenia, więc powiedział sobie i szefowi szysze, prof. Dietrich, że na obecną chwilę się tego ugryźć nie da. Postanowili zostawić temat i zająć się czym innym. Parę lat później, na konferencji w Lizbonie, na tej naszej, podchodzi do niego młody doktorant i prosi o pomoc. Nakreśla problem, mówi, że coś mu takiego przez przypadek wyszło, kiedy szukał czegoś innego i co ma z tym zrobić. Mihaił roześmiał się na to strapienie młodego człowieka pełnym głosem i powiedział mu, że rozwiązał właśnie, przez przypadek, ale często tak w nauce bywa, stary problem, który on kiedyś zarzucił. Wszystko samo przychodzi, jeśli, i tu zaryzykuję stwierdzenie, nie pragniemy tego za bardzo, nie cierpimy z braku tego, odpuszczamy nieistnienie tego czegoś w naszej głowie i sercu. Wtedy przychodzi, może inną drogą, niż sądziliśmy, ale zjawia się, by nas cieszyć. Mam prywatnie takie oto wytłumaczenie. Jeśli czegoś bardzo pragniemy, to znaczy, że nie czujemy się dość dobrzy by mieć to, posiadać, obcować z czymś takim. Cierpienie związane z brakiem tego czegoś nie przywoła tego do nas, nie przyciągnie, niezależnie od poziomu wysiłku jaki w to włożymy, wręcz utwierdzając to coś w przekonaniu, że skoro się tak staramy to mamy w sobie tylko przestrzeń na pragnienie, jakby dziurę wypełnioną antymaterią tego czego tam nie ma. Antymateria i materia anihilują w kontakcie ze sobą, więc kiedy nawet zdarza się, że jakaś okoliczność zbliża nas do realizacji tego czego pragniemy, to znika naturalnie i pozostaje pustka. Mam więc taką koncepcję, która u mnie działa i może zadziałać u innych.Trzeba odpuścić wszelką walkę o to i z miłością powiedzieć, nie mam tego, a i tak będę szczęśliwa, bo przecież jestem pełną siebie istotą i nic nie musi mnie dopełniać, ani przedmioty, ani ludzie, sytuacje. Wszystko mam w sobie, niezależnie od tego ile mam firm, kobiet, dzieci w danej chwili, czy coś pozornie tracę, jak małżeństwo. Nic nie tracisz i nie zyskujesz, bo w każdej chwili jesteś najoczywistszą pełnią. A pełni się nie da odchudzić, jak nieskończoności. Można ją przesłonić, udawać, że jej nie ma. Z tym przychodzimy na ziemię z zaciemnieniem swojej pełni, żeby ją odkryć i zamienić się w pełnię. I tylko do tego dążymy w życiu, do niczego więcej. Nie do miłości, rodziny, pracy, ról, realizacji talentów, ambicji, planów, spalania karmy, ustawiania związków rodzinnych do kilku pokoleń i znoszenia klątw. To wszystko są programy, jakich trzeba się pozbyć w porę, żeby odpuścić, że bez tego nie istnieję w pełni. Wszystko to w czym jesteśmy relacje, związki, sytuacje życiowe dają nam pole do poznawania siebie, ale nie są nami, niczego oprócz odkrywania nas samych nie dają w rzeczywistości. Jesteśmy kompletni, nie musimy się dopełniać, łatać, wspierać czymkolwiek. Wystarczy się odkryć i zaakceptować to, że niczego nam nie potrzeba więcej. Ja to nazywam najwyższym stanem świadomości i życiem w świetle prawdy, którą od dawna czuło moje serce.

Ps. Tak w ogóle, chciałam ocean, mam ocean, chciałam Lizbonę, mam Lizbonę, chciałam dobre wystąpienie, i dużo pytań, miałam najwięcej w sesji, chciałam tańczyć na milondze … Co dziś mi się przyśni w tym śnie zwanym życiem? Fado na żywo. Tak to będzie dziś. Dlatego już w tej chwili odpuszczam tę myśl. Pa, pa. Do zobaczenia fado, może 🙂