O darciu pierza – przewrotnie

Scena z filmu „Fight Club” (1999) reż. David Fincher

Wszyscy się kłócą. Polityka atakuje nas antagonizmami. Idee równości i praw człowieka odpływają w morzu nietolerancji. Fala za falą, a czas ucieka i zbliża nas do wiekopomnego dnia – dnia wyborów.
Nie oglądam telewizji, nie czytam portali, słucham ludzi, czasem radia. Przyglądam się faktom, nie opiniom. Opinie mnie nużą, bo często podszyte są jakimiś strachami, a to atakiem pedałów, a to ciemnoskórych, a to nacjonalistów w ciężkich buciorach, albo szfadronu pielgrzymkowych aktywistów. Tak jakoś mam, że ponieważ nie neguję istnienia dowolnych postaw, dogaduję się ze wszystkimi. Może oprócz tych, co zamiast gadać wolą agresywnie krzyczeć. Do tych nie warto mówić. Akceptuję ludzi dowolnych opinii, mają prawo co chcą myśleć, robienie ludziom w głowach rewolucji ideologicznej już było. Warto sięgnąć do historii – już było przekonywanie i wychowywanie do jedynie słusznych poglądów na siłę. Nie musimy już tego powtarzać, ale co jakiś czas wciąż to wraca na skalę społeczną. Nagle dziewczynki do garów, chłopcy do łopat, albo księża na Księżyc, albo Bóg, Honor, Ojczyzna, za pomocą czerwonych od przejęcia mówców, albo takich z rączkami w piramidkę.
To wszystko już było, ale część ludzi nadal się tym żywi. Dlaczego? Bo zamiast zająć się własnym życiem, wolą żyć w iluzji większej idei. To ich stawia w lepszym świetle, robią się sami dla siebie więksi. Czemu czują się zatem mali, żeby się tak windować? Pytanie indywidualne do każdej babki i każdego chłopa. Co tam cię, drogi obywatelu, boli osobiście, że się podczepiasz pod gremium wybrzydzające na innych? Jaki pedał ci zawinił, że nie masz lepszego samochodu, albo jaki ksiądz ci podprowadził wolność osobistą?

Żyję w tym kraju już jakiś czas i wciąż się natykam na antagonistów. Taki antagonizm chroniczny, jak choroba żołądka i przełyku, zwana zgagą. Jak to się dzieje, że nie umiemy wyjść ponad to chroniczne, uciążliwe dla ucha zakrzykiwanie przeciwnika? Bo nie umiemy w uczciwości własnej przyznać się do faktów. Każde stronnictwo jest lepsiejsze i ma plan na poprawę bałaganu zostawionego przez poprzednika, w który samo nie wierzy, ale to sprzedaje, a krzyczący zapamiętale ogół i to kupi, bo z góry wiedział, że lipa. I tak koło się zamyka.

Zamiast nawoływać do zmiany, siedzę sobie w domu, albo stosownie, w pracy i patrzę na tę rzeczywistość, jak na grę żywiołów. Co jest lepsze woda czy ogień? Po nadmiarze jednego mamy powódź, po drugim zostaje popiół. Mądrzy starożytni pisali, że „panta rei”, więc płynę w tym nurcie wzniosłych idei, jak w wodzie Gangesu. Tu trup, tam kwiat, z dystansu muł, nie woda. Mam własne poglądy, wygłaszam je kiedy jestem do tego zaproszona, albo kiedy ktoś przy mnie dmie z trąby głupoty. Nie obrażam się jak ktoś do mnie mówi, jak mój niedawny „przeciwnik”: „Kiciu, ty to nie wiesz o czym mówisz”. Taka osobista wycieczka zwykle oznacza, że człowiek doszedł do swojej ściany argumentacji i, że się już połapał, że nie umie na nią wleźć, a odwrócić się wstydzi. Dlatego, jak ktoś zaczyna szydzić, agresywnie lub z pozoru nie, znaczy, że jego strategia przekonania cię bierze w łeb. Innym sposobem „pokonania” przeciwnika jest powołanie się na prawdy objawione, w stylu, „przecież to każdy wie”, „wszyscy tak robią”, „tak się stanie, zobaczysz”, „oni już tacy są” itd. Żadnych konkretów, truizmy pułapki, z takich trudno się wychodzi w dyskusji, bo człowiek utyka w przekonaniu i nie widzi faktów, że żadni „wszyscy”, nie „każdy”, co się stanie – nie wiemy, jeszcze tego nie ma.

Ostatni problem w świadomej dyskusji to słowo klucz. Mój oponent sądził, że użył go przeciwko mnie – „kicia” – mnie tam nie obraża, bo ja słucham co ludzie mówią a nie jak mówią, i zawsze wracam do faktów, nie przejmując się zbytnio stylem ich wypowiadania. W większości zaś jest inaczej. Słowo klucz może być nie koniecznie obraźliwe jak „homoś”, „łysa glaca”, albo „dziunia”. Zaskakujące jest, i warto to wiedzieć, że słowo klucz może mieszkać w słowie „porażka”, „kobieta”, „ser”. Skąd się to bierze? Z naszych doświadczeń i skojarzeń. Coś neutralnego dla jednej osoby, dla innej ma głębokie, bolesne konotacje i tego, naprawdę, nie da się przewidzieć. Dlatego dyskusja z kimś wyczulonym emocjonalnie na słowa, nie fakty, nie ma sensu. Człowiek reagujący na słowo klucz np. „stado” ( tworzycie stado wokół tego lidera – może być odebrane jako stado wokół barana, albo doświadczonego przywódcy), albo przykład z doświadczeń mojej przyjaciółki – „łożysko” (z ciała kobiety? czy z kosiarki?), zaczyna się kręcić wokół tych emocji i dyskusja siada, a podnosi się ciśnienie. I na nic rzeczowy powrót do meritum sprawy, kiedy odpaliliśmy czyjś bolący punkt. Trzeba nie lada uważności na samego siebie, żeby ten punkt w ogóle zauważyć i w niego nie wpadać.

Na koniec powiem jeszcze tylko, że niektórzy Polacy bardzo szybko uznają się za ekspertów w zasłyszanej dziedzinie. Takiego nie przegadasz, mina takiego speca sama mówi za siebie. Z takich rozmów ze spokojnym, czasem rozbawionym wewnętrznie obliczem, szybko się wycofuję. Jak nie zdążę, to dostaję głupawki, na duby smalone, jakie można usłyszeć. Z drugiej strony tacy eksperci są nieocenionym źródłem anegdot do późniejszego opowiadania we właściwym towarzystwie.

Jeśli już rozmawiać, to słuchać jednocześnie. Zaoszczędzam w ten sposób mnóstwo mojej energii osobistej w oczekiwaniu na ciekawego rozmówcę – słuchacza. Wtedy następuje prawdziwa wymiana i z takich dyskusji, czasem dynamicznych, czasem cierpkich, ale rezonujących zrozumieniem obu stron, rodzi się coś. Coś, co wyrasta ponad jeden pogląd i drugi, co się starły i może czasem wzięły za łby, ale w ostatecznym rozrachunku dały sobie szansę, zobaczyły siebie w całej krasie i zaakceptowały fakt, że istnieją jednocześnie w tej samej przestrzeni naszych świadomych myśli, opinii i nadziei, na koegzystencję postaw, nie zwalczanie „wrogów”. Bo z całą pokorą trzeba powiedzieć, że to co teraz uznajemy za chwast w przestrzeni publicznej, może się okazać lekarstwem, a nawet wybawieniem w specyficznych sytuacjach. Dawkowane w odpowiedni sposób patriotyzm, liberalizm, feminizm, szowinizm, czy totalitaryzm dają efekt końcowy, który wyprowadza nas w nową rzeczywistość. A ta się zmienia i warto nie odrzucać niczego, tylko umieć ze wszystkiego, ale mądrze i z umiarem czerpać.