O krytyce i niewygodzie

Napisałam ostatnio krytyczny komentarz pod dwoma postami znajomej, która prowadzi wykłady z różnych rozwojowych tematów od seksualności po świadomość wzorców rodzinnych. Odniosłam się do treści, które w tych postach zamieściła, a które poprzez tendencję do generalizowania są nieprawdziwe. Zostałam przez nią zablokowana. Nie odniosła się do moich komentarzy, nie dyskutowała ze mną tylko od ręki, ciach. Wiem, że żyje ona z tego, jak się kreuje min. tymi postami i rozumiem, że moje dwa komentarze mogły zagrozić jej autorytetowi, jako ekspertce. Zdziwiło mnie początkowo to, że ktoś, teoretycznie świadomy i dobrze osadzony w swoich poglądach, nie odpowiada na krytykę, a to przecież świetna okazja do pokazania swojej wiedzy, umiejętności i mądrości. Nic z tego. Pani mnie odłączyła, bo widać, psułam jej reklamę zawodowej działalności, czyli pokazywałam to, że się nie zna na pewnych rzeczach tak, jak to sprzedaje, powielając przestarzałe poglądy. Zrozumiałam, że to co dla mnie jest wartością, bo krytyka daje mi możliwość konfrontacji z własnymi poglądami, dla kogoś innego jest atakiem i czymś niepożądanym. I to jest nauka z mojej strony, że nawet ludzie, którzy wyrażali chęć pozyskania nowych koncepcji i poszerzania swojej świadomości, mogą chcieć tego tylko pozornie.

Napisałam te komentarze z dwóch powodów. Po pierwsze autorka powiedziała mi, że chce się ode mnie czegoś nauczyć i wyraziłam chęć nauczenia jej pewnych rzeczy. Po drugie, kiedy widzę nieprawdę rozsiewaną w najlepsze w internetach, to reaguję, kiedy czuję, że to ważne. Tej pani przyklaskuje znaczne grono wielbicieli i dobrze by było, żeby nie karmili się nieprawdziwymi przekonaniami. Tak więc, wywołana przez nią samą do tablicy, dwukrotnie skrytykowałam bardzo popularne i tendencyjne rzeczy, jakie są w internecie rozsyłane na pęczki, a z jakimi się nie zgadzam.
W moich komentarzach było wyłącznie odniesienie się do faktów, czyli słów zawartych w poście, nie było nic, za co ja mogłabym się obrazić, gdybym była na jej miejscu, bo chodziło o sprawy merytoryczne, nie kłótnię i pokazywanie, kto jest mądrzejszy. Liczyłam na dyskusję, bo optymistycznie założyłam, że ta pani ma dużo do powiedzenia i może pokaże mi taką perspektywę, jakiej nie widzę w jej wypowiedziach. Za dużo oczekiwałam, przyznam, zmyliła mnie jej chęć uczenia się ode mnie. A może publiczna krytyka jest aż tak bardzo niestrawna, że woli cukierkowe poklepywanie po plecach, choć to oczywista pułapka.

Ta reakcja koleżanki nasunęła mi ciekawą myśl. Zrobiłam sobie przegląd pod moimi postami i komentarzami, gdzie pojawiają się krytyczne uwagi. Sprawdziłam jak ja sama reaguję na krytykę. Przyznam, że bardzo ucieszyła mnie ta lekcja, i bardzo ją wszystkim polecam. Okazało się, że nie wykłócam się, nie obrażam, nie dezerteruję banując ludzi, nie biorę do siebie komentarzy, a szukam i dopytuję, o co człowiekowi chodzi. Nie zawsze tak było, kiedyś broniłam swoich poglądów siedząc na armacie i trzymając zapalony lont w pogotowiu. Teraz słucham, patrzę i jak mnie coś boli w trakcie takiej wymiany, przyglądam się temu, bo ten ból jest we mnie. Na oczywiste zaczepki sfrustrowanych nie odpowiadam, bo szkoda czasu, ale kiedy coś jest dla mnie nie jasne, pytam, bo często okazuje się, że to, co człowiek mówi w języku naszego filtra, jest czym innym niż to, co chciał powiedzieć, niż to, jaką tak naprawdę miał intencję. Czasem odłożenie emocji na bok w celu uzgodnienia języka bardzo wygładza komunikację.

Emocjonowanie się podczas dyskusji nie jest niczym niewłaściwym. Oznacza tylko, że temat jest dla nas bardzo ważny i należy go wykorzystać do lepszego poznania siebie.
Pandemia jest dobrym przykładem i pretekstem do takiej właśnie weryfikacji, co nas boli, czego się obawiamy. Zamiast kłótni czy te maseczki nosić czy nie nosić, czy chodzić i tańczyć, czy się odizolować, warto w głębokiej szczerości spytać siebie czego się boimy, a nie zmuszać innych do bezwarunkowego przyjęcia naszego punktu widzenia, żeby nie męczył nas ten lęk. Pandemia bowiem to strach, ujawnia nasz najgłębszy wewnętrzny lęk i wszelkie dyskusje na ten temat toczą się wokół osobistych lęków z nią związanych. Jakie to lęki? Spróbujcie zajrzeć w nie sami. Wrócę do tego tematu, bo on jest warty rozważenia na bazie faktów, a nie kłótni i emocji w następnym wpisie.

Lękiem mojej znajomej, gdy swoimi komentarzami podważyłam jej autorytet, być może było niskie poczucie własnej wartości, albo zagrożenie związane z odpływem potencjalnych klientów, może świadomość, że oszukuje ona siebie twierdząc, że chce się uczyć, a woli zostać w komforcie przekonania, że wie wszystko i się nie może mylić? Tego nie wiem, bo każdy z nas ma odmienne lęki i inaczej je definiuje. Dla mnie było to bardzo ważne doświadczenie, bo przekonałam się, że nie boli mnie odrzucenie-zbanowanie, że nie zależy mi na poklasku osób czytających moje publikacje, że jestem mocno osadzona w swoich poglądach i nie obawiam się krytyki, a wręcz z ciekawością za nią wyglądam, żeby poszerzać swoje spojrzenie na świat. Zobaczyłam, że komfort uznania siebie za osobę oświeconą, mam już za sobą, że to pułapka, która uniemożliwia zrobienie prawdziwego postępu w świadomości, że nie trzymam się tego, bo ufam swojemu oglądowi spraw, że zawsze mogę zmienić spojrzenie, wzbogacona o nowe doświadczenia.

Potrafimy się bardzo omamić wiedzą. Łykamy coraz to nowe teorie, słowa, nauczycieli, „prawdy”. Prawdziwy postęp jednak idzie przez niewygodę, przez konfrontację. Jeśli nie umiemy wyjść w tym kierunku kręcimy się, jak chomiki w swojej wygodnej, ograniczonej klatce, a nowe teorie, mądre sentecje, jak nowe trociny spadają na dno tej klatki. Z czasem, gdy nie konfrontujemy się ze sobą, ten stan rośnie do koncepcji wewnętrznej religii, codziennie medytuj, czytaj jakichś mistrzów, wchłaniaj czyjeś myśli, bo twoje są nieważne, twoje są żadne. W ten sposób umniejszamy siebie, sądząc, że musimy się posłużyć kimś, komu przypisujemy wartość, „ten mądrze gada, to go będziemy – bezkrytycznie – powtarzać”.

Może ja zbyt wiele od ludzi wymagam, ale taka jest prawda. Ta cała wiedza jaką wchłaniacie, sytuacje, kontakty, doświadczenia, są tylko po to, abyście się w nich przejrzeli, a nie brali za swoją prawdę. Konfrontujcie siebie w nich, patrzcie, co Wam dany mistrz tak naprawdę powiedział, czym te słowa wybrzmiewają w Was samych i czym one wybrzmiewają. Tylko to jest ważne, bo przyszliście tylko po taką wiedzę, nie po czyjeś teorie, słowa, rytuały albo gotowce, jak powinniście żyć i odkrywać siebie. Sami jesteście swoimi drogowskazami. Przyjęcie czyichś mądrości to zatrzymanie się na nich.

Rozpowszechnianie przekonań, jako prawd arbitralnych, jest karykaturą wiedzy o świecie. Każdy ma swoje prawdy i może je z powodzeniem weryfikować. Ten kto nie weryfikuje ucieka od swojego lęku w złudzenie komfortu wiedzy o świecie. Moja znajoma odcinając mnie, uciekła od swojego lęku, czymkolwiek on jest, ale dała mi doświadczenie, że we mnie nie ma już lęku tam, gdzie kiedyś był. Widać, rozpuścił się. Bardzo się z tego powodu cieszę.