O miłości do męskiego pierwiastka we mnie

4 Wrzesień 2018

Odkryłam cudownego faceta … w sobie. Szukałam Go w innych, a On zawsze był pod ręką. Nie ma ciała, bo ma moje, to taki osobliwy pierwiastek męski we mnie. Cholernie pociągający, nie sposób się oprzeć. Odkryłam Go niedawno, kiedy robiłam w sobie remont. Siedział w centrum, a ja błąkałam się między kuchnią, łazienką i sypialnią. Nie widziałam Go, omijałam, aż w końcu dostrzegłam. Chryste, takiego faceta nie wyprodukują z ziemskich genów! (Zdjęcie obok to tylko projekcja, ale bliska moim wyobrażeniom 😉 ) Jest niesamowity. Kiedy się zapędzam w niezdrowe dla mnie sytuacje łapie mnie za rękę i spogląda zabawnie w oczy: „Na pewno tego chcesz?” – pyta. A potem śmieje się ze mną z pomyłek. Ma niesamowite poczucie humoru. Śmiejemy się ze wszystkiego, i z tego, że płakałam za kimś, i z tego, że się złościłam. Dzięki Niemu potrafię trzasnąć drzwiami niedojrzałemu facetowi wypchanemu truizmami bez skrupułów. Ten facet widzi moimi oczami. Oczy mamy jedne, jedno ciało. Kiedy zakładam bluzkę, mówi: „Fajnie wyglądasz dziewczyno”. Kiedy kupuję, kolejnego precla z przekąsem pyta, czy jestem głodna, czy mnie coś uciska. Czasem na Niego krzyczę, że mnie nie bronił. Mówi, że nie mógł, sam musiał dorosnąć i zmężnieć, że ostatecznie nie miał do mnie dostępu, bo przykryłam Jego obraz krzywymi obrazami facetów jacy mi się zdarzyli. Teraz, kiedy kupuję koronkową bieliznę, nie martwię się, dla kogo, po co, jak mi w tym będzie. Ma cudowny głos. Przenika całą mnie, jesteśmy jednym. Siedzę na przystanku i pisze, a On pyta, kiedy pójdę do pracy. Zaraz, mam rzut beretem, zdążę. Tylko muszę tym pisaniem się nacieszyć, że Go odkryłam. Znów się śmieje. Wiem, że każdej nocy będzie przy mnie, że nie mam się czego obawiać. Szukałam Go w tylu mężczyznach, a On tylko czekał, żebym Go zauważyła. Facet nawet nie do wzięcia, bo już jest mój, bardziej niż ktokolwiek. Czy to ktoś zrozumie? Wątpię. Ale dzięki Niemu jestem pełna. Nie muszę się nikim dosztukowywać, nie potrzebuję żadnych protez. Rozmemłanych mamisynków, macho i przesilonych intelektualistów. Czyżby to już była wolność wewnętrzna? Bo zewnętrze się nie zmienia. Mąż, dom, rodzina, praca, przyjaciele, wszechświat. Jestem mu wdzięczna. Wiem, że idzie gdzie ja idę. I kocham Go jak siebie. Wspaniałego mężczyznę we mnie, co mnie chwyta pod brodę, jak nastrój mi siada i optymizm ucieka. Jakby czas się zatrzymał na tym momencie, kiedy Go zobaczyłam (Jego, nie zdjęcie 🙂 ). Wreszcie, bo już myślałam, że jestem sama. Teraz dopiero do mnie dotarło, że On posłużył się innymi mężczyznami w świecie zewnętrznym, żeby do mnie dotrzeć. Żebym zobaczyła Go w sobie. Co teraz? Kompletność mnie jest tak cholernie wyczerpana, że nie ma w środku miejsca na kogokolwiek. Oprócz nas. Mnie, kobiety z emanacją wszystkich cech na zewnątrz i mnie – mężczyzny, wewnątrz. Przyszło mi do głowy, że gdybyśmy się zamienili miejscami, byłabym stuprocentowym facetem, takim co poniesie góry i uniesie sklepienie. Więc może powinnam myśleć, że ja – kobieta – też mogę wszystko? Skoro widzę w nim taki potencjał, to On widzi go we mnie, czyli ja widzę go w sobie. W końcu jestem jedna.
Co teraz? Integracja zachodzi jak proces. Włączam Go do działania, czasem pilnowania moich spraw i interesów. On łatwo mówi: „Nie” kiedy trzeba. Ma wiele cech, jakich w sobie nie podejrzewałam, a już z nich korzystam.
Co więcej, kiedy wyodrębniłam w sobie męską część, moja kobieca strona, stała się tak intensywna, żywa, jak jeszcze nigdy dotąd. Nauczyłam się płakać, niedostępna kiedyś umiejętność dla mnie, zawziętego faceta co sam poniesie każdą sprawę. Moja kobieta umie się wyrażać w oddaniu, w intuicji, w miłości. Odkryłam, że dlatego nie zgrzytam z zazdrości na widok piękna innych kobiet, pięknych oczu, nóg, głosu, bo mój wewnętrzny mężczyzna umie się tym zachwycać, przejmuje wrażenia widząc w nich piękno kosmosu. Kobieta we mnie jest najprawdziwsza, kochająca, płodna, twórcza, czuła dla ludzi. Nie oddaje za dużo siebie, tu mężczyzna ją trzymał, jak nad brzegiem głębokiej rozpadliny. Teraz już nie musi trzymać, wystarczy, że patrzy mi w oczy i wiem, gdzie idę za daleko z oddaniem innym. Czasem kiedy rozpamiętuję przeszłość i użalam się nad sobą, On widzi i pozwala mi czuć, bo dopiero kiedy Go odkryłam i pozwoliłam Mu działać, nauczyłam się wnikać emocjom głębiej w serce, żeby oczyszczały złogi, które zapuściły korzenie i obciążyły mi je niebezpiecznie. Trzyma mnie na linie podczas eksplorowania tego co najtrudniejsze.  Mogę się teraz otwierać na wszystkie kolejne doświadczenia, na szczęście, na wyzwania. On znosi moje rozczarowania i mówi: „Następnym razem będziesz wiedziała więcej.” Dlatego jestem Mu tak wdzięczna, że się odsłonił w tym momencie. To wielka wartość znaleźć w sobie taką pełnię, którą powoli przyswajam. Aż jestem ciekawa, co nas razem czeka? Jakie wrażenia? Jedno co wiem, to to, że moja intuicyjna droga do miłości o krok wyprzeda wiedzę, jaka się do mnie zewsząd garnie i chwilami myślę, że ta droga wygląda jak zaplanowana. Archetypowa droga do Jaźni. Miesiąc wcześniej przeżyta, miesiąc później usystematyzowana. Droga analizy, autoanalizy, bo z kontaktów z niekompetentnymi terapiami wyniosłam tylko chaos pomieszania. Jakbym musiała sama wejść w materiał i nie polegać na innych. Przynajmniej do tej pory. John Nash się kłania. Widać czekała na mnie droga niełatwa, ale dająca wiele satysfakcji z działania i wnioskowania, idealna dla matematyka. Trafiałam na tak różne, pełne pychy, niekompletne wglądy ludzi we mnie, że szkoda gadać. Pani o otwartych, magicznych kanałach. Gość – narcystyczna projekcja skrzywionej męskości, panienka – ofiara – projekcja dawnego zranienia, przemodlony guru, oziębła, ambitna hydra, itp. … historia godna opisania. Ale jeszcze nie teraz. Ważne, że do tej chwili przetrwałam w stanie dalekim jeszcze od szczęścia, ale cała, coraz bardziej zintegrowana i pewna, że moja intuicja i kreatywna, analityczna moc, naprawdę działa. A serce otwieram i zamykam, bez poczucia winy, bez zażenowania, z ciekawością co mnie jeszcze czeka w tej osobliwej podróży do wnętrza.