Prawda odkrywa się powoli. Idzie z nami krok w krok za życia. Nie przystaje, nie zwalnia, nie wyprzedza. Jest, i jeśli nie jesteśmy na nią gotowi – czeka. Czasem odsłania się na chwilę w jakichś sytuacjach, wrażeniach, żebyśmy o niej nie zapomnieli. Najważniejsza dla nas prawda i te małe, które szybciej do nas trafiają, docierają, bo przed nimi nie bronimy się tak zaciekle, jak przed fundamentalną prawdą, która może zamienić niebo i ziemię miejscami w naszym teraźniejszym świecie. Odkrywanie prawdy boli nie dlatego, że prawda rani, ale dlatego, że odrywa od nas złogi półprawd, kłamstw i niedomówień, niezrozumienia. Jest jak łamanie źle złożonej kości, żeby dało się wreszcie chodzić. Największa prawda, po jaką przybyliśmy na ziemię, to prawda o nas samych. To wystarczy, bo jesteśmy twórcami wszystkiego w materialnym świecie, więc znając siebie poznamy i to, co kreujemy, czemu się oddajemy i z czym idziemy. Wiele prawd, jakie zobaczyłam w przeszłości, odsunęłam nie będąc na nie gotowa. Nie zignorowałam ich jednak, nie wyparłam, tylko zweryfikowałam, czy w tym momencie stać mnie na ich poniesienie. Czasem nie ma wyjścia i trzeba czekać, nie obwiniać się, że teraz nas ta prawda przekracza, ale stale się zbliżać. Są ludzie, dla których ich własna prawda jest niewygodna. Oni swoją prawdę oddali innym, systemom religijnym, społecznym, gwiazdom, numerologiom, albo uciekają przed prawdami wypełniając życie aktywnościami. To im zapełnia przyszłość względnym spokojem, konformizmem i tak naprawdę, paradoksalnie, pasywnym byciem w świecie. To postawy w stylu: „będzie co ma być”, „od początku byłem na to skazany”, „co bym nie robiła, zawsze wpadam w taką chryję”, „tak jest lepiej, dla wszystkich, po co to zmieniać”. Przywykamy, również do tego co nam nie sprzyja, co nie jest prawdą o nas samych. Robimy z tego święte poświęcenie, albo wypieramy i oczekujemy podświadomie rozwiązania z zewnątrz. Nic bardziej mylnego, bo wyrzeczenie się odpowiedzialności za własne życie prowadzi do pustki i obwiniania innych za to, do czego bierna postawa prowadzi nas sama. Zaniechania to antydziałania, a jak wiemy materia i antymateria kreują wszechświat. Nie w tym sztuka, żeby zawsze wiedzieć co zrobić, ale by robić to, co się wie i czuje. Są ludzie, którzy wiedzą, a i tak nie robią. Współczuję im jak sobie, bo ja też czasem tak postępuję. Uważność w życiu polega na tym, żeby robić co trzeba i nie dywagować zanadto. To co nas pociąga, to w czym się czujemy lepiej, odważnie i niezależnie od naszych społecznych relacji i czyichś wyobrażeń o nas samych. Mój wewnętrzny facet zrobił się bardzo aktywny ostatnio i dużo razem odkrywamy. Odkryłam również, jak z wielu powodów nie pasuję do bigotycznego społeczeństwa naszej kochanej ojczyzny. Trudno. Ja się nie zamierzam zmieniać.
Jedną z najtrudniejszych prawd, jaka mnie nawiedza, jest to, że najłatwiej wybaczyć innym, najtrudniej sobie. To wyższy level urzeczywistnienia siebie we wszechświecie. Kiedy wybacza się innym uwalnia się od toksyn i przenosi na nich odpowiedzialność za ich własne wybory i czyny. Ze sobą jest gorzej. Trzeba przekopać się przez głębokie piwnice własnych motywacji postępowania w życiu. I tak może się okazać, że choć mieliśmy najlepsze intencje wyszliśmy za mąż częściowo dla kasy, albo bo był starszy i rozgarnięty, a my tacy nijacy, albo złapaliśmy żonę, bo ładnie wychodziła na zdjęciach i mówiła to, czego sami nie umieliśmy powiedzieć, a koledzy zazdrośnie spoglądali na fotki z wakacji. Takie dopełnienia są typowe. Warto się nie obruszać, nie zakłamywać, że nie, nie absolutnie, no gdzież tam, ale przyznać i sobie zrobić przegląd własnych potrzeb, wyobrażeń i tego, co serce mówi, nie ze strachu przed zmainami, ale we współczuciu dla własnych ograniczeń. „Nie jesteśmy niczemu winni, jesteśmy duchami” – powiada pewna indyjska myślicielka, twórczyni swojej szkoły jogi, i tak jest naprawdę, choć brzmi to bardzo egzotycznie w społeczeństwie, co myśli o powrocie kary śmierci. Wszyscy, co do joty, jesteśmy uwarunkowani i trzeba się z tym liczyć na przyszłość. Brać odpowiedzialność, ale się nie obwiniać, nie obciążać wyrzutami sumienia. I tu powstaje granica. Nie popadać w narcyzm, bo narcyzowi wszystko wolno, on się nie reflektuje na życiowych lekcjach. A co jak się wykrywa w sobie narcyza? Nie panikować, nie obwiniać, naprawiać, bo na pewno powstał z zagubienia i strachu przed czymś na poziomie nieświadomym. A jak ktoś czuję się ofiarą? To gdzie chowa tego kata i czemu się tak lubuje w smaganiu po plecach. Odpowiedzialność pokazuje, że za wszystkie sploty wydarzeń i sytuacje jesteśmy częściowo odpowiedzialni, ale dopóki nie odrobimy świadomym zrozumieniem tego, co się dzieje, dopóty sytuacja będzie się powtarzać, wracać jak natrętny komar po nocy, póki nie zapalimy światła i z miłością dla spokojnego snu, nie znajdziemy drania. Świetnym przykładem są kobiety wiążące się z alkoholikami, albo faceci wiecznie bujający między kochankami, jak nie w realu, to w fantazjach. W przeciwieństwie do komara, prawda nas nawiedza, żebyśmy ją w końcu wpuścili do wnętrza i w ten sposób uwolnili w sobie potencjał zrozumienia, który wzbogaca naszą świadomość. Żebyśmy jej oddali to, co jej się prawnie należy – miejsce w nas, i wtedy życie, oparte na zgodzie z własnymi prawdami będzie łatwiejsze.
Znajdowanie prawd o sobie jest drogą nie łatwą, stromą i nieprzewidywalną. Każdy obiera jakąś ścieżkę. Jeśli nie wchodzimy na nią świadomie, ścieżka wybiera nas, a wtedy możemy się spodziewać wielu zakrętów z niedostosowania i braku świadomości tego co się dzieje. Jesteśmy ludźmi, materialny aspekt naszego człowieczeństwa jest niezaprzeczalny, podobnie jak duchowy. Niezależnie od religii, przekonań, bądź ich braku, idziemy w świecie wielowymiarowym. Warto choć przez chwilę poczuć, dotknąć swojego wnętrza, by dać mu głos, bo to, co w nas samych się realizuje przyjmuje tak doniosłe kreacje w świecie jak dzieci, dom, wybory uczuć, zawodowe ścieżki czy przyjaźnie. Opierając się na tantrze, dochodzę do wniosku, że moją prawdą najważniejszą jest połączenie dualizmów: kreatywnej aktywności kobiecej z męską wytrwałością, słusznej energii gniewu i współczującej energii miłości, pasywnej błogości uczuć z napięciem świadomości. Zwyczajnie, przez zwykłe życie. Realnie, zewnętrznie i w mojej strukturze wewnętrznej. A cały ten proces dzieje się na drodze akceptacji i wykluczania. Akceptacji ograniczeń, na jakie nie mam wpływu i wykluczania sytuacji, jakie mnie ograniczają w dążeniu do realizowania siebie. Bo abstrahując od wszystkiego, w prawdzie nie ma dualizmu. Nie jest ona ani dobra ani zła. Jest uniwersalna dla nas, niezaprzeczalna, właściwa, kiedy się pokaże. Dlatego warto dążyć do prawdy, swojej prawdy, jaka wyłania bardziej boski obraz zdarzeń, przekraczając nasz świat i odsłaniając kolejny krąg zrozumienia. Prawda nie musi nas zewnętrznie zmieniać, ale kiedy w nas zamieszka jej energia układa inne poprzewracane kawałki układanki, jakie skleiliśmy naprędce, żeby jakoś ocaleć w świecie, żeby się odnaleźć w stosunku do sytuacji z domeny tej konkretnej prawdy np. relacji, podejścia do szczęścia, życia zawodowego. Prawda, kiedy jej pozwolimy, leczy nas z nieprawdy, z blizn na zlepkach puzzli wciśniętych na siłę i prostuje obraz jaki tworzymy, wygładzając linie. I z wymuszonego kubizmu naszego obrazu w miejscu działania prawdy, stajemy się prawdziwym, realnym dziełem. Czasem miękcy, czasem twardzi, ale dynamicznie zasysamy coraz więcej prawdy. Nie winimy się za przeszłość i nie obciążamy przyszłością, których nie ma, a patrzymy realnymi oczami w oczy zrozumienia, tego co teraz. I wierzę, że patrzymy z miłością, lękiem, nostalgią, ciekawością i oczekiwaniem, na prawdę. I patrząc na uczucia własne, akceptujemy ją w nieskończoności jej prawidłowego osadzenia.
Mogłaby długo filozofować na ten temat, ale z ludzkiego poziomu percepcji wiem, że muszę jeść, spać, kochać, mieć marzenia, słuchać siebie i patrzeć. Tylko tyle, by czuć się człowiekiem. Jeśli zaniedbam tę podstawową prawdę, bądź ją wypaczę, zapłacę pomieszaniem, życiem w półprawdach, półenergiach, półżyciu. Ale ponieważ odnalazłam w sobie jak czystą perłę (moje imiona z grecka Agnieszka – czysta, Małgorzata – perła) potrzebę dążenia do mądrości wewnętrznej przez miłość, to będę temu wierna, a moje serce mieści w sobie tak wiele energii i chęci zrozumienia, ciekawości i wybaczenia, że pewnie sobie wiele wybaczę, po kolei, co wieczór przed snem, jedno uczucie, jeden niuans, jeden wybór i jego konsekwencje. A uzdrawiająca moc wybaczenia rozprzestrzeni się i zamknie nawracające pętle doświadczeń. Czyżby znów wolność wewnętrzna, ale tym razem również od siebie, swoich ograniczeń i swoich ocen, wartościowania i tego całego zindywidualizowanego spojrzenia? Czuję, że w tym procesie wybaczania staję się cała nie tylko wewnątrz, ale na zewnątrz poprzez realizację w materialnym świecie. Pomału, bez ciśnienia na spektakularny sukces, na zrozumienie, na spełnienie i na każdą prawdę, która z miłością poczeka, aż zrobię jej dość miejsca do zamieszkania na zawsze u siebie.