O miłości i karmie

Dzisiaj będzie bajka. Bajka cybernetyczna, albo jak kto woli, prawda kosmiczna o naszej rzeczywistości. Jesteśmy biomaszynami zalogowanymi w czasoprzestrzeni w jednym celu, poznania prawdy. Jaka jest ta prawdą? Każdy sam do niej dojdzie w swoim czasie. Ja do swojej dążę od niedawna, ale zawsze przeczuwałam, że jest za rogiem. Moja prawda na tę chwilę jest taka, że nie jest istotne co się zdarza, ani jak, ani z kim, a jedynie jakie to, co się zdąża pozostawia w nas emocje i doświadczenia uczuciowe. Czy nas wyzwala z cierpienia, pożądania, wstydu, czy nas uwzniośla do patrzenia z miłością na świat i ludzi? Czy budzi w nas gniew, czy zwątpienie, czy radość i spokój. Tylko to jest istotne, nic więcej. Żadne materialne sprawy, nie mają tu nic do rzeczy. Czy potentat naftowy w Teksasie traci bliską osobę, czy bezdomny w Bangladeszu, nieistotne. Ważne czy, i jak emocje zmienią ich wewnętrznie. Wszystkie emocje jakie mamy. Kontekst emocji jest zaplanowany, jak nasze życie. Jak i kiedy przeżyjemy zmiany jest również nieistotne. Życie mamy tak zaplanowane, by przeżyć najmocniej, najefektywniej to, co zamierzone. Sposób, miasto, mąż, zawód, dzieci, nieistotne. Więc nie ma o co walczyć, wystarczy się poddać i akceptować to, co przychodzi. I za to dziękować, bo nas zbliża do prawdy, do celu.

Uff, już widzę jak was zniechęciłam, że to czego tak silnie się trzymamy, ta materialna strona świata jest nieistotna? Ludzie, okoliczności? Skąd ten pozorny nihilizm? Gdzie wolna wola, gdzie człowiek panem świata itd. O wolnej woli powiem tyle, że pozwala nam wybrać, jakie emocje czujemy w związku z życiem, jeśli jesteśmy dostatecznie świadomi, a to nam wyznacza kurs do następnych zdarzeń. Jesteśmy panami swojego losu, wydarzeń tylko pozornie, bo tylko w kontekście emocji. Bez tego poczucia, bez walki o lepsze, nie krystalizowalibyśmy się w zrozumieniu rzeczywistości.

Skąd mi się to wszystko wzięło? Czasem myślę, że było zawsze w mojej głowie, a poza tym, taki opis świata pokrywa się z teorią fizyki kwantowej. Moja wizja świata jest bowiem nie liniowa, a dyskretna w pewnym szczególnym sensie. Wyobraźmy sobie, że każdy z nas ma swój własny wszechświat w jakim się porusza, jaki widzi. Wszechświaty oddziałują ze sobą przez naszą percepcję. Kiedy dostatecznie wiele wspólnych wizji się pokrywa, wizja się materializuje. Wszyscy wiemy jak wygląda niebo, ale głowę daję, że każdy z nas inaczej je widzi. A teraz wyobraźmy sobie, że w każdej chwili, kiedy coś robimy, dokonujemy wyboru w prawo albo w lewo. I tak przechodzimy do równoległych wszechświatów zgodnych z naszym wyborem, których jest ogromna ilość. Które wypełniają sobą wszystkie możliwe wybory jakie możemy uczynić. Za dużo tego? Matematyka to widzi poprzez nieskończoność. Co dalej? Ponieważ obiekty obserwowane zmieniają swą naturę ( eksperyment Younga), nasza świadomość zmienia obiekty o jakich myślimy, czyli to my jesteśmy kreatorami wydarzeń. Proste. Ktoś kto myśli uporczywie, że umrze młodo, ma to jak w banku. Ktoś, że spotka właściwą osobę, również. Myśl ludzka, percepcja wpływa bowiem na gęstość prawdopodobieństwa zaistnienia tego, o czym traktuje. Teoria równoległych światów jest znana od kilkudziesięciu lat i podobnie jak fizyka kwantowa ma problem z przebiciem do powszechnej wiedzy ludzkiej. Brzmi zbyt naukowo, albo fantastycznie. A to fakt, nie ma co się uprzedzać. Ludzka świadomość jest kreatorem wszelkiego istnienia. Również naszych ciał.

Skoro to takie proste, czy nie wystarczy myśleć o rzeczach dobrych, mądrych i radosnych? Wystarczy, ale ilu znacie ludzi, którzy tylko tak myślą? W nasze obrazy wciąż się wplatają przekazy mniej sprzyjające, takie wirusy, programy przesterowujące nas z prawdy na iluzję. Wszystkie uczucia są również wytworem naszej wyobraźni. Kiedy przekraczamy dołujące emocje w kierunku tego, co nas cieszy łamiemy kod programu i wyzwalamy się spod jego niszczącego wpływu. Bo programy są niszczące. Czasem trudno to zrobić kiedy program jest głęboko osadzony, niewidoczny, ale autodestrukcyjny. W przeprogramowaniu dążenia np. do niewłaściwych ludzi, którzy nas ranią, potrzebna jest głęboka znajomość siebie, swojej natury. Żeby zobaczyć trochę z góry i z boku swoje zachowania, uwarunkowania z dzieciństwa i wziąć za nie odpowiedzialność, nie kogoś obwiniać, ale wyciągnąć lekcję. Bo życie w tym świecie jest taką lekcją wieloprzedmiotową z dochodzenia do prawdy, swoją własną drogą.

Czym jest więc siła, która nas prowadzi, przez czasem bolesne, trudne ścieżki? To karma, która ciągnie nas tam, gdzie możemy najwięcej doświadczyć. Świat idealny, bez trosk, bez wrażeń, nie uczy tak, jak ten, który czasem doskwiera. Stara prawda o dochodzeniu do świętości, czyli prawdy, przez cierpienie jest faktem. Cierpienie nie jest wcale celem, jak nam czasem opatrznie wmawiają. Jest drogą do zrozumienia. A umyślne umartwianie to, moim zdaniem, zwykłe zagubienie.

I teraz najbardziej ryzykowny z moich poglądów. Karma determinuje jakie życie nam się zdarza. Gdzie się rodzimy i wszelkie okoliczności tego, jak żyjemy. Wszystko to ma nam pomóc w dotarciu do prawdy. Każde zatem doświadczenie jest bramą do nowego punktu w kolejnym wszechświecie. Idziemy jak mrówki po pajęczynie i tylko od nas zależy, jakie tym razem wybierzemy doświadczenie, czy w kierunku środka, czy na zewnątrz, czy do sedna istnienia czy iluzji, która jest zwykle łatwiejsza, nie mylić z dająca szczęście. Jeśli świadomość mamy dostatecznie głęboką i czystą, prawda o tym, że wszystko wokół sami tworzymy myślą, jest łatwa i zgodna ze współczesną fizyką. Materia jest początkowo tylko energią jaka się zmienia w obiekt wygenerowany w naszej świadomości, a to co generować jak stół, krzesło, królika i ogień, uczymy się w młodości, przez naśladownictwo. Podobnie jak to, czego się bać, co kochać, czego unikać.

Oczywiście taka jest moja koncepcja rzeczywistości i zupełnie się ona nie wyklucza z każdą inną koncepcją, jaka się wam nasunie, bo przy nieskończonej liczbie wszechświatów, każda teoria znajdzie swój dom. Mój oparłam na swoim rozumie i percepcji, a także na odkryciach osób ode mnie niezależnych. Nie przywiązuję się jednak zbyt mocno do koncepcji. One w moim świecie wciąż ewoluują. Wszechświat ludzki, czy nieskończona plątanina wszechświatów mnie ujmuje, za serce, bo tak świat widziałam w dzieciństwie i młodości, tylko zapomniałam, na korzyść innych koncepcji. Między innymi materializmu. Teraz się z niego wycofuję, albo raczej przemodelowuję.

Mając taki wgląd w strukturę rzeczywistości, ważne jest, aby świat traktować jak obiekt miłości i dbać o niego, w każdym aspekcie, bo dzięki temu życie ludzi staje się lepsze. A ludzie oddziałujący na siebie dobrą energią zdwajają, rozmnażają dobro dalej. Tak powstają fale zmian świadomości ogólnej. Jeśli ktoś z pełną wiarą zaczyna ten proces i wysyła dobro, ono się multiplikuje w sercach innych ludzi, które wibrują tą samą pozytywną energią. I ta energia wraca do nas jak fala odbita. Prosta prawda, że dobro rodzi dobro i wraca do nas. To samo jest ze złem jakie roznosimy. Często przez nasze pomieszanie nie widzimy, że robimy coś złego, ale jeśli po czasie dostrzeżemy konsekwencje naszych poczynań, nie wypierajmy się ich, weźmy na siebie i nauczmy się tego co daje to doświadczenie. Istotne są bowiem nie wyrzuty sumienia i kara, ale nauka i nie powtarzanie błędów. Wszechświat pamięta wszystkie nasze przejścia, wybory. Jeśli nie przejdziemy drogi poprawnie, wracamy na start i idziemy ponownie, przyciągani przez odpowiednie doświadczenia. Jako istoty inteligentne, musimy pojąć wszystko co najważniejsze. Buddda, Jezus, Kriszna, Jung mówili o tym samym. Warto się nad tym zastanowić, ale bez uprzedzeń. Dla każdego z nas prawda jest trochę inna, bo każdy z nas jest w swoim wszechświecie, ale trzeba ją poznać zanim nie rozstaniemy się ze zmysłami, jakie nas prowadzą przez to życiowe, ludzkie doświadczenie.

Zapachniało religią. Dla niektórych matematyka jest językiem Boga. Myślę, że jest raczej językiem naszych interpretacji Boga, którego próbujemy doświadczyć i zunifikować, żeby zrozumieć sens naszego życia. Dlatego też narodziła się numerologia. Interaktywna wymiana symboli ze wszechświatem. Wszechświat do nas mówi, do niektórych liczbami, do innych muzyką, obrazem. W każdym razie sztuką. Czasem nie umiemy tych znaków odczytać, bo nie zaglądamy w siebie. Dziś dostałam znak. Na stole w pracy, w pokoju socjalnym po długim weekendzie majowym zobaczyłam książkę. Wiem, że czekała na mnie. Nikt nie wie, kto ją tam położył i nikt oprócz mnie nie był nią zainteresowany. Tytuł „Dynamiczna kontrola umysłu metodą Silvy”. Wygląda jakby ktoś ją czytał, a nawet siedział na niej kilka razy. Postanowiłam wziąć i przeczytać. Zobaczymy dokąd mnie ten wybór doprowadzi. Jedno jest pewne. Kiedy się smucę i martwię, na zewnątrz pogoda robi się ponura. Kiedy śmieję się i jestem spokojna, świeci słońce, a niebo jest lazurowe jak w Lawrence w Kansas. Od kilku miesięcy sprawdza się to co do dnia i godziny. Co do chwili. Warto, żebyście sami to poobserwowali, dla siebie. Może u was jest inaczej. A może podobnie. W końcu to czytacie, więc w jakiejś mierze potrzebujecie tego w swoim życiu. Do czego? Zależy tylko od was.

Na koniec podsumowanie tego skrótu moich rozważań. Każdy z nas, w każdej chwili jest dokładnie tam, gdzie ma być i kim ma być. Jest doskonały, kompletny, tylko nasze programy zasłaniają tę prawdę i pchają nas w zwątpienie. Tak mi przyszło do głowy, że kocham bzy, ich zapach, kolor, kształt kwiatów, pęków fioletu, lawendy albo bieli. Te kwiaty są dla mnie idealne, perfekcyjne w swojej materializacji. Potrzebujemy piękna i je tworzymy, nie tylko rękami, umysłem, to znaczy, że sami, wewnętrznie też jesteśmy piękni.