O miłości i przekonaniach

Kiedy wracam pamięcią do moich pierwszych chwil macierzyństwa, powiem krótko, byłam zmęczona. Pamiętam przyciemniony pokój w szpitalu i głos lekarza, że będzie musiał wykonać zabieg ręcznego usunięcia łożyska. Chwile potem zasnęłam. Córeczkę dostał na czas mojego zabiegu mąż i zgodnie z zaleceniem włożył maleńkie ciałko pod koszulkę. Zawsze z przejęciem wspomina, jak córeczka szukała sutka na jego owłosionej piersi, i jakie to było niezwykłe uczucie. Pierwszy dotyk rodzicielstwa. Prawdziwy kontakt z nowym wymiarem siebie.

Niedawno ktoś próbował mnie przekonać, że urodzenie dziecka powinno być trendy, czyli w domu, w obecności doświadczonej akuszerki, bez cięcia pępowiny itd. Nie mam nic przeciw takim porodom i początkowo przyznałam rację. Tyle się mówi o nieludzkim traktowaniu rodzących w szpitalach… Teraz jednak zrozumiałam, że bardzo często wpadamy w pułapkę przekonań. Na dodatek nie swoich, a zaszczepionych przez innych. Rozważyłam więc problem od nowa i zobaczyłam, że prawda jest zgoła inna. Rodząc córeczkę poszłam na szkołę rodzenia i bardzo się do tego przyłożyłam. Byłam okazem zdrowia i energii w ciąży, tryskałam radością i miłością, byłam szczęśliwa. Rodziłam w najlepszym warszawskim szpitalu w obecności męża, przy jego wsparciu tak fizycznym, jak i duchowym. To moja i jego siła pozwoliła nam wydać na świat cudowne dziecko i następne nasze dzieci. Siła miłości i bezpieczeństwa, jakie maż potrafił dla mnie stworzyć, bym mogła czuć się komfortowo i swobodnie. Rozpiął nade mną ten parasol i ogrzał mnie swoim spokojem, choć w pierwszych chwilach, kiedy odeszły mi wody zbladł i usiadł z wrażenia. Szybko się jednak pozbierał i kiedy prowadził mnie do taksówki, czułam się na tyle zrelaksowana, że koleżanka, która nas mijała, myślała, że żartujemy, mówiąc, że jedziemy rodzić. A poród domowy? Patrząc z perspektywy czasu na swoje porody połowa z nich skończyłaby się moim pożegnaniem ze światem, więc dobrze, że rodziłam tam, gdzie ryzyko było minimalne i udzielono mi szybkiej pomocy.

Przekonania bywają szkodliwe. Źle trafione potrafią doprowadzać do rozpaczy, obarczać winą i zamykać w pułapce przeszłości, rozważań co lepiej mogliśmy zrobić. Nie upieram się więc, że znam sposób na prawidłowe wybory innych osób, bo to co mi służy, innym może dotkliwie szkodzić. W każdym razie po tej konfrontacji ze samą sobą i swoimi przekonaniami zrozumiałam, że wtedy, gdy rodziłam zrobiłam absolutnie wszystko co mogłam, by urodzić zdrowe dziecko i dzięki temu jestem teraz pewna, że w wielu innych sprawach słysząc czyjeś poglądy należy uważać i przepuszczać je przez siebie, przez swoje własne filtry świadomości.

Poglądy są różne i zmieniają się wraz z nami, są płynne. Zaczynam ostatnio od nich odchodzić, albo traktować je mało poważnie, raczej jako opinie, tyleż ważne, co chwilowe, jak wyznaczniki pewnych lęków, które moim zdaniem kryje fanatyczne trzymanie się określonych poglądów, a lęki są złośliwe. Zwykle nie służą tym, co je wyznają. Wierzę w to co mi generalnie służy. Czas i tak weryfikuje opinie i poglądy, a gdybanie jest puste, bo to o czym gdybamy i tak już minęło. Wszelka więc przesada w przekonaniach jest zamachem na moją wolność do zmiany. Również zmiany opinii, więc z opiniami uważam i nie oceniam, i nie przekonuję zanadto innych.

A o miłości, jaką czułam, gdy szczęśliwa do szóstego miesiąca biegałam po górach i w kilka dni po porodzie ze śmiechem biegałam z wózkiem na Pola Mokotowskie, jest zasługą dobrego wówczas przekonania, że miłość wystarcza do pokonania wszystkich przeciwności i buduje w nas pomost między przeszłością a przyszłością lecząc nasze lęki i dodając skrzydeł. Bez miłości nawet wyposażona w najnowsze technologie, pomysły na siebie, nie zrobiłabym niczego lepiej, niż wtedy, gdy uzbrojona w płaszcz miłości, jak pelerynę „niewitkę” chroniącą przed wszelkim nieszczęściem, wkraczałam w świat macierzyństwa i dojrzałości. Jeśli więc mogę coś poradzić na powszechne istnienie tych, co lubią innym kształtować życie swoimi poglądami i wiedzą lepiej, jak nam pomóc, nie dajmy się omamić, że ktoś nas zna lepiej od nas samych. Tylko my mamy szansę poznać siebie do końca i stanąć w świetle swojej prawdy. Odkrycie tego co w nas prawdziwe jest największą przygodą na jaką czekamy już od narodzin aż do końca dni, przez czas, kiedy sami zmieniając się z chwili na chwilę docieramy do tego, co w nas najważniejsze i najtrwalsze, a co moim zdaniem wyraża się przez to, jak okazujemy sobie miłość.