O miłości karmicznej

Jest magiczna dla mnie godzina 22:22. Z jakichś powodów bardzo lubię tę chwilę każdej doby i cieszę się mogąc zauważyć jej nadejście. Dziś, kiedy pomyślałam, że chcę napisać o miłości karmicznej wybiła właśnie ta chwila, można więc powiedzieć, że mam pozwolenie od kosmosu na opisanie tego, co niekiedy się zdarza i jest prawdziwym wstrząsem w życiu.
Miłość karmiczna nie musi być prawdziwą miłością, trwałym uczuciem, prowadzącym do związku. Zdarza się tym, którzy mają to zdarzenie zapisane w karmie i służy do odszukania w sobie dróg do siebie, do załatania dziur w skomplikowanej sieci naszych losów i osobowości. Miłość ta przychodzi niespodziewanie, zwykle wtedy, kiedy zupełnie się jej nie spodziewamy, choć potem, kiedy przyglądamy się serii wypadków odkrywamy, że były pewne zapowiedzi jej pojawienia się i dziwimy się, że nie dostrzegliśmy ich w porę. Czym taka miłość różni się od innych? Że nie sposób się jej oprzeć. Można mieć poukładane życie, dom, pracę, szczęście wszelkie, rodzinne, zawodowe, ale kiedy przyjdzie, zmiecie wszystko niezależnie od tego, jak jesteśmy silni i jak mądrze w życiu postępujemy. Jest pewnikiem na osi naszego losu, jeśli jest nam pisana, nie ominiemy jej, nie unikniemy. Jedyne co można zrobić w przypadku takiej miłości, to nie zamykać oczu i mimo, że niesie ona w zawrotnym tempie uczucia, zdarzenia i zmienia, niepowstrzymanie wszystko wokół, trzeba patrzeć i badać. Bo miłość taka zwykle jest bolesna, a boli tam, gdzie coś nas uwiera, coś nie pozwala być wolnym, szczęśliwym, prawdziwym.
Pewna kobieta powiedziała mi, że pokochała tą miłością człowieka, który początkowo ją tylko irytował. Wywrócił jej świat na długie lata nieformalnego związku. Prawie wycieńczona dobrnęła do końca lecząc następnie całe ciało, otarła się o raka, anemię. Teraz jest jak skała silna i niezależna. Wspomina tę miłość, jak etap w życiu, jakiemu się poddała bez możliwości przeciwstawienia. Ktoś inny opowiedział mi, że mimo iż słyszał najgorsze rzeczy o człowieku, którego pokochał znienacka, i tak nie umiał w nie uwierzyć. Nie widział tego, co wszyscy z boku widzieli, że jest to straceńcze uczucie, bez możliwości powodzenia. Jest to miłość do pewnego stopnia niespełnialna i trzeba się liczyć z jej magią, siłą i rozpiętością. Kiedy przechodzi obnaża, wszystkie nasze niedoskonałości w miłości własnej. Jest jak pożar, który wypala stare rany, żeby na nowo powstał w nas potencjał do kochania, ale w zgodzie z sobą, jeśli tak nie kochaliśmy, albo kiedy uczucia miażdżyły naszą osobowość.
Jak się pojawia? Widzisz kogoś i całkowicie wpadasz. Czasem nie od razu, po tygodniu, miesiącu, czujesz, jakby cała przestrzeń zaginała się w kierunku tej osoby. Staje się ona atraktorem tak dosłownym, że pragnienie przebywania z nią staje się kwestią życia lub śmierci. Wewnątrz tego stanu czekają jednak nie cudowne spełnienia z romansów, ale ból i obdzieranie ze skóry naszych lęków. Dłubanie w traumach, ponurych wspomnieniach, które wcześniej wyparte, nagle spać nie dają i idziesz przez ten gąszcz cierniowych krzewów coraz bardziej świadomy tego, że nie czeka cię raj a przepaść w dolinie szaleńców.
Dla mnie taka miłość była dobrą lekcją spokoju, jaki nastąpił po niej i tego, że człowiek, który przyszedł, był na tyle próżny, że mimo pozornej dużej samoświadomości i wiedzy oraz mojego zaufania, okazał się tak samo niezdolny do właściwej oceny sytuacji. Wyszłam z tej matni z przekonaniem, że moje filary świata może i były podkopywane, ale nie były zgliwiałe. Wartości jakie w głębi siebie wyznaję zostały na mocnym fundamencie mojego istnienia. Wyszłam więc z lekcją, nie z porażką i zamknęłam ten etap z uczuciem oszołomienia, ale też radości jaką mam z każdego dnia, kiedy tej osoby w moim życiu nie ma. Bo osoby takie przychodzą do nas z miłością karmiczną nie po to, aby nas kochać, ale żeby nas wytrącić z pozornego ładu, stanu komfortu, jaki nam nie służy. Kiedy wyprosimy je, świat cały staje się w jednej chwili pełen możliwości i odkrywamy w sobie zapał do nowych zadań. Odczuwamy lekkość, jakiej przy nich nigdy byśmy nie osiągnęli. Ta miłość potrafi być krótka, trwać parę miesięcy, albo lata. Najtrudniejsza jest wtedy, gdy połączy dziećmi. Jest to zarazem wyzwanie i nadzieja dla takiej miłości, bo może ona się zmieniać, wyzwolić innego poziomu uczuć, jeśli znajdziecie w niej potencjał do rośnięcia w głębi siebie samych. Miłość karmiczna otwiera i zamyka rany, i im mniej się jej opieramy, tym szybciej przechodzi.
Nie zostawia pustki, ale żyzna pole do obsadzenia kwiatami, ziołami, do wyzwolenia zupełnie nowego potencjału. Nie da się bowiem wlać nic nowego do pełnego naczynia. Miłość karmiczna ulewa z nas to, co nam nie sprzyjało i pozwala na ponowne napełnienie czymś co w nas zakiełkuje. Sama odchodzi i z perspektywy czasu widzę, że warto ją wykorzystać na zbudowanie w sobie nowych elementów, odświeżenie piękna i szczęścia, jakie w każdym z nas drzemie i przełamanie barier, niepotrzebnych nikomu w wejściu jeszcze głębiej w siebie.
Ważne, aby się tą miłością nie obwiniać, bo nie zależy od nas, ale od nas zależy, jakie nadamy jej znaczenie w życiu, kiedy przemija. Ja w sobie odkryłam nieprzebrane morze śmiechu nad tym, jak naiwna byłam na początku tej miłości, i łagodną dumę z siebie kiedy odważnie jej odmówiłam, gdy przyszedł kres jej ważności. Im więcej czasu przelewa się między nią a moją obecną chwilą widzę więcej jasności w karmicznej roli tej miłości w moim życiu, a to daje mi energię i pobłażliwość, lekkość i cierpliwość, pełnię i elastyczność w kolejnych etapach, chwilach życia. Nikt kto nie przeżył takiej miłości, pewnie nie pojmie dosadności jej wpływu na wnętrze człowieka. Dość powiedzieć, że z moją szamańską siłą, mentalną mocą, jaka się we mnie obudziła, podniosłam poziom swojej świadomości i, z każdym dniem jestem coraz bardziej szczęśliwa tym tylko, że jestem zwyczajnie, po prostu … sobą.

9.04.2018