Współczesny świat dąży do zaplanowania. My dążymy. Tak boimy się zaskoczeń, chaosu, że planujemy, ograniczając potencjalne wystąpienie porażki, łykamy suplementy, a plany ograniczają dostęp wielu nieprzewidzianych zdarzeń i ich konsekwencji, niekoniecznie niewłaściwych. Neurotycznie staramy się zapanować nad pogodą, pracą, rodziną, życiem społecznym. Mamy ambicje i wyobrażenia, jak to wszystko co nas otacza powinno działać, na koniec mamy oczekiwania, żeby nasz obraz się wcielił i cała nasza energia idzie w realizację zaplanowanego oczekiwania.
Pokażę to na przykładzie dzieci. Z neurotycznością pragniemy, żeby im było lepiej niż nam, żeby uniknęły pułapek, w które, jak sądzimy wpadliśmy i chronimy, chorobliwie dbając i ograniczając dziecięcą fantazję do bycia sobą, a nie naszym wyobrażeniem w drodze do idealnej dla nich przyszłości. Moja córka ma talent plastyczny i jest bardzo bystra. Wymyśliłam sobie, że można to połączyć w dobrej pracy i skierowałam ją w kierunku architektury. Przez dwa lata chodziła na rysunek przygotowujący do egzaminu, ale kiedy przyszło do zdawania, powiedziała „Basta!”. I chwała jej za to, że się nie dała. Wybrała inny kierunek, swój własny. Powiedziała mi, że nie jest dla niej ważny status społeczny, kasa, ani moje poczucie spełnienia dobrze swojej roli, bo o wiele lepiej ją spełniam, kiedy córę wspomagam w realizacji jej własnych pasji. Odpuściłam, przebolałam i zobaczyłam w sobie, że tak bardzo się starałam w dobrych intencjach, ale własnych. Mam jednak dość pokory i zaufania do córy, żeby nie biadać, a dać jej przestrzeń na samodzielne działania. Są rodzice, którzy nie umieją przestać kontrolować dzieci. Od podstawówki i wkładania śniadania do plecaka, aż do dorosłości i wyboru życiowej drogi, partnera, kraju zamieszkania. W swojej neurotyczności trzymają sznurki życia dziecka żeby sobie udowodnić, że ich rola jest dobrze obsadzona i ważna, że tylko oni mogą dziecku dobrze tę drogę wyznaczyć. Każde dziecko zaś to indywidualność i kiedy rodzic je spłaszcza do własnych wyobrażeń, zubaża je i pozbawia własnego zdania, zaufania do siebie i do świata.
Neurotyczność otacza nas wszędzie. W pracy planowanie zadań, w domu zakupy, pranie, plany na miesiąc, rok, dekadę, plany emerytalne, wakacyjne, towarzyskie, kalendarze spuchnięte od wydarzeń i ciągłe napięcie związane z wypełnianiem tych punktów na mapie czasu. Bo jak coś się poślizgnie, obsunie w misternej pajęczynie zdarzeń, w dążeniu do celu, zapomni, nie daj boże, to poczucie winy sięga zenitu i znów gonimy, żeby dopaść do mety. Niektórzy w planowaniu biją innych na szyję i głowę, bo mają już zaplanowane całe życie swoje i swoich bliskich. I dążą, pocą się, złoszczą kiedy nie idzie jak miało być. Winią, karzą siebie i innych za niepowodzenia w spełnianiu się tego koncertu marzeń.
Patrzę na moje koty i myślę, że gdyby miały świadomość poznawczą i porównawczą, to by bez przerwy kręciły głowami z bezbrzeżnego zdumienia, po co i dlaczego my tak neurotycznie brniemy w schemat, żyjąc pod dyktando wypełniania kolejnych pól na schodkach życia. Czy brakuje nam wyobraźni, żeby pojąć, że dostaliśmy życie po to, by z niego czerpać, a nie biec z innymi szczurkami w wąskim kanale do ścieku, koniecznie na przedzie?
Zatrzymanie jest w naszym świecie niewyobrażalne, bo szkoła, szef, pensja, partner, uff … niewykonalne, a poza tym kiedy wszyscy biegną łapiąc po drodze co popadnie, stajemy się frajerami na końcu stawki i wmawiamy sobie, że dla nas już nic nie zostanie. Kiedy opadamy z sił, tracąc wiarę, rozglądamy się w poszukiwaniu pomocy i widzimy, że zatrzymali się tacy, co ich poraził piorun bezdomności, szaleństwa albo objawienia, że „Bóg jest miłością i nic więcej nie ma”. Oświeceni guru łapią nas wtedy za ręce i nogi proponując swoje usługi obdarzenia cudownymi mocami uzdrowienia, skaczą po scenie jak szamanka voodoo i przekonują, że wystarczy zapłacić za technikę oddychania, wypierania niepowodzeń, rozluźniania powięzi, śpiewu i wyrażania emocji, dzięki którym prędkość zbliżania się do celu się podwoi. Gotówką najlepiej, bo często nie chcą płacić podatków.
Kiedy się zatrzymałam mnie też dopadły różne wampiry. Potykałam się idąc kiedy wszyscy biegli, nogi tak były nieprzyzwyczajone do wolnego poruszania. Byłam natomiast na tyle czujna, że się nie wywaliłam, a w chwili największego załamania się położyłam i leżałam. W końcu wstałam i odkryłam, że życie idzie nie w jakimś uniwersalnym tempie, ale w moim, że jestem kreatorem, ale nie niewolnikiem swoich wyobrażeń, że nie pocę się do ról, ale się spełniam powoli, że nie mam oczekiwań, ani marzeń. Zamiast się neurotycznie zapracowywać podziękowałam tym, z którymi praca była nieefektywna. Otworzyłam się na innych, bez oczekiwań. I przyszli. Stojąc na poboczu autostrady samorozwoju zrozumiałam i odczułam, że ludziom da się sprzedać wszystko co przyniesie im chwilową ulgę w odpowiedzialności za ich własne wybory. Jak mąż cię zdradzał z kochanką w twoim łóżku, to jakaś zdolna terapeutka wytłumaczy ci za odpowiednią sumę w ustawieniach, że to konsekwencja miłości teścia do kobiety jaką kochał, ale inną poślubił, albo że to wibracyjna energia jakiej mąż nie był w stanie się oprzeć, albo karma, albo tarot pokaże, że mu chodziło o pieniądze itd, tylko uwierz, skoro zapłaciłaś. Najtrudniej ponieść prawdę, że mężczyzna, który tak zdradza zwyczajnie, przyziemnie i najprościej nie kocha cię naprawdę, a to, że od ciebie nie odszedł to znaczy, że cię potrzebuje, bo nie czuje się kompletny. Brzytwa Okhama bezlitośnie, ale precyzyjnie wyznacza granice prawdy i iluzji, jakie tworzymy wokół zdarzeń dla nas zbyt bolesnych, żeby je przyjąć na raz.
Neurotyczność w wielu aspektach życia pokazuje, że tak boimy się zatrzymać, że nie żyjemy w ogóle. Albo myślami jesteśmy w przeszłości, wciąż rozrywani podjętymi wyborami, albo usiłujemy sobie wykreować przyszłość. Chwila obecna, ta chwila, w jakiej piszę na klawiaturze, nam umyka, a tylko ona jest prawdziwa, tylko ona składa się punkcik do punkcika na naszą wieczność. Wszystko co minęło znika, co będzie – nie wiemy. Jedna z moich mądrych przyjaciółek powiedziała mi kiedyś:”Ludzie chodzą do jasnowidzów po to, żeby się nie bać wytworzonych we własnych głowach smoków”. Chcemy zapewnienia, że przyszłość będzie zgodna z naszymi oczekiwaniami. Wielokrotnie przekonałam się, że to co przyszło w zastępstwie moich marzeń, było o wiele cenniejsze, głębsze i choć dalekie od moich wyobrażeń, wnosiło w moje życie nową energię i mądrość. Kiedy fiksujemy się na planach, tracimy lekkość, elastyczność, zamykamy się na szansę otrzymania czegoś niewyobrażalnie innego.
Neurotyczność współczesności wyraża się również w dążeniu do doskonałości. Nie cenimy średnich rozwiązań, zachmurzonych dni, oczekujemy, że życie będzie przyjemne, łatwe albo, jak mówią warsztatowcy od rozwoju, że będzie wreszcie energia, sukces i spokój. (O sukcesie jeszcze kiedyś wspomnę. Słówko majstersztyk.) Życie nie po to jest, żeby w nim panował tylko oświecony spokój. Nie jesteście mniej oświeceni od mnicha buddyjskiego tylko dlatego, że on siedzi w medytacji całe dnie. Życie po to jest, by go doświadczać na wszystkich poziomach, rodzinnym, w relacjach, w pracy, w pasjach, w samotności i wśród ludzi. Nie żeby planować własny rozwój – w tym miesiącu rozwinę kobietę wewnętrzną i rozliczę się z rodzicami, popracuję nad pozycją drzewo w jodze, odbędę warsztaty z wystąpień publicznych i wejdę na K2 – nic w tym stylu. Podstawową prawdą, jaką współczesny świat nam zakłamuje neurotycznością strachliwego planowania, jest to, że życie nas prowadzi. To my się opieramy, uciekając przed życiem, przed uczuciami. Idziemy w komfort. Jak wszyscy lecą na skraj tej grani, to my też, w razie co – byliśmy w stadzie, więc nas nie ocenią z zewnątrz, a ci wszyscy co się zatrzymali i nie spadli, pewnie nie mieli dość bohaterskiej odwagi w samounicestwieniu.
Sądzę, że nasza neurotyczność w życiu, ciągłe planowanie, podsumowywanie przeszłości, analizowanie na rozum jak tu następnym razem uniknąć przeciwności, ma głębokie podłoże lękowe. Najwięcej planów i analiz przeprowadzają ludzie siebie niepewni, nie mający do siebie zaufania. Jakie mają lęki? Każdy może sobie sam odpowiedzieć. Mój lęk wynikał z negatywnego oceniania siebie. Braku własnej wartości. Moja neurotyczność doprowadziła do tego, że niosłam na plecach cały zaplanowany świat, wybory swoje, dzieci, bliskich dorosłych, bo sądziłam błędnie, że mam wpływ na zachowania otoczenia, że mogę tak zorganizować przestrzeń, że będę kontenta. Energia jaką wkładałam w każdy dzień, puściłaby z dymem w wybuchu kolejną Hiroszimę. Kiedy zwolniłam, wyszłam z koleiny, potykając się o różnych fałszywych ludzi, zobaczyłam jaką mam siłę. Teraz idę w poprzek, w zupełnie innym kierunku niż przez ostatnie lata. Praca ta sama, ale inna, dzieci te same, ale inna relacja, ja ta sama, i nie ta sama. Kiedy świadomie, bez zakłamania podchodzę do swoich uczuć, intencji, prawda pojawia się samoczynnie i ona prowadzi mnie do zrozumienia mojej rzeczywistości, nie do wygodnych projekcji. Nie ciągnie mnie więc do iluzji, np. takiej, że jak się napocę w życiu, to dostanę w prezencie spokój spełnienia. Spokoju doświadczam tyle ile trzeba, niepokoju również. A każdy niepokój, to wskazówka, gdzie jeszcze przeciekam, gdzie ucieka mi moja miłość własna.
Nie uciekam przed neurotycznością współczesnego świata, co zalecają wszelkiej maści oświecone trendy rozwojowe, w stylu:”Załóż sandałki i leć do Indii, tam się odprężysz i znajdziesz spokój wewnętrzny. Spróbuj techniki xyz – to jest czadowa zmiana, świat stawia na głowie”. Widzę neurotyczność, również w rozwoju osobistym, latanie na warsztaty, jogę, gongi, byleby się nie zatrzymać i nie spotkać ze sobą. Łatwiej się wyłączyć jakąś modną metodą. Neurotyczność widzę i jej doświadczam w kontaktach z ludźmi, w relacjach. Umiem też zobaczyć jak mnie czasem kopnie. Nie obrażam się na nią, jak na niesforne dziecko. Neurotyczność jest szansą. Kiedy się pojmie swoje intencje życia w neurotycznym świecie, neurotycznego podchodzenia do jego aspektów, przychodzi czas na wybór, zmianę, na refleksję i na odkrywanie samego siebie, a nie magiczne oczekiwanie oświecenia. Przychodzi głęboka konieczność nie brania udziału w owczym pędzie neurotyczności wynikającej z zakłamania wartości współczesnego świata. Przychodzi odpowiedzialność za przeszłość i zgoda na przeżywanie życia w każdej odsłonie, uniesień i bólu, niepokoju i wzruszeń. Odkrywa się, że nie ma dobrych i złych chwil, są chwile o mniejszym i większym wpływie na nas. W tej akceptacji jest i miłość uniwersalna, i moja własna, i stabilność, i niestabilność. Jest przepływ energii życiowej między biegunami przeciwnych emocji, racji. Jak ktoś dąży do bezpiecznego siedzenia w centrum komfortu bez uczuć, bez zmiany, w masce zdystansowanego do życia guru, kupionej na targu rozmaitości rynku rozwoju osobistego, i trzyma się tego rękami i nogami, nawet kiedy widzi, że to go zubaża, że życie omija go w swym bogactwie doświadczeń, może tak zostać w zgodzie ze sobą, ale niech rozważy czy nie lepiej kupić trumnę i się położyć. Zużyje mniej energii i grabarzowi da zarobić. Podobnie jak ten, co pędzi na oślep w wyścigu cywilizacyjnego stada.