Po Małej Warszawskiej

Poszłam, potańczyłam, zobaczyłam. Maria i Nazar tworzą tak fantastyczną atmosferę wokół naszych spotkań tangowych, że warto się trochę postarać i w najcięższy mróz dojechać do Dance Department w Pałacu Kultury i Nauki, gdzie w pięknej sali o ciekawym, rzeźbionym sklepieniu, mogłam pobyć z Nimi i Naszymi Kolegami ze szkoły. Z nostalgią patrzę na piękne pary tańczące latami tango i czuję motywację, raczej z serca, niż parcie na perfekcję. Taka sentymentalna nuta mi się włącza kiedy idę na milongę, że tyle jeszcze na mnie czeka w tangu. Zastanawiam się ostatnio, kto i dlaczego chodzi na tango i je tańczy. Dziś pomyślałam, że są to ludzie, którym w życiu potrzeba natchnienia i namiętności. Którym nie wystarczy patrzenie, relacje filmowe o miłości i pasji w życiu, ale chcą sami wznieść się ponad przeciętność w wyrażaniu siebie. Inna rzecz, że tango, jest trudne, że to wyzwanie, a jego kultura, tradycje, zwyczaje pozwalają spojrzeć na siebie z innego punktu widzenia. Bardziej ze strony serca niż rozumu i logiki. Taniec jest rodzajem ekspresji skumulowanej, jak śpiew, tylko całym ciałem w kontakcie z drugim człowiekiem, który staje się naszym lustrem.

Zawsze wiedziałam, że jestem bardzo czułym instrumentem ludzkim. Odczuwałam ludzkie emocje silniej niż należy. Patrzyłam i widziałam niemal co inny człowiek myśli, nawet obcy człowiek. Wbrew pozorom wielu ludzi tak ma, a jeszcze więcej może mieć. Jeśli to kogoś dziwi, prosty przykład z życia.
Na ostatniej konferencji było wystąpienie, zaproszone, kobieta mówiła o pracy swojego laboratorium i wciąż psuła jej się projekcja. Nie denerwowała się jednak i starała się zaradzić temu na bieżąco. Patrzyłam na nią ze skupieniem, bez emocji. Wiedziałam, że za parę dni też mam wystąpienie, ale nie martwiłam się tym, czy rzutnik nie będzie mi wariował, bo po co. Moja znajoma, po tym wystąpieniu podeszła do mnie i z wielkim przejęciem mówiła, jak podziwia tę kobietę, że nie straciła głowy tylko działała, że ona sama się spociła ze zdenerwowania i ledwie mogła usiedzieć. Wtedy zrozumiałam, że jestem już inna. Na mnie to nie działa, przestałam wchodzić w czyjeś emocje. Mam zresztą takie wrażenie, że to, iż ja się nie denerwowałam i wielu innych na sali, pomogło w jakiś sposób tej kobiecie. Mam taką teorię popartą badaniami, że odczuwamy emocje innych. Czujemy, jeśli ktoś przy nas się boi, cieszy, smuci itd. Wiemy to, choć nie jest to wiedza analityczna, która przechodzi przez mózg. Odczuwamy to sercem poprzez wielką siatkę neuronową zbudowaną na podobieństwo mózgu. Podobna sieć neuronowa jest w naszych jelitach, dlatego tak ważne jest co jemy i jak wygląda nasza perystaltyka. mocje się udzielają. Warto więc je rozpoznawać i wiedzieć, które nam sprzyjają.

Jest wiele biomedycznych faktów, które prowadzą do konkluzji, jakie znamy od wieków, ale dopiero teraz potrafimy udowodnić. Wiek nauki, trochę je strywializował np. „Myśl sercem”. Próbował je zdyskredytować ze względu na niemożność ich dowiedzenia, jak również dlatego, że potwierdzenia tych teorii mieszczą się na styku nauki i religii, czy ogólnie pojętej duchowości. A duchowość i naukę przeciwstawił sobie wiek oświecenia. Miało to tylko taki cel, by nauka, wiedza nie mieszała się z powszechnymi wtedy praktykami magicznymi, żeby wyodrębnić obiektywne fakty. Jednak nawet Newton był alchemikiem i pisał o tym rozprawy szukając sposobu przemiany ołowiu w złoto. Był pewien, że to możliwe. Wiara. Wiedza. Przekonanie. Intuicja. Bez wiary i intuicji nie następowałby rozwój nauki. A intuicja społeczna, podstawowe narzędzie współpracy międzyludzkiej, nie opiera się na statystykach, a na instynkcie i uczuciach, jakie żywimy w danej sytuacji. Chodzę więc na milongi i odczuwam to, co dzieje się wokół i trochę obserwuję też swoje uczucia. To, że czasem się stresuję na milondze, nie wynika z tego, że w połowie przypadków poległam ze wstydem na parkiecie, i gniecie mnie statystyka. Stresuję się, bo nie czuję się dość dobra w tym co robię, choć jest oczywiste, że ćwiczę zbyt krótko, by tańczyć tak, jak te piękne pary. Objaw perfekcjonizmu. Dość powszechny, ludzki. Obiektywnie patrząc, bez okularów tego perfekcjonizmu, nie jestem gorsza, ale mniej zaawansowana treningiem. Dlatego, mimo dyskomfortu wewnętrznego się nie poddaję, bo bardzo mnie ciekawi, jak będzie, kiedy dojdę do momentu, że nie będę się stresować, a cieszyć z tego, że tańczę z lepszymi od siebie partnerami. Na razie obserwuję i staram się nie ganić za pomyłki, za niedopracowanie i odczuwać w tangu ten flow w niemyślenie, który daje mi miejsce na czucie mojego istnienia w zupełnie innym wymiarze.

W Lizbonie było o tyle łatwiej na milondze, że wszystko było w pewnym sensie jednorazowe. I choć mam teraz kontakt z moim partnerem, który podsyła mi czasem piękne zdjęcia oceanu, myślałam o tańcu w TimeOut, jak o ostatniej milondze w Portugalii. A gdyby myśleć tak,  jak wtedy i każdy taniec, każdą milongę traktować, jak ostatnią w życiu? Gdyby tak traktować wszystko co w życiu robimy? Jak zmieniło by się nasze postrzeganie i wybory życiowe? To ciekawe ćwiczenie, warto się pokusić o jedno takie rozeznanie. Gdybym np. miała w najbliższy poniedziałek ostatni raz pójść do pracy, jak by ten dzień wyglądał? Pomyślałam, że zrobiłabym wszystko co zwykle, ale na luzie, bo to przecież koniec. Przy okazji wypiłabym przyjacielską kawę z kolegami w pokoju socjalnym i pośmiała się do rozpuku z ich cudnych dowcipów. Wpadłabym w dysputę o kulturze zachodu, żydów aszkenazyjskich i ich wyjątkowych genach odpornych na raka i zapewniających długowieczność, albo o wpływie mięsa kurczaka na odżywianie komórek rakowych, albo o badaniach o schizofrenii i przemianie mózgowej wieku dorastania. Niesamowitych rzeczy dowiaduję się w pracy przy kawie. Zawsze kochałam się dowiadywać. Gdyby jeszcze tak wyglądała szkoła, byłoby wspaniale. Wyobrażam sobie dzieci siedzące przy … jakimś dobrym napoju 🙂 i kogoś kto na luzie w dowcipny sposób serwuje im najnowsze odkrycia nauki. Kochałabym taką szkołę. Nikt nie odpytuje, nikt nie ocenia, nikt nie śmieje się z niewiedzy innych. Z radością dopytuję, jak nie rozumiem, bo mam prawo nie znać niuansów chemicznych przemiany białkowej w organizmie, a chcę wiedzieć, jaka jest konkluzja badań, często sprzecznych z moją wiedzą czy intuicją. Tak mogły wyglądać dysputy starożytnych Greków, w atmosferze współpracy i w celu poznania rzeczywistości, jaka nas otacza. Spory, burze mózgów. Pewnie tylko mniej kobiet uczestniczyło w takich dysputach, i to jest prawdziwy postęp w stosunku do starożytności.

Przyszło mi do głowy w ramach edukacji, że podstawowy błąd, jaki robi się ucząc, to mówienie: „Jeszcze dużo musisz się nauczyć, żeby zrozumieć”. To nie prawda, ja niewiele umiem z chemii ogólnie, ale mogę pojąć idee, w jakich sama badam zjawiska. Gdybyśmy uczyli dzieci od drugiej strony, nie od podstaw, a od interesujących zjawisk, interesujących dzieci, na pewno chętniej by się uczyły i lepiej pojmowały świat. Gdyby mi do kawy zaserwowano wykład z chemii organicznej przestałabym chodzić na nią dość szybko, a tak, uczę się o nowoczesnych zjawiskach więcej niż z prasy, książek, seminariów. Zainteresowanie może być lepszą motywacją niż ocena i dziecko, nawet nie przygotowane na nowy temat, bo nie zna całek, syntezy jądrowej i węglowodanów albo wzoru na prędkość odśrodkową, chętnie się zmierzy z niewiedzą, jeśli chce zrozumieć zjawisko. Nowoczesna edukacja, która kiedyś przyjdzie, będzie się opierać na edukacji „z góry na dół”, od zainteresowania, „dlaczego niebo jest niebieskie”, do podstaw, problemów w optyce, matematyce, funkcji falowej, liczbach urojonych i zawartości pary wodnej w powietrzu, nie odwrotnie. Bo odwrotnie jest, i żmudno, i nudno. Jak to w szkole. Szkoła nie korzysta z naturalnej dziecięcej ciekawości, z mechanizmu pochodzącego z ich wnętrza, kiedy Maluch od pierwszych słów pyta: „Co to?”, a kiedy zdefiniuje pojęcia, przechodzi do: „A dlaczego?”

I tu zaczyna się kłopot, … i cała finezja uczenia.