Podróż do Princeton

Siedzę na lotnisku oczekując na odlot do Nowego Jorku. Lecimy na naukową wizytę do uniwersytetu w Princeton, trzeciej najlepszej uczelni na świecie. Odlot się opóźnia. Samolot, który nas zabierze przyleciał późno ze Stanów i musimy poczekać aż go sprawdzą. Słucham George’a Michaela i nic mi więcej nie potrzeba. W końcu nie sprawdzę za obsługę samolotu, nie rozciągnę czasu, żeby pomieścił nasze opóźnienie, wypiłam kawę z automatu, zjadłam kanapkę z kurczakiem w stylu american lunch i czekam pisząc. Córka przedwczoraj zdała maturę, wiem to, i ona też wie. Do przedmiotu dodatkowego, jakiego wcale nie miała w szkole, nauczyła się na korkach sama i napisała go świetnie. Jestem z niej dumna, ale nie o tym chciałam napisać. Często nie widzimy faktów, a opinie. Kiedy mówię Mojej Córce, że sama zawdzięcza sobie osiągnięcia, wyniki, bo pracuje na nie wytrwale widzę, jak czasem trudno jej przyjąć, że jest wyjątkowo dobrze zorganizowana i konsekwentna. Nie widzi siebie na faktach. Wyssała to z mlekiem matki, można powiedzieć, bo mi również trudno jest przyznać, że coś mi się wyjątkowo dobrze udaje. Jak ten wyjazd, który jest wielką nobilitacją, a zawdzięczam go wytrwałej, konsekwentnej i twórczej pracy naukowej ostatnich kilku lat. Taki jest fakt, nie opinia. Fakt. Jadę do człowieka, który jak portal doskonałości naukowej przepuszcza przez swoje laboratorium wszystkich ważnych naukowców z mojej dziedziny. Publikuję z nim prace w świetnych czasopismach i się lubimy. Dzięki mnie ja i inni naukowcy polecieli lub polecą do niego i zetkną się z nauką na najwyższym światowym poziomie na uniwersytecie, gdzie tworzył legendarny Einstein i matematyk Nash, znany z filmu „Piękny umysł”. Dzięki projektowi, który wygrałam w konkursie, mam możliwość rozszerzać horyzonty swoje, a również bliskich i dalekich mi ludzi nauki, zaszczepiać zainteresowanie nowymi technologiami i ciekawością nowych aplikacji w medycynie, biologii, mikrotechnologii. Takie są fakty, nie opinie.

Mamy ten problem, szczególnie w Polsce, gdzie ludzie nie chcą się wyróżniać i chwalić, żeby ich zawiść ludzka nie kąsała, że się ukrywamy z sukcesami, z tym co nam wychodzi dobrze, albo świetnie. Ja też skromie się zawsze wycofuję, kiedy ktoś mówi, że sobie radzę w pracy, czy w życiu w ogóle. To mylące i nieprawdziwe, kiedy bardziej krytycznie na siebie patrzymy niż inni. Nie warto, bo potem dochodzi do absurdu, że ludzie chełpią się czymś nieistotnym co wynika wyłącznie z próżności i rosną w pióra, a my już siebie pomniejszyliśmy mówiąc, że to co robimy i jak robimy, jest takie zwyczajne. Warto mieć w pobliżu takich ludzi, którzy trzymając się faktów właśnie, potrafią pokazać nam, gdzie zaszliśmy, jeśli sami tego nie widzimy. Tacy ludzie wspierają nas, konfrontując z rzeczywistością. Najmocniej jednak wspiera nas nasze własne przekonanie, co potrafię, kiedy widzę siebie faktycznie, nie w oparach pochwał, albo krytyki. Staram się nie przykładać zbyt wielkiej wagi do opinii, jeśli nie ma ona poparcia w faktach. Jak zmierzyć bowiem, że ktoś jest dobrym naukowcem, kierowcą, księgową, nauczycielem czy pielęgniarką? Powiem wam, że wcale nie jest to proste. Układanie ankiet, punktacje, zarobki itd. oddają tylko część prawdy. A jak dodatkowo zmierzyć talenty? Czy Picasso był lepszy od Van Gogha? Nie da się porównać, nie ma też poziomów w innych sferach zawodowych. Wbrew pozorom, każdy z nas się realizuje na tak wielu polach, że ocena czy ktoś jest dobry, lepszy, czy gorszy po prostu moim zdaniem nie jest możliwa. I nie pomoże tu ilość wystrzałowych fotek z ciekawych miejsc na Facebookach, Instagramach w wystudiowanych pozach, nie pomoże ostry silnik w samochodzie, tytuł przed nazwiskiem, apartament w centrum, albo basen w ogrodzie i konto pękające od sześciocyfrowych liczb.

Nie ma moim zdaniem żadnej adekwatnej miary do pokazania czy człowiek realizuje w spełnieniu swoje plany, innej niż fakty kształtujące jego zdanie o sobie. Jak kobieta rodzi dziecko i odkłada plany zawodowe, a potem na siłę zakłada firmę, bo czuje się zepchnięta do szuflady nieróbstwa domowego i popada w obłęd robienia biznesu robiąc sobie krzywdę, to o jej postawie decydują nie fakty a opinie. Człowiek może realizować się wspaniale mieszkając w Bieszczadach daleko od szlaków i robiąc sobie na ogniu posiłek, jak i w wielkich korporacjach zapięty pod szyję sztywną konwencją. Liczą się fakty, a najbardziej to, co sam delikwent naprawdę myśli o swojej aktywności życiowej. Ja na moim podwórku wiem, że rodzina, praca, przyjaciele, tango, ale też drobne czynności jak robienie na drutach, czytanie w fotelu książek i kopanie w miniogrodzie, a czasem podróżowanie dalekozasięgowe i zgłębianie swojej świadomości są równie ważne i, w każdym z tych obszarów robię to, co lubię, co mi leży najwygodniej. Bo ważne jest dla mnie, czy w tym, co robię, na każdym polu, jestem ze sobą szczera, spełniona, czy się w tym, co robię kocham, czy dla odmiany tresuję do wizerunku bohatera. Dlatego jak mi ktoś wygłosi opinię, że lepsze są wakacje na Cyprze niż sadzenie kamelii japońskich przy domu, to powiem – zależy w jakiej chwili. Jak mam ochotę na kamelie, to Cypr mnie nie odciągnie od ogrodu. Wiem zwyczajnie co jest dla mnie w tym momencie właściwe, jest mi przyjemne, co mnie karmi wewnętrznie. A może Cypr nie będzie wcale, nigdy? Może, nie będę się czuła gorzej, jeśli tam nie dopłynę, bo leżenie w fotelu latem i patrzenie na kwitnące w ogrodzie kwiaty jest cudownie relaksujące dla mojej duszy i to wyczerpuje moją potrzebę piękna. Albo granie na bębnach jest dla moich znajomych ważniejsze niż latanie do Ameryki, wolą Afrykę, gdzie jest bębnów kolebka. A nawet jakby była w Pcimiu pod Starą Wsią na podkarpaciu, to wybieraliby to miejsce, a nie kurorty z błyszczącymi jachtami w porcie albo drapaczami chmur na horyzoncie. To jest wybór świadomy, realizujący to czego się pragnie najbardziej.

Zdobywanie kolejnych sprawności w życiu nie kończy się nigdy, ale ważne, aby to były nasze sprawności, nie czyjeś, nie narzucone opinie, a nasze marzenia. Nie ważne jak dalekie od popularnych w społeczeństwie stereotypów. Ja te stereotypy uwielbiam łamać, ale z wyrozumiałością patrzę, jak się ludzie silą na ciekawe życie, widać tego im potrzeba. Tylko czy zastanawiają się, po co? Czy są ze sobą szczerzy?
Właśnie ruszyło wchodzenie na pokład. Córka zamówiła mi Ubera na lotnisko i wycałowała przed podróżą. Napisała mi potem w smsie: ”Już za Tobą tęsknię.” Ja też tęsknię za dziećmi i będę tęsknić, a wracać będę z radością bo, jak mówią starzy Żydzi, to czego należy sobie życzyć to „wielu szczęśliwych powrotów”. Powrotów do dzieci, przyjaciół, ogrodu, fotela i tanga.