Pozorna dysproporcja

Poszłam dziś na seminarium na Wydział Fizyki. To cotygodniowe wydarzenie łączące moją pracownię tzw. Miękkiej Materii z Fizyką Statystyczną. Moją uwagę zwróciły proporcje na sali. Słownie 3 kobiety i 15tu mężczyzn. Od wielu lat tak jest, od dziesięcioleci. Cały problem w tym, ze problemu moim zdaniem nie ma. Fizyką taką, jaką ja się zajmuję, zajmuje się stosunkowo niewielka liczba kobiet. Ilość nie jest ważna, ważna moim zdaniem jest kondycja nauki, jaką robimy. To, że przedmiotami humanistycznymi kobiety częściej się interesują jest po prostu społecznym faktem. Nie ma czegoś takiego, jak zawód męski i żeński. Robimy to, co dla nas ciekawe. Co innego, jak ktoś robi, bo nie widzi innej możliwości. Tak też może być, ale zapewniam, że tak samo mężczyźni, jak i kobiety są zablokowani na wykonywanie konkretnych prac.

Kiedy przestajemy myśleć schematycznie, że baba nie podniesie 50-cio kilogramowego wora, a chłop nie trafi w żyłę, wszystko się rozwiązuje. Zapewniam, że worów nie trzeba dźwigać, a do żyły bardziej się przydaje zimna krew kłującego, niż to czy nosi stanik czy nie. Gdybyśmy przestali szeregować ludzi na odpowiednich do zawodu, gdyby oni się sami nie wkładali do szufladek, potwierdzając te stereotypy, pewnie spotykalibyśmy więcej spełnionych pracowników i ludzi. Oczywiście, żeby się realizować w tym, co się lubi trzeba mieć czasem nie lada odwagę i wyjść z przekonań, że nie wypada, nie dam rady, bo inni już próbowali, ale w gruncie rzeczy to są strachy przed ujawnieniem się, pokazaniem kim się jest.

Kiedy wspominam, czym się zajmuję, ludzie reagują różnie. Mam już za sobą wszelkie stereotypy z tym związane, że jestem jajogłowa, zaniedbana okularnica zaczytana w książkach, że się ze mną pewnie nie pogada o niczym normalnym, a tak w ogóle to mi zrobili łaskę, że mi w tym świecie, męskim do szpiku kości, zrobili miejsce. Zapewniam, że o nie musiałam o nie walczyć. Po prostu robiłam co było trzeba i to dobrze robiłam, nic więcej, ale też nic mniej, co oznacza, że nie liczyłam na to, że kobiecie to odpuszczą, bo słabsza.

Lubię pracować z mężczyznami, mam silny męski pierwiastek w sobie i dużą kobiecą intuicję i kreatywność. To dobra mieszanka do wykonywania mojego zawodu. Kiedy z nimi rozmawiam, oczywiście jestem sobą, a to oznacza, że wyrażam się jako kobieta, bo to naturalne. Nikomu to nie przeszkadza, nie wyczuwam tutaj żadnego problemu, że na sali jest tylko parę kobiet a większość facetów. Tak po prostu jest. Nie mam też żadnej misji w imieniu kobiet nauki, albo gremiów, co walczą parytetami jak włócznią. Nauką powinni się zajmować ludzie nią zainteresowani. To na poziomie edukacji i wychowania robi się z dziewczynek słabowate i zależne jednostki. Kultura społeczna to potem utrwala i mamy gotowe pole do konfliktu. Zacznijmy, jak tak się chcemy wykazać, wychowywać swoje dzieci na zrównoważone w poczuciu własnej wartości jednostki, nie będzie wtedy potrzebna żadna odgórna kampania wyrównywania szans. Tych szans się zresztą zrównać nie da, bo każdy ma, niezależnie od płci,  inne zdolności i talenty, w których warto go wspierać. Nie załatwi tego państwo, fundacje, ani nawiedzone ideologicznie autorytety, tylko od pierwszego dnia: mama i tata. Reszta ludzi to potem tylko pochodne tego, co dzieci usłyszały od nich. Ja od moich nie usłyszałam nic dobrego, ani niedobrego, ale przynajmniej mnie nie zablokowali na naukę.

Z mężczyznami świetnie się pracuje. Z kobietami również, pod warunkiem, że nie próbują udowodnić, że są lepsze od mężczyzn. Tak już jest, że jak ktoś ma środek ciężkości położony w kompleksie, to trudno z nim współpracować i robić cokolwiek. Dlatego wybieram ludzi co są szczerzy i znają swoją wartość oraz słabości. Nie ma wtedy problemu, że trzeba omijać czyjś wrzód, a z czasem ten wrzód staje się nieznośny. Nie mam też kompleksu, że robię coś wyjątkowego i lepszego, bo nie robię. Robię coś podłóg własnych zdolności i tyle. Jak ktoś projektuje wystawy sklepowe to jest w tym lepszy ode mnie, bo ja nie umiem, a takie wystawy ogląda mnóstwo ludzi, podczas, gdy moje prace przeczyta garstka osób, a jeszcze mniej rozumie.

Wyciskanie na społeczeństwie zachowań, które nie urągają kobietom, jest śliskie. W Stanach musiałam podpisywać szereg dokumentów, że wiem jakie mam prawa w tym, że wiem kiedy ktoś mnie molestuje i do kogo się z tym zwrócić. Teraz nie spotykam mężczyzn, którzy by naruszali moje granice, ale jak spotkałam, to poszłam na policję i sprawa rozwiązała się natychmiast. Oczywiście trzeba dojrzeć do obrony swoich granic a najpierw je poznać, ale każdy ma szansę tego doświadczyć, zapewniam każdy na pewnym etapie życia musi się zmierzyć z ich wyznaczaniem i obroną.

Mężczyźni również lubią pracować z kobietami. W moim zawodzie, gdzie kobiet jest mało, to aż im się buzie cieszą, że taka jedna z drugą przychodzi. Robi się pełniej, ciekawiej, bardziej ludzko i mężczyźni, co robią naukę też się lubią poczuć mężczyznami w towarzystwie kobiet. Do tego nie trzeba sztucznych proporcji. Jedna kobieta na pięciu w moim środowisku wystarcza. W innych może być inaczej i to też jest naturalne. Tak jak mówiłam nie ilość, a jakość tego kontaktu i komunikacji wywołuje ten fenomen. Kiedy mówię o pracy, mówię tak samo do mężczyzn jak i do kobiet, to w tyle głowy zauważam płeć rozmówcy, bo ją widzę, ale dla współczynników dyfuzji makromolekuł w cieczy nie jest to w ogóle istotne.