Seria fortunnych pomyłek

–  Znowu się pomyliłam – powiedziałam do Kozy.
– Podjęłaś decyzję, którą uważasz za pomyłkę -odparła – nie ma pomyłek, są wybory.
Skubała majową trawę w moim ogródku i łypała na moją twarz wystawioną na słońce.
– Gdybym wiedziała, domyśliła się …
– Nie wiedziałaś i na podstawie znanych danych podjęłaś decyzję – odwróciła się zadem i dodała – nudzisz. „Gdyby” nie istnieje.
– Założyłam coś co było nieprawdą – powiedziałam po namyśle.
– O, i to ma sens – odparła – teraz zapytaj siebie czemu zakładasz coś zamiast się dowiedzieć, jaka jest ta prawda.
Popełniłam pomyłkę w ocenie, bo nie chciałam uwierzyć w coś, co samo pukało do mojego umysłu, a co zignorowałam. Wolałam iluzję, że jest inaczej. Tak się czasem zdarza, że iluzja jest na tyle kusząca, że w niej zostajemy. I oszukujemy się. Nie ma więc mowy o pomyłce, jest intencja niezobaczenia prawdy i tyle. Czasem nie chcemy zobaczyć, bo coś jest bolesne i nas przekracza w danym momencie, ale już za chwilę, gdy iluzja się rozwiewa, możemy zobaczyć prawdę, stajemy się na nią gotowi. Nawet jeśli prawda jest bolesna.

Pozostawanie w iluzji kosztuje o wiele więcej niż oswojenie bólu po jej rozwianiu. Iluzja pochłania naszą energię, bo wciąż się nami zasila, żeby istnieć a brak siły nie pozwala iść dalej. Zatrzymuje nas w pułapce, którą sami na siebie zastawiamy, kiedy jednak ją zwalczymy, rozwiejemy skutecznie, znika i nie wraca, chyba, że świat chce nas sprawdzić, czy nadal wpadniemy w jej sidła. Taka dawka przypominająca na okoliczność odbytej już lekcji.

Lekcje, które nazywam pomyłkami, mogą ciągnąć się przez pół życia, dopóki nie wyjdziemy z oparów własnych słabości skrzywionego spojrzenia na rzeczywistość. Wybieramy iluzje, żeby komfortować się w kontakcie z trudnymi sytuacjami zwykle powiązanymi z naszym dzieciństwem, kiedy jak gąbki wchłonęliśmy różne programy przetrwania. Dokopanie się do tego jaki program nas zatrzymuje w iluzji, to z jednej strony niezwykły wysiłek, z drugiej, wyzwanie i, już po fakcie, dobra zabawa.

Przyznanie sobie prawa do „pomyłki” jest konieczne, żeby zrobić postęp. Poczucie winy, że znów się pomyliliśmy, tylko odbiera nam siłę. A wtedy się nie uczymy tylko samobiczujemy, że znów to zrobiliśmy. Warto mieć takiego beznamiętnego obserwatora, którym dla mnie jest Koza.

– Następnym razem dopytam o wszystko co będzie istotne z mojego punktu widzenia.
– Odrabiasz lekcję – potaknęła Koza.
– Nie bardzo się też martwię, że w przyszłości znów wpadnę w jakieś pułapki iluzji. Jestem chyba podatna – powiedziałam.
– Bez ci schnie – rzuciła Koza bez związku.
– Przycięto go bez mojej wiedzy – odparłam.
– Czyli nie mogłaś temu zapobiec – powiedziała – tak jak wielu rzeczom, które robią ludzie w tak zwanej dobrej wierze.
– Tak.
– ” Nie mam wpływu, że ktoś chce mi zrobić dobrze z niewiadomych powodów i zrobi źle” – pomyślałam. Nie odpowiadam za intencje i działania innych ludzi, nie mogę ich przewidzieć, zapobiec im, mogę tylko zareagować na skutki podjętych przez nich decyzji. Mogę się złościć i nawrzeszczeć na nich, że mi szkodzą, zemścić się w odwecie, albo co najefektywniejsze, odciąć ich od siebie, żeby więcej nie wkraczali w moją przestrzeń. To załatwia wszystko na ten moment. Co prawda bez nie odrośnie, ale może przetrwa jaśmin, jak nie będą mi bezrefleksyjnie buszowali po ogrodzie.

Można też poczekać i poobserwować czy się zmienią. To słaba strategia i czasochłonna, ale bywa, bywa, że coś ludzi natchnie i przestają być wielką pomyłką naszego życia, a stają się jego skarbem. Rzadko, bo ludzie nie kameleony i zmieniają się opornie. Wolą tkwić we własnych iluzjach niż w prawdzie, tak już jest, nie ma na to rady. W końcu łatwiej zobaczyć czyjeś iluzje niż swoje.

–  Boję się pomyłek – powiedziałam zamykając oczy – szczególnie gdy chodzi o ludzi.
– Ludzie są wielką niewiadomą. Czasem jakiś chwast okazuje się lekiem na nieuleczalną chorobę. Zjedzenie go, staje się bezcennym doświadczeniem.
– Nawet jak się porzygasz i prawie zejdziesz …
– A tak. A jak staniesz na nogi stajesz się zupełnie innym człowiekiem. Włączasz swój nowy przemodelowany układ odpornościowy i już stare choróbsko nie ma szans.
– Ale to trwa …
– Trwa ile potrzebuje. Nie przyspieszysz, nie zatrzymasz. Dostosuj się.

Nie lubię tego momentu oszołomienia, kiedy budzę się z iluzji i okazuje się, że to fikcja. Czuję się wtedy zagubiona, jakbym nie była sobą, choć to przecież ja wybrałam, ja byłam, ja stworzyłam tę iluzję. Zbieram wtedy swoje zabawki, wsiadam w tramwaj i wracam do siebie. Tym razem, po „pomyłce” wsiadłam w rakietę. Szybko poszło.

– Bo się wyrabiasz, szybko dostrzegasz brak przylegania iluzji do prawdy. Zuch dziewczyna. Zjem ci trawę, żeby było ładnie.
– Tylko nie zjedz za dużo, żeby odrosła.
– Zaufaj mi – wypaliła – znam się na trawie.
– Zaufaj…
– Zaufaj. Radzisz sobie, więc nie obawiaj się próbować, nawet jeśli znów wejdziesz na minę. Złapiesz lekcję i podciągniesz się znowu w tej grze, zwanej dla niepoznaki, życiem.
– A może przestać próbować, zostać tam gdzie się jest?
– Twój wybór, ale życie i tak się toczy. Z tobą, czy bez ciebie, poniesie cię, albo wybierzesz drogę sama, ucząc się na „pomyłkach”.
– To niesprawiedliwe, że mi się zdarzają „pomyłki” -zajęczałam.
– Poużalaj się nad sobą przez chwilę, masz prawo być zła i bezsilna, ale potem przestań, bo to odbiera siłę. Idź dokąd chcesz iść, zaufaj sobie.
– Brzmisz abstrakcyjnie …
– Tak? – zaśmiała się Koza – Jesteś mną a ja tobą! Sama jesteś abstrakcyjna. Polub siebie taką!
– Wolę polubić ciebie.
– Zawsze bliżej, ale skup się na tej części jaką kwestionujesz. Tą, która wydaje Ci się nierozsądna. To ona robi odważny  postęp myląc się, albo mając rację, próbując. Pamiętasz kiedy ostatnio podjęłaś prawidłową decyzję?
Zamyśliłam się. Faktycznie, kiedy się nie mylę, nie odnotowuję tego, skupiając się na „pomyłkach”.
– Masz rację, wyolbrzymiam.
– Jesteś zła na siebie. To minie. Zjedz mlecz.
– Wystarczy mi pomyłek na jeden miesiąc! – krzyknęłam ze śmiechem. – Ale ty wcinaj, smacznego.
Ten pysk wypełniony żółtym kwieciem, przy całej swojej powadze, Koza potrafi być komiczna.
– Bierzesz to wszystko za bardzo na serio. Baw się tym co przychodzi, co odkryłaś. Nikt tego lepiej nie zrobi od ciebie, nikt lepiej nie pozna twojego życia niż ty. A skoro jesteś skazana na myślenie, baw się nim i przeżywaj wszystko takie, jakie jest.

Zrobiłam wieczorem test na Covid i oblałam go, więc niestety, bo nie mam ochoty, ale jutro znowu lecę do Kansas. Czeka mnie miesiąc czegoś nowego. Niedawno cieszyłam się tym wyjazdem, teraz jestem zagubiona. To taki odmienny stan, że nie zna go nawet Koza. Powiedziała mi na koniec, że jestem w miejscu, w jakim jeszcze nie byłam podczas swojego życia. Wszystko jest nowe, stąd to zagubienie, po przekroczeniu granicy samej siebie, lądując w miejscach nie odkrytych i fascynująco innych niż sądziłam, mając o sobie jakieś w miarę ugruntowane wyobrażenie, czuję, że znów się co do siebie pomyliłam.

– I tu też się pomyliłam – szepnęłam smętnie idąc się pakować.
– No widzisz, jesteś ciekawym obiektem eksploracji. Wciąż zaskakujesz samą siebie.
– A ciebie?
– Mnie też. Ale niezależnie z czym przychodzisz, zawsze tu będę, żebyś miała inną kamerę do wydobywania prawdy o twojej rzeczywistości.

Wylądowałyśmy z Kozą w Minneapolis, gdzie przesymaptyczny piesek wykrył w moim bagażu podręcznym zakazanego banana.

– No rzesz – burknęłam do Kozy – że też go wcześniej nie zjadłam.

Następny lot miałam tuż, tuż, a tu nagle muszę przedzierać się przez odprawę celną i za karę odbywać pogawędkę z celnikiem pilnującym granic przed przekraczaniem ich z owocami.  Duża Pakistańska rodzina przede mną wwoziła kawę, przyprawy i chleb. W trakcie ich rozmowy przestałam się spieszyć, odpuściłam sobie winy za niezjedzenie banana i z nagłym zainteresowaniem obserwowałam czy się spóźnię na lot do Kansas.

–  Tylko banan? – spytał uroczy celnik.
– Tylko banan. Nie zdążyłam zjeść przed podróżą.
– A polska kiełbasa? – podchwytliwie zapytał po zajrzeniu do paszportu.
– Ani grama – odparłam z szerokim uśmiechem całkowicie zrelaksowana.
Uśmiechnął się uroczo, nabazgrał czerwonym flamastrem na pomarańczowej kartce i puścił wolno konfiskując mojego banana na obczyźnie.

Po próbie przemytu, leciałam na ostatnie połączenie z lekkim przyspieszeniem w nogach. Dotarłam dokładnie w momencie kiedy moja zona wchodziła do samolotu.

– Fajna bananowa przygoda – powiedziałam Kozie na koniec. – Ale lekcja odrobiona. Nie przemycać bananów do Stanów. I nie denerwować się, jeśli się nie ma wpływu na sytuację.
– Poszło naprawdę gładko. A w nagrodę, jeszcze dzisiaj, zobaczymy różowiące się judaszowce.