Jakiś czas temu w moim życiu nastąpiła bifurkacja, czyli rozszczepienie drogi życiowej na dwie równoległe, wzajemnie się wykluczające ścieżki. Jakież to typowe, prawda? Zanim to się stało, poczułam w sobie głęboki niepokój, przeczucie, że czeka mnie wielka zmiana. Kiedy świat rozpadł się na dwa światy, znieruchomiałam, nie umiejąc dokonać wyboru, stając przed chyba najgorszym koszmarem swojego życia, świadomością, że mogę źle wybrać.
Przez jakiś czas trochę tchórzliwie, trochę z zagubienia, nie wybierałam obserwując, jak te dwie drogi mojego życia rozsuwają się coraz dalej i dalej, aż do miejsca, gdzie nie dało się już przed sobą udawać, że mogę nie wybierać, albo, że rzecz rozwiąże się sama.
Zawsze mam problem z wyborem. Uczyłam się z tym żyć na wiele sposobów, narzucając sobie na przykład konsekwentne tkwienie przy pierwszym co mi przyjdzie do głowy, albo wypisując listę powodów na tak i nie. Wszystkie jednak techniki, jakichkolwiek się nie imałam, zawodziły mnie w jednym ważnym aspekcie, pogodzeniu się z faktem, że mój wybór może mi zaszkodzić i, że z czasem będę sobie zarzucać to, że źle wybrałam.
Powszechna iluzja, w jakiej żyjemy, jest taka, że dokonujemy dobrych, albo złych wyborów. Cofając się wstecz w swoim życiu łatwo pokazać, że każde nasze wybory przynosiły nam i smutek, i radość, i spełnienie, i porażkę w jakimś aspekcie. Wybór jest po prostu pewną sytuacją i lokalnie może być łatwy, gdy coś nam daje, czego nam na ten moment trzeba, ale nie ma żadnej pewności, że ta lokalna korzyść zaowocuje czymś, co za dziesięć lat ocenimy jako dobre. Nie łudźmy się więc, że wybieramy dobrze, albo źle, po prostu perspektywa czasowa oceny się zmienia, my się zmieniamy i nie ma co żałować, albo wbijać się w dumę swymi wyborami. Co więcej, każda porzucona ścieżka dałaby nam coś po prostu innego i nikt mi nie powie, że wie co, bo tam nie był, to coś się nie stało, więc nie ma tego. Jako ludzie skutecznie sobie to coś wyobrażamy na bazie przeszłości i naszych uwarunkowań, ale nie ma żadnej pewności, że to czego się baliśmy, albo co nas pociągało, byłoby tam, więc nie ma sensu tego rozważać.
Są tacy co pewnie zaprzeczą takiemu rozumowaniu. Nie upieram się przy mojej perspektywie, jest moja i podobnie, jak nie ma prawdy obiektywnej, nie ma obiektywnej oceny zdarzeń.
Dokonałam w życiu wielu wyborów i blokada, że źle wybieram, wynikała z prostej ludzkiej przypadłości – samooceny. Wynika ona z prostego faktu, że powszechnie bardziej zawieszamy się na tym, co czujemy jako „złe”, a „dobre” wybory, czyli te, które teraz widzimy jako korzystne, zapominamy, bo łatwo przyzwyczajamy się do tego, że coś idzie dobrze. Oceniałam się więc dość surowo i nieprawdziwie. Z całkowitą pewnością dokonywałam wyborów korzystnych i niekorzystnych wielokrotnie, ale licznik przykładałam do tych co mi, sądziłam, nie wyszły. Błąd. Nawet lokalnie patrząc z loży obecnego czasu, moje wybory doprowadziły do cudownych sytuacji, sprzyjających i zachwycających, powołały na świat moje dzieci, pozwoliły mi obejrzeć świat, ludzką radość, ale też cierpienie, po to, żebym lepiej mogła w siebie wejrzeć tym szczególnym spojrzeniem obserwatora, który zebrał dużo danych, żeby sprostać opisaniu swojego świata z wielu kamer. I tu nie da się jechać tylko prostą, jasną autostradą „właściwych” wyborów; trzeba zbaczać z drogi na niepewnych rozstajach, a czasem nauczyć się cofać, czyli po prostu zawracać.
Kolejną iluzją jest nieodwracalność wyboru. Wybór zawsze można zmienić. Zawsze. Oczywiście sytuacja będzie już inna, gdy zmieniamy zdanie, ale tkwienie w czymś, co z naszego wyboru robi nam krzywdę jest niesłuszne, i w trosce o siebie należy się z takiego wyboru wycofać, czyli wybrać ponownie. Może wybrać już coś innego, aktualnego na czas wyboru. Możliwe, że zniknie jakaś alternatywa z horyzontu, jak sukienka sprzedana na portalu przez koleżankę, ale pojawi się coś innego, bo wszechświat tak działa, że wypełniony jest alternatywami, tylko my nie widzimy wyraźnie. Tak już jesteśmy ukształtowani, upierając się przy naszych wyobrażeniach o przyszłości, czyli oczekiwaniach. Wyobrażenia zamykają wybór w skrajnych przypadkach do jednej opcji. Jak dzieci w sklepie z zabawkami, chcemy tylko to czerwone autko tupiąc na ten zły dla nas świat obcasikami i roniąc łzy rozczarowania, gdy ktoś w kolejce nam go podkupi, a nie widzimy złotej rakiety na półce obok.
Mój wybór był trudny i naszpikowany, jak minami, analizami mojego umysłu, szarpaniną serca i ogólnym pomieszaniem. Dopóki chciałam go dokonać rozsądnie, umysł mi szwankował podstawiając lęki jak gotowe sytuacje. Serce biegało między opcjami jak szalone, aż do absolutnego wyczerpania, wyszukując znaków na drodze to w jedną, to w drugą stronę. Aż nie mogąc wybrać, wypuściłam z rąk wszystkie argumenty i w kompletnym pomieszaniu … zaufałam. Nie sobie, bo sobie nie mogłam w tym stanie zaufać. Zaufałam Życiu. Ono jest większe niż ja i Ono zawsze nas prowadzi, tylko czasem przed Nim uciekamy.
I wtedy nastąpiła cisza. Poobijałam się jeszcze parę razy nieszkodliwie o swoje racje, o za i przeciw, jak o konary zwalonych drzew w brzegach rzeki niosącej mnie przed siebie. Jeszcze na chwilę wysiadłam na ten brzeg z pretensjami do bóg wie kogo, chyba do siebie, że co to w ogóle za sytuacja, że mam taki mętlik, aż spokojnie, weszłam do tej rzeki z powrotem i pozwoliłam się jej ponieść.
Bywają sytuacje, że nie da się inaczej. Pożegnałam wszystko to, co wyobrażałam sobie jako konsekwencję wyboru jednej, a potem drugiej drogi i zamknęłam oczy. I zaniosło mnie na miejsce, gdzie nie walcząc już ze sobą, jestem.
W tym długim i męczącym procesie zrozumiałam, że przeceniam swoją moc przewidywania, swoją moc wpływu na rzeczywistość, że przytłacza mnie moja odpowiedzialność za siebie i innych, ale wiem, że niezależnie od tego jakie będą konsekwencje moich wyborów jestem dość silna, by je przyjąć. Tego nauczyło mnie Życie, że jeśli coś możemy wybrać, to jest to szyte na miarę naszych możliwości. Może czasem trzeba stanąć na palcach, żeby do tego czegoś sięgnąć, albo podwinąć rękaw, żeby się nie zamoczył, ale zawsze potem można wysuszyć go, gdy coś takiego się stanie. Życie daje wiele możliwości równolegle i po każdym naszym wyborze następuje fala zmian, albo wąski, prawie niezauważalny strumień rozpoczynający nowy etap. A jeśli nie dokonujemy wyboru, on i tak się dokonuje, bez naszego udziału, bo tak skonstruowana jest rzeczywistość naszego ludzkiego istnienia. Wolna wola, dar, albo przekleństwo człowieka.
Wiele napisano na temat tego jak, i dlaczego dokonujemy wyboru. Cała branża konsumencka drąży temat. Staramy się wyrwać z nieświadomości i rozsądnie podejmować decyzje. Przekonałam się, że tylko do pewnego stopnia mamy wpływ na to, co wybieramy i czas przestać się obwiniać. Nasze wychowanie, kultura, programy, jakie wchłonęliśmy i racje, przy jakich obstajemy, decydują za nas. Mamy wgląd w siebie tylko do pewnego poziomu świadomości. Reszta jest nieprzenikalna i czasem dostrzegamy powody naszych wyborów poniewczasie, albo wcale. I nie ma w tym nic strasznego, nawet jeśli na jakimś poziomie zrozumiemy, że wybraliśmy marynarkę nie dla marki, co jest reklamowana, ale dlatego, że wyszczupla nas w pasie, to zapewniam, że za rok może się okazać, że ekspedientka patrzyła na nas tak, że ulegliśmy jej urokowi, licząc na bliższe poznanie, a za dwa lata, po intensywnej psychoanalizie, przypomnimy sobie, że mama była dumna kiedy w podobnej tkaninie szliśmy w pierwszej parze w polonezie na studniówce, i to wyda nam się bardziej autentyczną intencją niż wszystko, co do tej pory myśleliśmy na ten temat. Wyda się, bo co jest prawdziwym źródłem naszego wyboru, rdzeniem, nie wiemy; jesteśmy jak Shrek, jak cebula, warstwa za warstwą inna, ale nikt nas lepiej nie zgłębi niż my sami, mimo, że będą się różniły z czasem te nasze obrazy – szkicowane świadomością aktualne autoportrety. Jesteśmy zmienni i nadal jesteśmy sobą. Ot, cała tajemnica wielości, jedności i nieustającej zmienności.
Nostalgia we mnie jest silna, dlatego pewnie jeszcze wiele razy zapuszczę się w iluzję tego, co by było, gdybym wybrała inaczej, a mając silną, kreatywną wyobraźnie stworzę niemal równoległe światy pełne szczegółów, ludzi i sytuacji, ale nadal będzie to tylko miraż, bo nie istnieje nic poza tą chwilą i tym, co JEST. I zanurzona w tę namacalną rzeczywistość zgłębiam ją z ciekawością dziecka, wiedząc, że sama ją wybrałam po to, żeby nauczyła mnie na nowo siebie i świata. Wiem jedno na pewno, Życie zaprowadza mnie w piękne, nasycone miejsca, gdzie świat aż śpiewa swoją autentycznością i jestem mu za to wdzięczna nawet wtedy, kiedy trudno mi akceptować pewne jego aspekty. Bo drogą miłości nie jest łatwość, ani trudność wyborów, pójście za rozsądkiem, albo sercem, ale zgoda w sobie na wszystko to, co się dzieje. Wtedy to, co się dzieje zyskuje do nas dostęp, wpływa w naszą rzeczywistość szerokim, łagodnym strumieniem pełni Życia.