Wysłałam ostatni rysunek, pozamiatałam sprawy, wynegocjowałam z synem powrót na jedzenie do domu, zamiast przelewu. Dostanie jajecznicę na kiełbasie i dwie kanapki. Zaoszczędziłam 5 zł i mam czyste sumienie , bo nie zje śmieci na mieście. Mam okres śmiechawki. To niebezpieczny okres dla tych, co lubią trzymać poważny wyraz twarzy i co chwila poprawiają maskę, jak ją moje żarty odklejają. Ciekawy czas, kiedy moje prywatne tabu mija, jedno, drugie, trzecie, gdzieś jest pewnie granica tego, co warto jeszcze zdjąć, co warto odrzucić. Powaga, nadęcie, sztywność. Poza, rola, sztuczność. Kiedyś śmiałam się z żartów moich kolegów z lekkim zażenowaniem, teraz jak sama rzucam takim żartem, patrzą z niedowierzaniem, czy to ja? Ale po chwili śmieją się ze mną, bo uwalniam ich ze spięcia, że są takie tematy, których się nie ujawnia, takie słowa jakie są niewypowiadane w dobrym towarzystwie, takie aluzje jakie mogą rodzić podejrzenia. Zawsze byłam naiwna, teraz pełną parą zmierzam w kierunku katastrofy dyplomatycznej i ciesząc się prędkością obserwuję zatroskane miny tych, co dobrze się czują tylko wtedy, kiedy reguły aż trzeszczą od form wyrazu, a nikt nie próbuje ich przekraczać, choć są niepisane.
Dzieciom rzucam żarty bez przerwy. Lubię. Córka zamieściła post jak tańczy na rurze. Chciałam napisać w komentarzu „Nie spadnij kotek :)”, ale się powstrzymałam. Dlaczego? Nie wiem. Chyba osiągam stan nasycenia głupawką. Przestało mi za to zupełnie zależeć, co ludzie myślą o mnie i o tym, co piszę i mówię. Taki detoks absurdu, żeby zrozumieć, że jak coś palnę, to nie ma sprawy, da się z tym żyć, a nawet śmiać się z tego można. Z rzeczy łatwych i nie łatwych, z mądrych i głupawych, z pięknych i brzydkich. Wyśmiewam wszystko, ale łagodnie, wystawiam się na śmiech innych, na kpiny, na lekceważenie. Spływa to po mnie z zadziwiającym spokojem. Ten, kto nigdy nie obawiał się stracić twarzy, albo ma przyrośniętą maskę, albo już się jej skutecznie pozbył. Moja się odkleiła i spadła. Kolejna maska poważnej pani doktor od technologii. Maska, która miała zapewnić mnie o mojej wartości jako człowieka poważnego. Powaga nie ma nic wspólnego z mądrością i wartością. Ktoś kto z kijem w zadzie patrzy na śmieszną sytuację nie ma dystansu do siebie. Ja się śmieję, może trochę jeszcze opętańczo, ale całkowicie ze sobą w zgodzie. Kiedyś kolega opowiedział żart tak obleśny ale tak cudownie, że ze śmiechu prawie wpadłam pod stolik w knajpie. Nie pamiętam żartu, tylko jakieś strzępki, bardziej to, że nie mogłam się przestać śmiać, taki był dobry, bo łamał jednocześnie najcięższe tabu, jedzenie, pracę naukową, seks i homoseksualizm. Wszystko w jednym.
Nabywam dystansu do różnych tabu. Przyglądam im się. Ciekawie wyglądają, kiedy patrzę na nie z boku, bo nie jestem nimi związana. Obserwuję też, gdzie leżą moje granice ich poznawania. Granicę widać dopiero, kiedy się ją przekroczy. Doświadczanie przekroczenia granic mam w genach. Dlatego idę pełną parą w te granice, rozpycham je całą moją energią zyskując niesamowity nowy ląd dla siebie. Niedotknięty jeszcze stopą świat, w którym dzieją się rzeczy dla mnie do tej pory niedostępne.