Zmęczenie Anioła

Nic nie powiedziałam
gdy się rozstawaliśmy
i tak byś zapomniał
jak ja zapomniałam
kiedy nas uniosły
podprzestrzenne stany
domykając w kształty
w jakich tu mieszkamy.

Nie mówię i teraz
chociaż nieba zorze
przypominają co dzień
inność mej natury.
Idziemy jak lądy
przecinając morze
do celu wiedzeni
miłością do ludzi.

Może powiem kiedyś
przed powrotem w miejsca
co wypełnią sensem
bardziej niż poezja,
że pragnęłam życia,
które tu nie przyszło
i wciąż nie wybaczam
poraniona w więzach…

I niech się już martwią
ci co nas przysłali
jak mi odpowiedzą
na te wszystkie rany,
na gniew co mnie trawi
bardziej niż wulkany
co je wylewali
niepokornym
za nic!

I za tę świadomość
niesprawiedliwości
co ostro się wdziera
w każdą mą szczelinę,
przeczucie nicości
i braku wolności
tych co giną co dzień,
a których jest tyle…

Niech się wreszcie skończy
czas tego dramatu!
Niech wygra ktoś w końcu
tę wojnę o władzę!
Dowolny, losowy
z rodu, bez mandatu!
Dajcie mu koronę
i połowę światu.

Niech ten co nie rozumie
i ten co wie wszystko
wejdą choć na chwilę
po rozum do głowy.
Niech ten co nic nie ma
i ten co ma wszystko
zobaczą siebie
patrząc prosto w oczy.

A wtedy może
usiądą do stołu
albo pójdą bosi
poszukując siebie…
Niech się światło na koniec
splendorem nie pyszni,
a ciemność nie boi
dać owoców w niebie.

Niech moje i twoje
weźmie się za ręce
w dowolnej przestrzeni
z dowolnym sumieniem.
Niech moja i twoja
muzyka zgra Ziemię
na koniec, początek
po wszystko
co nie wiem.

A wtedy odejdę
niesiona spokojem
do domu w ciszy
gdzie me serce mieszka
i może po drodze
zatęsknię do tego,
by wrócić,
by spotkać,
by znów tu zamieszkać.

28 grudnia 2018