O miłości do polskości

O polityce nie będę pisać, bo po pierwsze mnie nie wciąga, za bardzo kwaśna jest od ambicji i maskowania prawdy. Ale o polskości z okazji tego stuletniego święta się pokusiłam trochę wyciągnąć z zanadrza własnych refleksji. Polacy są jak krasnoludy Terrego Pratcheta, gdzie dwóch ich siedzi, tam trzy opinie, a i tak zrobią dokładnie przeciwnie. Wszelkie święta narodowe omijam łukiem, mimo zacięcia do historii, o której lubię słuchać, dyskutować i się edukować np. w pracy, bo moi koledzy mają szeroką wiedzę nie tylko z zakresu nauk ścisłych. Kolega chemik rzuca np. imionami kalifów arabskich z okresu wczesnego rozwoju imperium muzułmańskiego na Bliskim Wschodzie i obecnej Hiszpanii, kolega fizyk interesuje się kolejami rozwoju silnej państwowości polskiej w unii z Litwą i wpływu mniejszości żydowskiej na rozwój miast i handel. Jest o czym rozmawiać, spierać się i dumać potem. Wszyscy jesteśmy Polakami i na swój sposób jesteśmy dumni z tego, każdy ma inne opinie i o historii, i o teraźniejszości, ale bardzo się lubimy, więc każda nasza dyskusja posuwa nas w zrozumieniu tego, co było wcześniej płynne, jak to, że Batory mimo, że nie Polak i języka nie znał, okazał się lepszym królem niż jakikolwiek wytytułowany przedstawiciel polski, bo szlachta sprywatyzowała się skutecznie w majątkowości, zapominając o patriotyzmie i interesie polskiej państwowości. Konsekwencje wyboru Batorego można rozumieć również  jako lekcję tolerancji dla inności,  że ktoś podejmując się stanowiska, niekoniecznie musi być nasz, polski, aż do kości włącznie z DNA, ważne jak robi swoją robotę. Polacy mają jedną wadę nieprzepracowaną zbiorowo. Kompleksy związane z przeszłością, z zaborcą, z niewolą, z poddaństwem. Wpływa to na nas wielowymiarowo. Po pierwsze totalny brak zaufania do siebie, zespół bitego dziecka i mesjanizm, czyli podparcie naszych porażek ideą, jakiej się nie da skalać, podważyć. Nie przez przypadek święcimy wydarzenia okupione krwią do ostatek, a podbojów nie umiemy uszanować. Niedawno kolega powiedział mi o świetnej koszulce, jaką widział. Portret Żółkiewskiego z podpisem: „Wakacje spędzam w Moskwie”. Gdybyśmy zaczęli śmiać się i cieszyć z naszych zwycięstw, a nie opłakiwać w gniewie nasze upadki, bylibyśmy lżejsi o pięćset lat z okładem.
I biorąc pod uwagę te wszystkie bolączki karków, co muszą swoją dumę narodową wybić zbiorowo kijem na plecach tęczowego pokolenia hipsterów żyjących w opozycji do tzw. wartości patriotycznych, wolę na święto pojechać do ludzi, co mają o historii pojęcie, co sami coś z tą historią robią z pasją, żeby poczuć czym naprawdę jest patriotyzm poważny, zrównoważony i, jak najbardziej jasny.

11 listopada to przede wszystkim koniec I wielkiej Wojny Światowej, w czasie której zamordowano wiele ludzkich istnień, eksperymentowano z gazami bojowymi i medycyną na polach walki, z nową bronią i technologią w ogóle, kiedy ukazało się nowe oblicze ludzkości, jakie wielu pewnie nie śniło się nawet w najcięższych koszmarach na globalną skalę. Dość tego, że Amerykanie po 3 latach tego szaleństwa postanowili jednak się włączyć i zażegnać oraz na nim skorzystać wizerunkowo i finansowo. Udało im się jak zwykle, bo to naród, który myśli przyszłościowo. Wraz z grupą znajomych 11 listopada znalazłam się na byłym  froncie I wojny,  gdzie armia carska broniła dopiero co wybudowanej linii kolejowej Tłuszcz-Ostrołęka. Walki odbywały się w pobliżu Różana i Kruszewa w lasach, w jakich chodziliśmy szukając grobu żołnierza, który padł w tamtejszych okopach. Nie wiedzieliśmy czy go znajdziemy, pojedyncza mogiła w usianym dołami po ostrzale artyleryjskim lesie. Marek – nasz gospodarz, i serdeczny kolega, zaprowadził nas najpierw na spacer do pobliskiej szkoły, jaką miano oddać 1 września 1939 roku. Piękny budynek, przemyślana architektura, świetny klimat. Szkoła jest zamknięta od 10 lat. Podczas wojny stacjonowali tam Niemcy, zwani dla niepoznaki historycznej hitlerowcami, ewentualnie faszystami, wymienianymi obecnie bez nacji. Kolejny problem Niemiec z akceptacją wielokrotnej agresywności politycznej w Europie. Jak wielu innych zresztą. W końcu pierwszą wojnę wywołali Serbowie. Weszłam na teren budynku nielegalnie, przez okno. Wewnątrz zostawiono wszystko, jakby ludzie umknęli stamtąd przed chwilą po ogłoszonym alarmie atomowym. Myślę, że podobnie wygląda Czarnobyl, talerze na stole, buty przed domem. Tutaj: kreda w klasie, dzienniki i książki, gazetki, misie, kasety, płyty edukacyjne, katechizm, złamana świeczka i wiszące na ścianach kwietniki oraz kalendarze. Marek chciałby zrobić w tej porzuconej szkole muzeum I Wojny Światowej, bo takiego nie ma w Polsce podczas, gdy mają je Amerykanie. Byłam tam nawet parę lat temu w Kansas City. Gmina budynek szkoły sprzedaje. To duży koszt, inwestycja. Mam nadzieję, że kiedyś się Markowi uda zrealizować to marzenie, bo na 11 listopada wolę pojechać w takie miejsce, niż patrzeć przez okno na race na ulicach.

Mogiła była w lesie, krzyż z doczepionymi kwiatami. Dzieci odkopały ją z liści, dekorowały nimi krzyż z listewek. Kasia mieszkająca nieopodal stwierdziła, że trzeba wyszykować solidny brzozowy i może dzieci, które przyjadą do niej na obóz jeździecki, zrobią płotek dookoła grobu w ramach zajęć. To bardziej do mnie przemawia w sensie cnoty patriotyzmu niż apele w szkołach, armaty na pl. Piłsudskiego w Warszawie, warty przy grobie Nieznanego Żołnierza przez wojsko, ale i przez służby skarbowe. Swoją drogą skąd się wzięło coś takiego, czy ktoś zauważył ten mezalians, policja, wojsko, służby wszelkie mundurowe i skarbówka, a w jakich wdziankach? Może ktoś oglądał w telewizorze, to mi powie. Przy mogile w lesie na drzewie jest krzyż wyrznięty w korze i pomalowany na biało, żeby jak mogiła polegnie, wskazywał na to szczególne miejsce. Marek sądzi, że pochowano ich tam więcej. Młodych chłopaków – Polaków z carskiej armii, padłych pod ostrzałem prusackim w 1915. Carscy, a nasi, zauważcie. Ci po drugiej stronie też byli nasi po części, z Wielkopolski, Śląska, Pomorza, zawędrowali na Mazowsze, do macierzy.

Po spacerze zajechaliśmy do Kasi. Zupa dyniowa jej produkcji jest świetna. Marcin na FB zamieścił relację z naszej wycieczki i, jeśli ktoś chce uświęcić kulinarnie 11 listopada to jest tam oryginalny przepis. Zupa dyniowa na święto niepodległości jest bardzo adekwatna, na czasie i nasza, choć przepis francuski, od rodowitego Francuza, męża Kasi.

Wieczorem wracaliśmy pustymi drogami do domu. Nowa droga ekspresowa na trasie S8, niedawno oddana, bardzo przyspiesza przejazd. Udało się skończyć ten odcinek, mimo zmian politycznych, pokrzykiwania na poprzedników i robienia sobie własnego korytka dla popasu marionetek politycznych, zbijania potencjału na świętach narodowych i kościelnych, wstydzenia się za prezydenta, czy innych świecznikowych smutasów. Nasuwa mi się taka refleksja, że to, jak czujemy swoją polskość to nasza indywidualna sprawa. Każdy może czuć przynależność bądź jej brak. Kiedy mój kolega Włoch jada z nami pierogi w pokoju socjalnym, bo je lubi najbardziej, a my wchłaniamy wtedy spaghetti czuję, że nie mamy barier w osobistych kontaktach. Tam, gdzie jest relacja człowiek – człowiek, nacja negatywnie wpływa tylko wtedy, kiedy pozwalamy na podkreślenie różnic, co nas separują, ale dla odmiany można również podkreślić wspólne wartości, co nas spajają w działaniu, życiu jako aktywności. I na koniec powiem, szczególnie do Polaków, bo z tą koncepcją mamy prawdziwy problem: Myślenie o przyszłości nie wyklucza pamiętania, nie wyklucza świętowania poświęcenia przeszłych pokoleń, ale wymaga zrozumienia i akceptacji odmienności warunków, w jakich one żyły i walczyły, często zwykłą codziennością, pracą, uczeniem w kompletach, czytaniem i pisaniem poezji, tworzeniem muzyki za granicą nie istniejącego państwa. Powstania Warszawskiego nie dało się zatrzymać, niech nikt się nie łudzi, ale dawać je jako przykład postępowania, wiedząc, jaka była jego konsekwencja, to duże zaślepienie. Oddaję cześć dziewczynom i chłopcom, kobietom i mężczyznom, dzieciom, którzy oddali życie za moją wolność, za moje obecne bezpieczeństwo. I w ogromnym poszanowaniu ich postaw moje życie zamierzam przeżyć pamiętając o tej cenie, w najlepszy sposób, jak należy, czyli w szczęściu, dobrobycie, ku pożytkowi, radości mojej i innych ludzi, Polaków i nie Polaków, którzy mnie otaczają, którzy jak ja, mogą mieć swoje własne cele i iść w zgodzie ze sobą w kierunku przyszłości. Bo niezależnie od przekonań wiemy, że czas płynie liniowo, nie zawraca. Tylko przyszłość nas czeka, tylko ona. I niech  w szlachetnym świetle przeszłości Polski, nasza mądrość i serce da nam przyszłość co będzie wyjątkowa, będzie wartym pamiętania, przez kolejne pokolenia, doświadczeniem.