Przenosiłam ten temat trochę, jak swoją trzecią ciążę, kiedy syna urodziłam w dwa tygodnie po terminie, w ostatniej chwili bezpiecznego okienka wyznaczonego przez lekarza. Ostatnie dni przed porodem spędziłam na konferencji, która odbywała się w Warszawie i z wielkim brzuchem wygłaszałam swoje wystąpienie, a potem stałam pod plakatem mojej pracy. Wszyscy pytali kiedy rodzę, a dopiero potem o moje symulacje. To był sierpień i upały. Piszę o tym, bo trochę tak właśnie od początku wyglądało moje macierzyństwo. Przeplatane seminariami, konferencjami, wyjazdami i pracą. Nie wzięłam nigdy urlopu macierzyńskiego, nie odpoczywałam, wakacje spędzałam z dziećmi. Można by narzekać na brak zainteresowania babć wzięciem dzieci na tydzień albo miesiąc, żeby mózg mi się odświeżył, ale rzeczywistość bywa skomplikowana. Koleżanka, która mnie przez ten cały czas obserwowała, powiedziała mi kiedyś, że byłam jak cyborg i, że się zastanawiała, kiedy mi się przegrzeją zwoje. No to się przegrzały i z zadaniowego robota wyskoczyłam do bycia sobą z uwzględnieniem wszystkich swoich słabości, jakie ignorowałam do tej pory. Również w macierzyństwie. Nauczyłam się odpoczywania i tego, że dzieci wbrew pozorom nie ma się w pojedynkę. To ważna, wiekopomna uwaga. Po całym okresie bycia niezniszczalną maszyną zostawiłam sobie nie żal za to co było, ale poczucie dumy i głębokiego spełnienia, że wbrew wszystkim trudom, przeciwnościom, niewiedzy, samodzielnie z mężem wychowałam czworo dzieci pracując bez wytchnienia, jak w natchnieniu, choć z ogromnym obciążeniem i dałam temu radę na wielu polach jednocześnie. I tak widocznie miało być, skoro było i nadal żyję, i pracuję, i jestem mamą, bo zawsze już będę.
Macierzyństwo na początku jest trochę jak sprawna obsługa samochodu. Niech się nikt nie obraża na to porównanie. Musisz małe ciałko tankować, myć regularnie, parkować w łóżeczku, myć szybki z przodu, słuchać co w silniczku, nie przegrzać i zwiedzać świat wspólnie, patrząc z zupełnie innej perspektywy, z perspektywy brzucha, piersi, podłogi, poznajesz nowe zapachy, dźwięki, tempo, cykliczność spania, bądź jego brak i walczysz z usterkami w mechanizmie, jak kolki. Oczywiście kochasz ten nowy superszybki samochodzik, który pewnego dnia na słowa cioci Asi: „Chodź”, zaczyna chodzić. Tak. Moje dzieci były bardzo spontaniczne jako brzdące, śmiały się całymi dniami, od chwili kiedy otwierały oczy. Czasem spały z nami, czasem same. Nie mieliśmy żadnych narzuconych ram wychowania, żadnego systemu oprócz miłości, intuicji własnej i dążenia do tego, żeby się nam świat nie zawalał na głowę. Nie miałam żadnych problemów z karmieniem i pielęgnowaniem niemowląt. Jakbym to wyssała z mlekiem matki. Przed pierwszym porodem przeczytałam dwie książki i odwiedziłam koleżankę ze studiów, która rok wcześniej rodziła, przez kilka lekcji uczyłam się opieki na szkole rodzenia od położnej. Myślę, że gdyby ktoś mi wtedy wmówił, że macierzyństwo to taka ogromna odpowiedzialność, pewnie bym się przytłoczyła i nie prowadziła moich dzieci z taką lekkością i wiarą, że jest i będzie dobrze. Myślę, że ludzie obecnie czują się bardzo przytłoczeni perfekcją, i to ich skutecznie paraliżuje przed byciem rodzicem. Dążenie, wszechobecne, do ideału także w rodzicielstwie powoduje również krytyczne sytuacje w następstwie, kiedy dziecko po urodzeniu poddane jest presji spełnienia marzeń rodziców, wyrażone ich perfekcyjnym wpływem na życie dzieci. Obserwowałam nieraz, szczególnie w szkołach, jak rodzice cisną dzieci z ocenami, zajęciami dodatkowymi, medalami, konkursami, żeby spełnić swój wizerunek, a nie po to, żeby dziecku coś więcej w życiu umożliwić. Smutny efekt. Dlatego warto dojrzewać do roli wspierającego i życzliwego mentora, nie dyktatora i marudy, sączącego jad niespełnienia swoich własnych marzeń. Macierzyństwo to sztuka rozdzielenia i powolnego procesu adaptacji dziecka do skoku w swoją własną przestrzeń, gdzie my jesteśmy tylko, i aż wspomnieniem. Z tym się trzeba pogodzić dość wcześnie. Ludzie realizujący swoje ambicje dziećmi, nigdy nie dojrzeli do swojej roli.
Z moich obserwacji wynika, że macierzyństwo ma ograniczony wpływ na dzieci. W pewnym wieku świat dziecka przenika przyjaźń z innymi dziećmi, wychowawcy zewnętrzni i los, na który nie ma wpływu nasze zaangażowanie w wychowanie. Nie można się więc obarczać ponad miarę odpowiedzialnością za to, jak ten świat na dziecko wpływa. Wbrew pozorom, dzieci jako przyszli dorośli też mają swoją karmę i będą ją realizować konsekwentnie w przyszłości. Należy to uszanować, nie starać się wpływać na nie zbyt ograniczająco. W moim przekonaniu, tak jak wszędzie, warto kierować się sercem i widząc, że nasze działanie daje dziecku szczęście, rozwój odwagi, samodzielność i satysfakcję z pokonywania barier, iść za tym. Nie chronić nadzwyczajnym kordonem naszych lęków, bo dziecko nie zaszczepione różnymi wydarzeniami w życiu w porę, przyjmie potem pakiet szczepień naraz, a jego układ odpornościowy na różne nieuniknione wady świata, może temu nie dać mu rady. Jak się maluch tapla w błocie, to go wyprzysznicować potem, jak spróbuje marihuany, bo całe życie był kontrolowany, może być problem. Dlatego trzeba pozwalać na małe odstępstwa od normy, jaką chcielibyśmy w dzieciach widzieć. Zaufać im, że dadzą radę z dołków wyleźć, a same sobie zaufają. Ograniczając je w ciekawości, wzmagamy ciekawość i negatywne poczucie, że nic nie wolno. Znam chłopaka, któremu zabrano dzieciństwo muzyką. Marzył, żeby pograć z chłopakami w nogę. Przez całą szkołę średnią pił po lekcjach, kiedy rodzice nie mogli go skontrolować. Muzykiem nie został. Został mu za to smutek. Do dorosłości, że nikt nie widział jego potrzeb.
Wbrew powszechnym opiniom wpływ matek na dzieci jest tak samo ważny jak wpływ ojców, i to na każdym etapie, i choć to nie dzień ojca minął, chcę napisać o tym, na co patrzę ostatnio z przyjemnością. Widzę jak ojcowie opiekują się dziećmi z radością, z zaangażowaniem, nie w stylu: „kupiłem ci zabawkę to się baw, nie marudź”. Ojcowie pokazują świat dziecku niezależnie od jego płci tak, jak połowa populacji go widzi. Nie można dziecku odmawiać tego wglądu, bo to je mentalnie krzywdzi. Matki ograniczające kontakty dzieci z ojcami, niezależne od żalów partnerskich uzasadnionych, bądź nie, jeśli nie mają zarzutów do rodzicielstwa ojców, np. bezpieczeństwa maluchów przy nich, powinny dążyć do zacieśniania kontaktów, bo to dzieci żywi pasją życia, nowymi horyzontami. Zakleszczenie kobiet na wyłącznej opiece przeżyłam osobiście i wiem, że to nie jest łatwe przełamać schematy i puścić kontrolę nad wydarzeniami, ale warto to zrobić, żeby dzieci wspierać i dawać więcej, nie alimenty, prezenty, samochód czy wymienienie dziecka w polisie na życie albo testamencie. Dziecko musi się uczyć życia od wielu osób. Ojca również, dziadków, kolegów, obcych ludzi. W ten sposób otwiera się dziecko na wiele możliwości, na wiedzę, na skuteczność w życiu. A ja z przyjemnością ostatnio patrzę na tatusiów czeszących dziewczynki na pływalni po wyjściu z basenu. Stoją razem pod suszarką, dziewczynka się krzywi, tata trochę stęka, ale sprawnie czesze i nawet robi kucyk. Można spytać: Co robi mama dziewczynki? Odpoczywa, pływa, robi coś dla siebie. I to jest, moim zdaniem, symbol i dobry wzorzec do naśladowania dla następnych pokoleń. Matka poza zajmowaniem się dziećmi musi dbać o swoje wnętrze, o swoją przestrzeń, żeby dobrze wpływać na dzieci, a ojciec powinien pomóc jej w tym względzie. I mimo, że nie nauczyło nas tego pokolenie naszych rodziców, to nasz obowiązek iść odważnie z rodzicielstwem w przyszłość. Nie w pozorne honory Matek Polek, ale harmonię i partnerstwo z dobrze określonymi granicami potrzeb.