Odrzucamy się w emocjach. Już od wczesnego dzieciństwa kiedy zachowujemy się naturalnie, w zgodzie z tym co czujemy, słyszymy:”nie płacz, nie złość się, nie krzyw, nie śmiej się tak głośno, a co ty robisz? itd.” To wieloletnie tresowanie pokazuje nam w nieświadomym jeszcze czasie, że wyrażanie emocji jest niewłaściwe i zaczynamy, żyjąc w społeczeństwie podobnie reagujących jednostek ukrywać, tłumić a z czasem wypierać, mrozić i spychać emocje pod powierzchnię naszej świadomości. To jest przyczyna większości chorób naszej psyche.
Niedawno byłam w kinie i mój kolega śmiał się podczas scen, przy których mi było smutno. Doznawałam świetnego dualizmu uczuć, obserwowałam, jak ja to odbieram. Początkowo mnie to irytowało, aż puściłam zupełnie kontrolę i tak, jak on się śmiał, ja się smuciłam bez poczucia dyskomfortu. Każdy z nas reaguje inaczej na sytuacje, bo jesteśmy indywidualnościami. To co jest dla mnie śmieszne, kogoś może wręcz ranić, wywoływać żal, wstyd, pomieszanie. Ostatnio nie zastanawiam się dlaczego coś czuję – tylko czuję, obserwując jednocześnie, ale nie nadmiernie kontrolująco to, co się we mnie dzieje.
Przychodzi do mnie córka z jakąś pretensją i podnosi głos. Wywołuje mój gniew, bo nie mam ochoty załatwiać spraw w kłótni, a trzeba racjonalnie sprawę przemyśleć. Wypalam:
-Nie krzycz, bo pojedziesz zaraz autobusem sama.
I wychodzę do garażu po samochód. Przychodzi naburmuszona, cicha. Nie odrzucam się w gniewie. Mam prawo do każdej emocji, rozdrażnienia, złości, nawet jeśli ktoś ma to odczuć dogłębnie. Następnym razem, jak podejdzie z problemem rozważy, czy opłaca mu się ze mną kłócić.
Czasem nie wiem co czuję. I tak też jest w porządku. Takie uczucie wydostaje się powoli i daję mu do tego chwilę. Zatrzymuję się na nim, spoglądam i widzę, że już jest. Pozwalam na wszelkie emocje, żalu, złości, rozmiękczenia kolan rozpaczą. Kiedy niczego nie tłumię, emocje trwają parę chwil i mogę iść dalej. Nie medytuję nad nimi, nie skaczę, żeby podnieść wibracje do tych tzw. emocji wyższych, bo ich nie można poukładać względem lepszości i jeśli ktoś myśli, że lepiej czuć się radośnie niż smutno, to się myli. Każda emocja jest wskazówką, jest strzałą zrozumienia prowadzącą nas przez ego do serca. Kiedy zakłamujemy emocje w imię lepszego życia, oświecenia w bezbrzeżnej miłości, odrzucając to co czujemy naprawdę prawdopodobnie mamy coś nieprzepracowane co nas przerasta na tę chwilę. To przejdzie, bylebyśmy nie utknęli w przekłamaniu, że wystarczy warsztat rozwoju osobistego, mantra, albo inna technika wyzwalania światła, aby nie czuć tego co się czuje w cieniu naszej świadomości. Te emocje uznawane za trudne wybrzmią groźniej skumulowane w pakiecie zbiorczym wtedy, kiedy najmniej się spodziewamy, jeśli nie damy im miejsca w życiu.
Przez lata odrzucałam się w gniewie, karałam za to, że mam ochotę komuś przywalić, a okazji do walenia było wiele. Nie znaczy to, że teraz jestem groźnym człowiekiem, wręcz przeciwnie. Kiedy pozwalam sobie na gniew, on schodzi samobierznie, jestem sobą i każdy w moim otoczeniu wie, jakie są moje granice. Narażają się ci, co je przekraczają, na własne ryzyko. Za to udawanie dobrej kobietki, co wszystkich zrozumie i wybaczy, mam już za sobą. Jak chyba większość ludzi co obudzili się po latach wykorzystywania przez otoczenie. Otoczenie nie jest temu winne, po prostu brało czego nie zablokowaliśmy bezwiednie.
Nie odrzucam się też we wstydzie. Nie przełamuję go, ale akceptuję, że się wstydzę w pewnych sytuacjach. Jak powiem coś głupiego, jak ktoś mnie gani, jak sama dostrzegę w sobie jakiś feler. Nie ma już: o rany! co ja robię? I ucieczka przed wstydzeniem. Wstydzę się na tyle na ile czuję i jestem w tym. Obserwuję tę emocję i myślę potem, kiedy wstyd ustanie, że to w sumie bardzo poczciwe uczucie, taki stan jak w dzieciństwie, kiedy mnie blokowano na różne działania wstydem. Myślę wtedy, czy faktycznie to, co zrobiłam było wstydliwe. I w większości przypadków wcale nie jest to oczywiste. Kiedyś weszłam do sklepu i obcas utknął mi w posadzce. Kiedy go wyciągnęłam okazało się, że odpadł mi flek. Pierwsza reakcja – wstyd. Tak mam. Spłonęłam, ludzie gapili się na mnie, a ja się wstydziłam i jednocześnie obserwowałam swoje emocje. I kiedy minęła chwila największego piku emocjonalnego, podniosłam flek, podeszłam do lady z półką na torby, zdjęłam but, wsadziłam flek na obcas i mocnym ruchem walnęłam obcasem w półkę, aż zadudniło. Nabił się pięknie, założyłam but z powrotem i poszłam z uczuciem, że ze wstydem da się żyć, on nas nie paraliżuje tylko pokazuje co nas ogranicza, co nam przeszkadza w życiu swobodnie iść.
Obserwuję jak ludzie starają się być jacyś, konkretnie tacy, aby ich zaakceptowano i o wiele bardziej wolę jasne sytuacje, kiedy ktoś się nie sili na dyplomację i dyskrecję, a jest autentyczny. Coraz więcej uczuć i emocji tłumi się w nas w imię lepszych stosunków międzyludzkich. Staramy się wszystkich lubić albo tolerować, nie złościć się, nie być nachalni w swoich zachowaniach, dystans, wzorowa komunikacja, zdrowy tryb życia. Jak ktoś się objada, to wszyscy patrzą na niego z politowaniem, ale nie robią uwag. Jak ktoś aż trzeszczy od traumy, to się spinają przy nim żeby nie urazić itd. A stres rośnie pod sufit. Nie chodzi o to, żeby walić między oczy prawdą, ale żeby sobie nie wmawiać, że trzeba być dobrym dla innych, bo dobro jest względne jak diabli. To, że ktoś je kompulsywnie, bo nie umie sobie poradzić z jakimś problemem, może być jedyną radością, jedynym dostrzegalnym sposobem radzenia sobie na tę chwilę i nie ma co naprawiać człowieka na siłę mówiąc mu: „Nie żryj tyle!”. Ale uśmiechać się i wspierać jego demona nie ma potrzeby, mówiąc: „On zawsze był kurpulentny”. Jeśli czujemy odrazę do czegoś, co jest powszechnie tolerowane, to nie znaczy, że z nami jest coś nie tak. Czuję odrazę do sztuczności, do fałszywości ludzi. Widzę tę odrazę w sobie i tak teraz mam, że nie ganię się za to, że mi przeszkadzają oszuści emocjonalni, albo ludzie świadomie kręcący z tym co czują, żeby lepiej wypaść przed innymi. A widzę to kręcenie nawet w sobie czasem. Uśmiecham się do kogoś kogo nie lubię i myślę wtedy: „A widzisz, nawet ty się zmuszasz do udawania. Widać jeszcze nie dojrzałaś do szczerości z tym kimś.” Ważnym krokiem jest dla mnie nie kręcenie przed sobą, to poważny krok. Znam sytuacje, kiedy ludzie są w związkach, nawet małżeńskich, udając miłość i bóg wie jakie zaangażowanie, a naprawdę boją się samotności albo straty finansowej, jaką by ponieśli w wyniku rozstania. A wystarczy przyznać się przed sobą, nawet nie partnerem:” Sam/a nie dam sobie teraz rady, poczekam aż dojrzeję.” Ale nie ukrywać, nie oszukiwać siebie. Słabość wobec skomplikowanych ludzkich sytuacji jest ludzka, zwyczajna. Zakłamywana może się stać kulą u nogi na lata.
Wracając do emocji, pozwalam sobie też na przepływanie błogości, radości, ekstazy. Jeśli je czuję, nie upajam się, nie zatrzymuję, nie siadam jak kwoka na nich, tylko smakuję. Umiem się paradoksalnie, nakarmić wszystkimi odczuciami. Bo one wszystkie są dla mnie, złość, radość, rozpacz, zadowolenie, smutek, cierpienie i rozkosz. Jestem boskim stworzeniem co ma ciało do odczuwania wszystkiego, do pojmowania stanów w jakich jestem. Coraz swobodniej się czuję z emocjami na co dzień i one trwają też jakoś krócej. Nie martwię się, że szybko przepływa radość, bo łatwo też przechodzi mi żal. Dzięki temu, że emocje przepływają, nie czuję się przez nie kontrolowana. Nie wysysają energii ze mnie. Chodzę nie zestresowana a ciekawa co za chwilę będzie. I zwykle przychodzi co ma być, ani za silne, ani za słabe. Odpowiednie, żeby żyć. Bo po to, by czuć emocje, uczucia żyjemy, reszta, okoliczności, ludzie, przedmioty, są tylko rekwizytami do scen odczuwania. Wiem to, bo kiedyś miałam piękny i prawdziwy sen, co mi odsłonił, czym jest świat. Ale o tym może następnym razem.