Ludzie nie są autentyczni, bo nie znają siebie. Kreują się za to na postaci z bohaterskich albo świętych wizerunków wszelakich. Nie oceniam nikogo, ani za wizerunek jakiego kurczowo się trzyma w swoich ograniczeniach, ani za to kim naprawdę jest. Bo jak się przejdzie przez swoje małe piekiełko cienia, przestajesz oceniać. Widzisz więcej i więcej akceptujesz w innych, ale nie dajesz się ponieść iluzjom ani wrogości. Współczucie pojawia się samo, jako rezultat rozpoznania ludzkich słabości.
Poznałam kiedyś człowieka tak zniekształconego duchowością, że latał wyłącznie w rejonach nieba. Ciągnęło go do ziemi, ale nie umiał się z nią zjednoczyć. Ziemia była dla niego złem. Wyprojektował na mnie swój cień braku osadzenia w materialnym świecie. Szukał winnego swoich porażek życiowych, złamanej kariery, utożsamił mnie ze swoją matką, co go tłamsiła w młodości i usiłował mi wmówić, że posiadł mądrość, większą niż moja. Niewiele wtedy wiedziałam o duchowości, czułam tylko, jak moje ciało boleśnie odpowiada na jego słowa, co były jadem niespełnienia. Mówimy czasem, że spotkaliśmy toksycznego człowieka, wampira energetycznego, a co bardziej religijni widzą demony i opętania. Nie ma czegoś takiego moi drodzy. Nie ma nic co widzimy poza nami. To co robią inni ludzie to ich sprawa. Zawsze możemy się odgrodzić, jeśli tego nie robimy, to nasz wybór, nasze brzemię jakie sobie wkładamy na plecy. Zniekształcenia rzeczywistości to codzienność, to człowieczeństwo. Mam swoje i wolę mierzyć się ze swoim niż nosić czyjeś demony.
Dla mnie kluczowym momentem, jak do tej pory, było zobaczenie swojej autentyczności w każdym aspekcie, jasności i ciemności. Każdy ma ciemność, wyparte pragnienia, zsuwające nas w zmęczenie. Walka z cieniem to bardzo energetyczny proces. Lepiej wejść w cień, rozejrzeć się i poddać. Pozwolić sobie na bycie nieświętym. Im dłużej widzę ludzi wraz z ich cieniami, tym więcej widzę jasności w nich. Męczy mnie natomiast wszelka budowa systemów służących do tłumienia rozpoznania co jest cieniem w człowieku. Nazywanie grzechów, pokuty, wytykanie a jednocześnie bezsilność wobec rażącego zła autentycznego. Człowiek, który mnie próbował oświecić swoją duchowością miał ogromne narcystyczne ego. Wytykał ludziom ich błędne przekonania nie widząc swoich błędów. Koronnym dowodem na fałsz jego postawy była jego postawa w relacji z bliskimi. Bliskie relacje bowiem obnażają naszą autentyczność. Ktoś może się kryć za maską pozorów, ale ponad wszelką wątpliwość zdarza się, że rano zaspany coś rąbnie wewnętrzną prawdą. I wtedy bliscy widzą, ale widzą też ci co przepracowali podobne demony i sytuacje. Dlatego tacy, co się skrupulatnie kryją, zbierają włosy z podłogi w sypialni po wizycie kochanki, kręcą licznikiem kilometrów w pracy, uśmiechają się jak nieświadome niczego dzieci, żeby ich nie ganić, nie zranić za ich nieodpowiedzialność, w końcu docierają do granic swojej prawdy. Bo kryją się ci co nie mają odwagi powiedzieć:”Kochanie, ciąży mi to, że muszę utrzymywać całą rodzinę i nie mam czasu na pójście z synem na piłkę. Czy możesz pójść do pracy?”, albo „Jestem zmęczona byciem na każde zawołanie dzieci. Czy ktoś mnie na chwilę zastąpi?”, albo „Nie czuję się przy tobie mężczyzną. Czy to się da zmienić?”
Szczerość. Taka trudna sprawa. Mówienie prawdy, kluczowe dla miłości. Wszystkie półprawdy to kłamstwa. Wolność w miłości jak ktoś chce być zależny i polegać na kimś, albo rodzicielstwo, jak ktoś ma problemy z powodu nieukochania wewnętrznego dziecka, to proste drogi do problemów. Wszystko da się rozwiązać, nawet sytuacje krytyczne, ale podstawą zawsze jest szczerość. Mężczyznom generalnie trudno się przyznać do słabości tak, jak kobietom do siły. Zamiast wisieć jak plastikowa lala na ramieniu, kobieta może iść sama. Facet za to może czasem popłakać i to jest autentyczność. Jesteśmy ludzcy, każdy stan radości i smutku jest dla nas. Jak ci zmarła bliska osoba to masz prawo być w rozpaczy, nie strugaj twardziela i znajdź sposób na wyrażenie każdego uczucia, jakie do ciebie przychodzi. Jak nie chcesz całować kobiety choć ją zaprosiłeś na randkę, a ona jakoś tak się słania, to mów o tym. Nie zawsze taka konfrontacja jest przyjemna, ludzie siedzą głęboko w swoich wyobrażeniach, jak powinniśmy się zachowywać, ale przekonałam się, że autentyczność tak działa, że zaraża. Niedawno kolega powiedział mi, że podobało mu się, że w kinie śmiałam się na całe gardło nawet w kontrowersyjnych momentach filmu. Po prostu jak mnie coś śmieszy to się śmieję. Nie przejmuję się tym, co ludzie myślą. Każdą szczerość można odpowiednio przekazać. Jak ci żona przytyła i nie masz ochoty na seks z nią to nie udawaj, że idziesz pobiegać, porozmawiaj z nią. Jak ktoś czegoś w tobie nie rozumie to nie zakładaj, że jest głupi, ma swój własny system pojęć. Chcesz być zrozumiany, przemów jego językiem, ale się nie zniekształcaj, nie dopisuj sobie cech jakich nie masz, bo zaciemniasz swój prawdziwy potencjał. Kobieta mocna zawodowo, która się przeobraża w domu w kuchtę, bo boi się reakcji męża, co sunie finansowo brzuchem po ziemi, to droga do porażki w relacji. Jak facet, co sobie wmawia, że ona wszystko mu zawdzięcza, bo zrezygnował z kariery. A po co taka farsa. Szczerość jest wtedy, kiedy ona mimo, że wpada w szpilach i siada do obiadu to ceni, że jest zrobiony. A facet w kuchennym fartuchu co miał czas i zrobić zakupy, i wyskoczyć na pływalnię, może być bardziej spełniony w swojej roli niż nie jeden korporacyjny szczurek. Czas na zmiany myślenia, bo inaczej zadręczymy się nieautentycznością, nieszczerością. Mój znajomy lubi wyższe kobiety. Jak jego partnerka chodziła w szpilkach to był o głowę niższy od niej, ale czuł się bardzo męski i na miejscu niż suchy koszykarz. Skonfrontujcie się z tym obrazem w sobie. Jakiej cechy nie umiecie ujawnić choć jest w was autentyczna? Co wam doskwiera, bez udawania i poszukajcie przyczyn. Może chcecie wyjść na męczennika, bohatera, świętą, nieskalaną, matkę Polkę na przykład? Co wam wmówiono, może to, że z taką autentycznością to się lepiej nie wychylać? Takie stłumione autentyczności pokazują, jakie mamy wzorce, jakie mamy więzy i kajdany. Nie uświadomione kajdany prowadzą do takich przekłamań rzeczywistości: „Też bym chciała mieć BMW, ale nie zarobię na nie, bo nie wierzę w siebie, więc wyjdę sobie za mąż za faceta co mnie będzie woził”, albo „Wezmę sobie za żonę taką, co mnie nie zdradzi, to będę miał kontrolę. Nie ważne, czy ją kocham. Ona kocha mnie, to wystarczy, resztę się dopowie.”, albo „Moje dziecko spełni dla mnie wszystkie moje niespełnione marzenia”. Czas przestać. Czas się nie wybielać, ale przyjrzeć sadzy tam gdzie przywarła. Każdy kto prał wie, że są gorsze plamy do wywabiania. Ale chodzenie z plamą i wmawianie światu, że to nie plama, tylko dekoracja, jest jak herezja, jak kpina z prawdy. W końcu świat się połapie i wytknie w najgorszym dla nas momencie. Plamy dla porządku są całkiem ok, kiedy robimy im miejsce i świadomie je wkładamy w mozaikę naszej osobowości. Ktoś, kto się sztukuje samochodami w brakach w poczuciu męskości, może prawdziwie o tym powiedzieć z żartem: „Wolę moje gładkie ferrari, bo mnie nie puszczająści kantem”. Ale na taki autentyczny żart stać nas dopiero wtedy, kiedy przyznamy się przed sobą do własnej słabości, albo nieumiejętności, niewiedzy. Wtedy nasze ego nie karmione strachami przed ujawnieniem naszych słabych miejsc staje się pomostem między rozumem a uczuciami, wygasa jego władza nad nami. W kontakcie ze sobą stajemy się kolorowymi wachlarzami uczuć, emocji, mądrości, świadomości, stajemy się sobą, takimi jakimi jesteśmy naprawdę, wyłuskani z masek własnej małości. Wtedy stajemy się indywidualnościami i od tej pory, z każdym dniem stajemy się autentycznie niepowtarzalni nie poprzez dążenie do jakiejś wydumanej doskonałości, ale poprzez dochodzenie do prawdy.