Kozie narowy

Skończył się rok, ten nazywany strasznym, niezwykłym, albo pandemicznym, cokolwiek to dla nas osobiście znaczy. „Niech już idzie, niech się kończy!” – pisali znajomi – „Następny nie może być gorszy!” Cóż, nie narzekam na poprzedni rok. Pandemia pokazała mi wiele rzeczy, jakie nie byłyby widoczne bez tej niecodziennej okoliczności. Wiele rzeczy osobistych, ale też społecznych. Znajoma powiedziała mi parę dni temu, że widzi jak empatyczni stali się ludzie dzięki tej pandemii. Tak dzięki tej pandemii.

Rok 2020 ma w moim życiu szczególne miejsce. Jest jak kamień milowy w czasie. W mojej rodzinie, w moim osobistym życiu skończyło się i zaczęło wiele rzeczy. Pandemia niektórym sprzyjała, innym nie. Zawodowe i społeczne kontakty się przedefiniowały i zobaczyłam je z innej strony. Bo zatrzymanie daje potencjał do przyjrzenia się szczegółom życia umykającym w rutynie i pędzie. Ja bardzo świadomie przeżyłam i swój lęk związany z pandemią i zmianami koniecznymi do przystosowania się, do funkcjonowania w nowych warunkach. Odkryłam, że praca, dom, życie, rodzina mają wiele niewidocznych wcześniej stron, które wcześniej tylko podejrzewałam o istnienie. Z przyjemnością chodzę do instytutu spotykać moich przyjaciół, znajomych i widzę, że im to również sprawia przyjemność, kiedy mogą nawiązać bezpośredni kontakt, porozmawiać, nawet o duperelach, które stanowią większą część naszego życia.

Parę dni temu miałam urodziny. Koza wstała z rana, otrząsnęła się ze snu i powiedziała:

– Nara! Zmykam, poradzisz sobie dzisiaj sama.

– Stój! – krzyknęłam. – Jak to sama? Może dostanę jakieś życzenia i będę musiała się z nimi zmierzyć, albo nie dostanę i też będziesz mi potrzebna!

Mlasnęła w uśmiechu i zwiała. Zostałam sama na placu boju. Niedawno przeczytałam, że o wiele trudniej jest przyjmować miłość niż ją dawać. Jestem potwierdzeniem tej z pozoru dziwnej teorii. Wzięłam wielki wdech i połączyłam się z siecią.

Najpierw odezwał się messenger. Wiadomość za wiadomością. Oddychałam czujnie odpisując na życzenia. Potem odezwał się telefon. Na koniec zobaczyłam posty na Facebook’u. I tak przez cały dzień. Życzenia, najlepszego, wspaniałego, zdrowia, spełnienia, serce, uśmiech, kwiaty, boże ile kwiatów… Patrzyłam jak rośnie lawina serdecznych słów i ledwie to przetrzymałam.

– Widać powiększyło się moje serce na przyjmowanie miłości – powiedziałam Kozie, kiedy zajrzała mi przez ramię na telefon wieczorem – skoro dostałam tak wiele życzeń.

– Wiedziałam, że sobie poradzisz kochana – łypnęła na mnie łobuzersko i zwinęła się do spania. Pogłaskałam ją po sympatycznym pysku i wróciłam do odpowiadania. Odpowiedziałam każdemu i z poczuciem wspaniale spędzonego dnia, przekroczenia jakiejś niewidzialnej granicy w sobie, poszłam spać.

Według wielu filozofii psychologicznych, ludzie myślą o tobie to, co sam o sobie myślisz. Kiedy życzą Ci dobrych, serdecznych rzeczy, to jakbyśmy sami sobie ich życzyli. Wzięłam cały ten bogaty skarbiec życzeń do serca i zasadziłam. Pewnie z czasem wyrosną z nich realne marzenia. Będą się powoli spełniać, albo szybko, któż nadąży za dynamiką tego Wszechświata, co potrafi nagle zaszachować wszystkich niewidocznym mikrobem. Dla mnie ten majstersztyk z pandemią to przykład, że nie ma rzeczy niemożliwych. Szczególnie w kontekście marzeń, ich spełnienia, bo skoro może wydarzyć się taki scenariusz rodem z hollywoodzkich filmów na naszym rodzimym podwórku, to czemu nie może się zdarzyć jakaś pozytywna wersja tego wydarzenia? Taka na przykład, że ludzie zamiast się straszyć, zaczną się cieszyć masowo, zamiast chorować, zdrowieć i czuć pasję w życiu. Co może to spowodować? Nie wiem. Może powinno powstać jakieś alternatywne science-fiction do zaszczepienia nam idei nie apokalipsy, jak do tej pory, a ogólnoświatowego odrodzenia w kierunku życia, radości i umiejętności komunikacji? Coraz bardziej wierzę, że może tak być, żebyśmy zamiast się zwalczać w naszych osobistych postawach, rozpoczęli erę ogólnoludzkiej tolerancji. To byłby prezent dla każdego z nas. Nawet dla tych, co obecnie myślą coś zupełnie przeciwnego, że tolerancja to chaos.

Na własnym przykładzie mogę powiedzieć, że od moich urodzin o wiele intensywniej cieszę się życiem. Dziś wybrałam się na spacer i gdzieś w połowie drogi do lasu, podszedł do mnie wypasiony, rudy kot. Wygłaskałam i poszliśmy sobie razem kilkaset metrów wzdłuż ulicy.

– Zmykaj Garfild – powiedziałam skręcając w miejscu, gdzie przestawało być dla niego bezpiecznie.

Mrugnął, przeciągnął się i pobiegł między domki. Pewnie tam mieszka. Miał piękną obróżkę i uroczą pewność siebie. Czułam się zaszczycona jego towarzystwem, takim dostojnym i niewymuszonym.

Przed lasem zaczęło się robić ciemno. Nad małym okolicznym potokiem Koza zobaczyła pochyłe drzewo. Nie było dyskusji. Poczułyśmy zew obie. Wskoczyłam na nie i popatrzyłam z wysokości na płaskie mazowieckie łąki.

– No, ładnie – westchnęła Koza z humorem. Zeskoczyłam i poszłyśmy z powrotem. Idąc obserwowałam jak wyprzeda mnie, albo zwalnia, jak szczerzy się z daleka, chłonąc wszystko wokół.

– Jesteś jak pies – śmiałam się do Niej w głębi duszy.

– Mogę być kim chcę – odparła – kto mi zabroni.

Ma rację. Jestem kim chcę być. To najlepszy prezent na Nowy Rok, jaki można sobie dać. Życie w zgodzie ze sobą, niezależnie od tego co nas czeka, nawet od oczekiwań. Tych własnych, wewnętrznych i tych z zewnątrz, społecznych. Taka gotowość do bycia. Mam ją w sobie, dzięki temu, co w ostatnim roku przeżyłam. Również dzięki pandemii. Piękną i spokojną pasję do własnego życia.