Milczenie Granatowego Jaszczura

Obudziłam się dziś w nocy zupełnie nagle i doznałam takiej jasności myśli, że przez następną godzinę śmiałam się bez ustanku z różnych rzeczy, które samoczynnie przychodziły mi do głowy, jakbym siedziała na scenie w teatrze, a jednocześnie robiła sobie samej standup i płynął we mnie skecz za skeczem. Śmiałam się w głos i w poduchę, a biedna Beth pewnie pomyślała w sąsiedniej sypialni, że tej biednej Polce odbiło pod wpływem upałów, co nawiedziły ostatnio Kansas. Może mi odbiło, może.

Kiedy już skończyłam zaśmiewanie się z samej siebie, z różych przeszłych i hipotetycznych sytuacji, które jak parada klaunów wędrowały po deskach sceny mojej wyobraźni dotarło do mnie, nie w formie myśli, ale przeczucia, że coś się diametralnie znowu zmienia. Ten spontaniczny wybuch radości mojego wnętrza był tak piękny, niezwykły i osadził mnie zupełnie w tamtej chwili, trwającej ponad godzinę, że pojęłam kim na ten moment jestem. To nie jest takie oczywiste kim się jest. Warto się czasem o to zapytać, ale nie rozumu, a serca, wnętrza. Ono wie lepiej, rozum nas tylko naznacza imieniem, nazwiskiem, oceną naszych talentów i antytalentów. Zwartościuje nas od stóp, po czubek i nie wymkniemy się temu warunkowaniu.

Kiedy mój śmiech przeszedł w łagodne radosne bycie, a za oknem nadal było ciemno, tylko ptaki przeczuwały świt i jazgoliły uparcie, pomyślałam, że to jest właśnie spokój, którego szukałam. I z tą myślą, wpraszającego się do mnie rozumu, ponownie zasnęłam. Miałam trzy bardzo symboliczne sny, ale tylko jeden tu opowiem.

Śniło mi się, że jakiś zwierzak, którego moje ja widziało jako psa, ale równie dobrze mógł być to niedźwiedź, coś miłego, przytulnego, pomocnego i życzliwego podeszło do mnie w jasnym pokoju, w którym stał fotel.
– Spójrz – powiedział Psioniedźwiedź – jaki On jest biedny. Leży tu sam i cierpi.
Podeszłam powoli do zwierzęcia i myśląc, że to również jest pies, bo tylko nos wystawał spod okryć,  dotknęłam delikatne wilgotnej skóry. Nagle zwierzak skoczył i zwalając kokon kocy okazał się Granatowym Jaszczurem.
Krzyknęłam zaskoczona, a Jaszczur wylądował na podłodze i zamiast uciec wspiął się po mojej nodze aż na szyję i tam się zawinął jak kołnierz.
– On bardzo potrzebował Twojego przytulenia – powiedział łagodnie Psioniedźwiedź.
Poczułam, że przytulam pięknego, granatowego, mieniącego się na brzegach kolorami od niebieskiego do zielonego, gada, w którego wnętrzu jest jakaś siła niezwykłej persfazji. Przytuliłam Go do siebie bez wstrętu i walki, przyjmując z akceptacją Jego pojawienie się w moim wewnętrznym świecie.

Dziś, kiedy wstałam, przed budzikiem, a jakże, zobaczyłam i Kozę i Granatowego Jaszczura. Pijąc kawę w ogrodzie spytałam Kozę:
– Jak myślisz, kim On jest?
– To Twój Jaszczur, sama się dowiedz.
– Nie pomożesz mi?
– A jak mnie odkryłaś? Nie potrzebujesz pomocy, żeby się tego dowiedzieć. Może raczej zadaj sobie pytanie dlaczego tak usilnie musisz wszystko wiedzieć.
– I rozumieć, masz rację. Obsesyjne to we mnie,
Jaszczur tymczasem położył się w plamie słonecznej na trawie i wyglądał, jakby zasnął.
– Przytulałam Go we śnie – powiedziałam na głos. – Ciebie nie przytulałam.
– Spróbuj – powiedziała uśmiechając się ni to ironicznie ni to ostrzegawczo.
– Chodź tu – krzyknęłam – zaraz Cię poprzytulam.
– Ręce precz od mojego futra!
Rzuciłam się w pogoń za Kozą, a w przelocie zobaczyłam jedno odwracające się, śledzące nas czujnie oko Jaszczura.
– Patrzysz na nas? – powiedziałam cichutko podchodząc. – Wygłupiamy się. Koza nie lubi być dotykana, dlatego zwiewa, aż się kurzy!
Wybuchnęłam śmiechem i z oddali usłyszałam jak Koza śmieje się ze mną.
– Oj nie lubi, nie lubi. A musi lubieć? Nie musi – pomrukiwała zsuwając się ostrożnie ze świerka.
Podeszłam jeszcze bliżej i usiadłam naprzeciw otwartego oka. Patrzyło wprost na mnie, nie ludzkie, ale magnetycznie piękne z tęczówką o zmiennym kształcie i głębi.
– Kim Ty jesteś?
Jaszczur zamknął oko i otworzył znowu. Popatrzył to na Kozę, to na mnie i zamknął je z lekkim westchnieniem. Zasnął.
– On nie mówi – powiedziała Koza – tyle mogę Ci powiedzieć. To stworzenie sprzed powstania słów, określeń, co jest czym.
– To jak się będziemy porozumiewać.
– On wszystko rozumie – powiedziała Koza i odchodząc dodała. – O wiele więcej niż jesteś w stanie sobie wyobrazić, kochana.

Zrozumiałam, że zanim powstają słowa, którymi nadajemy rzeczom nazwy, coś istnieje, bo przecież, nawet jeśli nikt nie nazwie krzesła krzesłem, to ono tam jest. A jeśli to jest krzesło elektryczne, ktoś przypisze mu nową dodatkową funkcję niż samo siedzenie, a nawet historię, jeśli było w użyciu. Nazwy, definicje, wszystko opiera się na słowach i naszym rozpoznaniu tych słów. Ktoś mówi do nas swoim językiem, my tłumaczymy sobie ten język na swój i doszukujemy się w bazie naszych doświadczeń – znaczeń.
Ktoś może mówić; „Kocham Cię”, mówiąc, „Idź odpocznij.” Może mówić: „Nienawidzę Cię”, mówiąc „Taka jesteś blada, może masz białaczkę?” Popatrzyłam na Granatowego Jaszczura mieniącego się w słonecznym świetle jak rzadki minerał i pojęłam, że czeka mnie nowa przygoda rozumienia rzeczywistości poza słowami.

Przed pójściem do pracy, a po wypiciu kawy, położyłam się na trawie przy moim Jaszczurze i otuliłam Go szczelnie ramionami. I przez krótką chwilę wdychając zapach porannej trawy, zobaczyłam pod zamkniętymi powiekami Wielkiego Granatowego Węża, który rozwija nade mną ogromne błony skrzydeł bezgłośnie unosząc się w powietrzu. I zrozumiałam, że nic nie jest takie jakie się wydaje, jak wygląda z pozoru, nic nie jest oczywiste.
Otworzyłam oczy, podniosłam się, a Koza stała na najwyższej gałęzi wielkiego kanadyjskiego świerku i wypinając dumną pierś, i przecinając strugi wiatru ostrymi, długimi rogami, spoglądała w niebo.