My Lisbon Story: First Episode, Part 2.

 

Urwałam się dziś po obiedzie, po bardzo ciekawej sesji i przeszłam w pełnym słońcu po mieście. W drodze zobaczyłam siedzącą na ławce parę dziewczyn wtuloną w siebie, jedna trzymała kolana na nogach drugiej tak, jak czasem w parku siedzą warszawskie nastolatki. Poczułam się jak w domu. Ale u nas takie publiczne okazywanie uczuć nie jest mile widziane. Przynajmniej oficjalnie. Obrazek był piękny. Jak ich uczucia, które dla mnie są jak najbardziej naturalne i cudowne. Oczywiście dwie kobiety są bardziej akceptowalne niż dwóch mężczyzn. I tu tkwi pewna hipokryzja, nie sądzicie? Oczywiście można powiedzieć, że mamy granice tolerancji, każdy inne. W relacji z ludźmi, w seksie, choć czasem warto zdjąć kilka barier w tej naprawdę wspaniałej grze wyrażania siebie, ale w miłości? Jakie granice?

Miłość, moim zdaniem, nie ma granic. Jest nieskończona, albo jej nie ma. Uczucie jakie większość z nas przeżywa, czy to w fazie zakochania, czy potem, miłością niestety nie bywa. Jest za to dopełnieniem, spełnieniem roli, odegraniem schematu zaszczepionego z dzieciństwa, wyrażeniem lęków, albo pożądaniem, czy poszukiwaniem bezpieczeństwa, partnerstwa, czasem interesem, względnie super układem itd. To surowa ocena, można się z nią nie zgadzać, ale moje obserwacje pokazują, że tak w większości bywa. Nie znaczy to jednak, że nie można takiej „zwyczajnej” miłości przetransformować w tę niezwyczajną. Można, ale trzeba się postarać. Najpierw zalepić w swoim sercu wszystkie dziury, które mogłyby spowodować lęk, że „nam się nie uda”, „nie umiemy”,  „ktoś nas nie zechce, zrani”, i zaprzeczenia, że „nie potrzebujemy”, bo „tak nam wygodnie”, „wystarczy nam to co mamy”,  że nie wspomnę o tym „co powie rodzina, przyjaciele, współpracownicy”.

Kiedy serce staje się pełne, całe, szybko odnajduje drogę do prawdy o nas samych. Czy kochasz tego, z którym jesteś, czy wygodę jaką ci gwarantuje? Czy masz w swoim sercu potrzebę przeżycia naprawdę, a nie na pokaz, nie według jakiegoś planu, roli, wyobrażeń, ambicji, lęku przed samotnością. Spadają wtedy kolejne maski, rozpadają się iluzje. Życie staje się prostsze kiedy widzisz prawdę. Nawet jeśli prawda boli, zmienia rodzinę, odsuwa na bok sprawy do tej pory stojące w pierwszym rzędzie. Miłość wypływająca z prawdziwie czującego serca i daje siłę, zobaczyć to co nas mami i odrzucić, by skupić się na tym co prawdziwe, a co jest jak skała w nas samych.

Wiele razy kochałam, w różny sposób. Każde z tych uczuć czegoś mnie uczyło i prowadziło mnie do jednej podstawowej prawdy. Miłość nie może ranić. Jest na to za łaskawa. Ranimy się my sami, naszym postępowaniem, myślami, tym, że ją odrzucamy w jej prawdziwej formie, nieskończoności, na jaką po prostu nie zawsze jesteśmy gotowi. Kiedy stajemy się gotowi, miłość zakwita w nas jak naturalny stan, bez uwiązania, ról, potrzeb, ślepego pożądania. Miłość jest wolnością, jej wyrazem najczystszym, najpełniejszym. Woli dawać i mnoży się od tego, nie ubywa. Fenomen matematyczny. Gdyby zrobić porównanie do liczebności zwanej mocą zbioru, kochałam mocą zbioru jak liczby naturalne, potem wymierne i niewymierne. Wszystkie zbiory są nieskończone, ale miejscami puste. Teraz czekam na miłość o mocy zbioru liczb rzeczywistych. Tej się nie da dopakować liczbami, jest gęsta, zwarta, i co ciekawe, równie liczna co dowolny odcinek. Gdyby się pokusić o kolejne skojarzenia, nie musi trwać w nieskończoność w przestrzeni ludzkiej, kiedy przyjdzie, bo ludzkie życie jest ograniczone, ale powinna być pełna. Tak sobie myślę, że warto na nią poczekać, na tę prawdziwą. Być czujną, uważną i dostrzec właściwego człowieka, bo miłość, we wszystkim co nas czeka, to najpiękniejsze doświadczenie, po jakie przychodzimy, jako dusze, na ziemię. Miłość, odbita w sercu innego człowieka.

Co noc śpię w hotelu z księżycem za oknem. Kiedy wstaje słońce, księżyc nadal wisi na lazurowym niebie. Zawsze czułam pociąg do księżyca. I kocham słońce rozlewające się ciepłem po całym moim ciele. I portugalską kawę słodką i pachnącą. Jem typowe francusko – portugalskie śniadanie, kawa + ciastko i słodzę tę kawę bo jest boska posłodzona. Cukru się nie boję wcale. Zdjęłam kolejny program. Kolejny po poprzednich o wiele cięższych. Teraz w spokoju patrzę na siebie i innych, a wszyscy wokół stają się tacy spokojni, zrelaksowani, przyjacielscy i uczynni. Nie mogą być inni, kiedy ja tam jestem w takim balansie, relaksie. Za kilka dni moje wystąpienie i wtedy przejdę test na koncentrację. Na razie się cieszę i chłonę to co wokół dla mnie stworzył wszechświat w moim wesołym, twórczym gronie cudownych ludzi nauki.