O miłości do Księżyca

Kocham Księżyc. To długa historia. Ostatnio kolor czerwony Księżyca mówi do mnie. Na Roztoczu jest nadmiar krasnych miejscowości – czyli czerwonych. (Właśnie przyszedł Syn i powiedział, że chce jutro spagetti, pomidorowe z rurkami 🙂 )  Czerwone, bo Ruś Kijowska była zwana Rusią Czerwoną z czasów Władimira zwanego Wielkim, pierwszego cara i założyła na Roztoczu grody zwane czerwieńskimi, czyli krasnymi. Stąd ten nadmiar czerwonego w nazwach na Roztoczu.  Wszystko jasne. A Księżyc? W tamtych czasach uznany byłby za zwiastun klęsk, wojny albo innej nienawiści. A dziś? Tłumy na mostach w Warszawie, zgaszone światła na Narodowym i Pekinie, show kosmiczne, które komentowane było wszędzie i z nabożeństwem, jak starosłowiańska ceremonia. W internecie miliony horoskopów, znaczeń, nagle wszyscy zapominają o swojej religijnej antypatii do guseł. Medytują, spotykają się na wspólnych kręgach, albo piją wino w trawie wśród komarów, jak ja z Mężem, patrząc jak się zasnuwa oblicze kamiennego satelity. Po lampce wina łatwiej znieść ukąszenia, koleżanka pisze spod Pułtuska, że u niej błyska i nie widać Marsa. Po godzinie z hakiem wróciłam na osiedle, gdzie kręcą się mieszkańcy w poszukiwaniu dobrego miejsca. Szczęściarze na balkonach z lornetkami i aparatami robią zdjęcia i kolekcjonują wspomnienia dla potomnych. W końcu będzie o czym opowiadać wnukom, które to ominie. Najdłuższe zaćmienie. Mój Syn wypełzł z domu na finał, bo w internecie czatował z dziewczyną z Poznania. Córa wróciła ze skakania z drugim Synem i poszła do siebie. Jutro pracuje od rana. Powiedziała, że myślała, że to będzie bardziej spektakularne. Dzieci biegają po dworze, my siedzimy i ustalamy wspólne sprawy. Zaćmienie, przechodzi.
Czasem zdarza się zaćmienie. Wszystko co jasne, co nocą na Ziemi pozwala coś zobaczyć – znika. Paradoksalnie wzrok przyzwyczajony do mroku pozwala zobaczyć prawdę, że wąwóz to nie strumień, że płot to nie skała. Niekiedy nie ma wyboru, kiedy ktoś nie widzi mimo światła prawdy, trzeba to światło „zniknąć”, żeby dotrzeć do sedna. Kiedy światło znika, można odwrócić się swobodnie od zewnętrza, bo go nie widać, w kierunku wnętrza. I jeśli ktoś zrobi odpowiednią pracę i taki czas wykorzysta, może dostrzec to co ukryte nawet w świetle. Dzięki temu słychać i widać potem więcej. Nie trzeba już zaćmień, ani niepokoju, wszystko staje się wyraźniejsze, dzięki temu wewnętrznemu płomieniowi, który zapala się samoistnie, kiedy przychodzi pora i kiedy jest to najważniejsze. Warto wtedy zachować spokój i otwartość, bo na chwilę wytrąca nas z równowagi mocna siła, i może pojawić się strach, jak przy zgubieniu kierunku, kwestia nastawienia ponownie błędnika. Przeniesienia go z mózgu i osądów, zwykle zewnętrznych, do wnętrza. Do środka naszego ciążenia, do serca. Całe nasze życie kręci się nie wokół tego co mamy, zdobywamy, ale co czujemy. Warto się temu przyjrzeć, żeby się nie zapędzić gdzieś, gdzie nas poniesie czyjaś latarka. Tylko nasze wewnętrzne światło nam sprzyja. Ono nam wszystko pokaże, jeśli staramy się go słuchać i nie przeczymy czynami, swoim prawdom. Kiedy Księżyc wychodzi z cienia, a był w nim dość długo, byśmy zdążyli się cieniowi przyjrzeć, pojawia się jasny i mocny. Tak jak my po konfrontacji ze swoimi cieniami, kiedy pozwalamy im być i odejść, kiedy je rozświetlamy naszym wnętrzem. Kolor czerwony, to kolor czakry podstawy, więzi rodzinnych, naszych mocy życiowych. Nie wiem co mówią horoskopy wszelkiej maści, bo ich nie czytam, żeby nie zasiewać sobie w podświadomości czyichś wyobrażeń, wolę swoje filtry, ale dla mnie to zaćmienie to przemiana między naturami, moją przeszłą, i obecną. Taką jaka jestem, kiedy cień przeszedł, a ja zostałam i okazało się, że wszystko w co wierzę jest takie samo jak było. Ten cień nie podważył żadnej istotnej prawdy jaką wyznaję, bo większość tego w co wierzyłam oparte było o miłość. Do ludzi, zwierząt, do świata. Ten cień zasłonił ją na chwilę, żebym odkryła, że nie potrzebuję zewnętrznego światła. Mam wszystko wewnątrz i nawet w cieniu mogę podążać raźnie w jedynym kierunku w jakim warto się poruszać myśląc i czując. Wracając do siebie. Do swojej pierwotnej natury, do pasji. Wszystko co było i będzie, jest tylko złudzeniem. To co jest daje potencjał chwili, ale nie ma się co spinać. Tylko chłonąć. Po to właśnie jesteśmy. By chłonąć bycie w chwili.
Mój Księżyc stał się jasny. Odbija światło słoneczne, którym karmię ciało kiedy tylko mogę. Przez odbicie Księżyc jest zwierciadłem Słońca. Pokazuje nam inną jego naturę. Naturę skupienia, tęsknotę do dnia, pełnego światła i pomoc w poruszaniu się w cieniu. Pomoc w odnalezieniu drogi, dla mnie istotną podwójnie, przez kontakt z cieniem wewnętrznym i światłem słonecznym jednocześnie. O cieniu jeszcze opowiem, ważne, żeby go w sobie zrozumieć i wchłonąć jego ciemną materię, bo jest jej we wszechświecie więcej niż jasnej. W cieniu jest potężna moc. A odrodzenie daje prostą prawdę, że wszystko jest cykliczne, dzień, noc, pory roku i życia. Kiedy pojawia się koniec cyklu, nowy się zaczyna. Nie da się tego zatrzymać. Więc kiedy w czyimś życiu jest ciemna, przerażająca noc, to nieuchronnie potem o świcie wstanie dzień i tylko ten co zasłania oczy nie widzi światła. Trywialne rzeczy opowiadam, a jednak trzeba czasem wrócić do starych prawd widzianych pod innym kątem. W cyklu narodzin i życia doświadczanie nie jest monotoniczne. Czasem zdarza się wchodzić w ciężkie doświadczenia wielokrotnie, żeby dopełnić zrozumienie, żeby więcej nie dać się nabrać na złudzenia. Życie to spiralna droga nad tymi samymi punktami, problemami do rozwiązania wciąż odkrywanymi na nowo i do chwili, w jakiej wszystko staje się jasne i pojawia się akceptacja. I miłość właśnie.
Mars kroczy pod jasnym Księżycem, Mąż na ławce rozmawia z Dziećmi. Jest późno, a ja piszę. Wystarczy mieć w sobie ciszę i parę rzeczy zwyciężyć. Wchodzę do cienia by widzieć. Po prostu kocham Mój Księżyc.