O miłości i kwiatach

Kwiaty lubią dla mnie rosnąć. Nie zawsze tak było. Kiedyś schły mi nawet kaktusy, bo się za bardzo starałam, żeby żyły. Potem odpuściłam, stwierdziłam, że jak nie chcą, to nie muszą rosnąć … i wtedy odżyły. W pracy zadżungliłam dwa pokoje, jeden, który opuściłam i drugi, w którym pracuję. Co jakiś czas wywożę, albo rozsadzam, przycinam. Mam taras z mini ogródkiem i sadzę. Róże, dziurawiec, michałek, bez, dzikie wino, pnącza, maliny, zioła. Wkradam się do pokoju Córek i słyszę: „Mama, tylko nam tu nie stawiaj, nie będziemy podlewać.” Odpowiadam, że dobrze, że tylko na ich parapecie jeszcze jest miejsce i, że ja sama zadbam. Jak w domu nie mam miejsca, to w pracy jest korytarz do zagospodarowania i chętne dusze co lubią kwiaty i dżungla im nie przeszkadza. To w większości kobiety, ale w Kansas dzieliłam pokój na uniwersytecie z kolegą, który miał swój ogród wewnątrz i wspaniale było pracować z kimś, z taką pasją w oku do kwitnienia (patrz zdjęcie obok 🙂 – królestwo Brenta).

Dziś wracając z plaży zboczyłam ze ścieżki w koniczynę i uplotłam wianek. Całą drogę do domu przeszłam w wianku na głowie, rozpuszczonych włosach i długiej sukience. Idąc czułam się jak Gaja i myślałam nad swoją innością. Każdy z nas jest inny, niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju. Nawet jednojajowe bliźnięta mają inne linie papilarne, osobowości. Ale inność jest dla nas trudna. Dla mnie była, bo mieszkałam w bardzo małej miejscowości, gdzie wszyscy starali się być tacy sami. Rodzice biedzili się z moją innością, bali się wytykania palcami, bo mój temperament i wyobraźnia były zbyt widoczne. Dlatego dziś idąc po tej miejscowości przystrojona w wianek uświadomiłam sobie jak trudno jest czasem przyznać się do swojej inności. Przeszłam ze spokojem obok sąsiadek, co w latach przeszłych nie dawały mi spokoju plotkami, a one z uśmiechem komplementowały kwiaty. „Jak Świtezianka” – ktoś rzucił. Tak, teraz, kiedy odegrałam rolę, matki, żony, można mnie trochę bardziej „stolerować”. A moja tolerancja? Dzięki temu, że zawsze czułam się inna, mam głęboką niewzruszoną tolerancję dla inności. Dla homoseksualizmu, dla ludzi samotnych i grających na nosie społecznym rolom, dla tych religijnych i tych niezrzeszonych, dla ojców w chustach i motocyklistów, dla kobiet pracujących i zatrudnionych w domu, dla starych narzekających i młodych lśniących od nihilizmu. Mam takiego sporadycznego rozmówcę w pracy, z którym się wymieniamy uwagami na temat tego co jest normalne. Kiedy już przebrnęliśmy przez opcje seksualne, debatujemy nad normalnością faceta bez nogi. Normalna wg tego pana jest dwunożność. A ja ją obalam. I tak sobie dyskutujemy, 30 sekund w windzie, 15 w drodze do kadr, albo na korytarzu idąc na lunch. Tylko z tego go znam i tylko o tym rozmawiamy. To dla niego ważne, a mnie się w głowie bardziej układa, co ja sądzę na temat normalności i czy wg tego pana ja sama jestem normalna. Nie chodzi o to, by przekonać go do mojej wizji, ale by zobaczyć co się samemu myśli. Taki test poglądów i przekonań. Dla mnie cała gama ludzi jaka mnie otacza, w tym niewidzący, niesłyszący, blondyni i bruneci, kolarze i biegacze górscy, entuzjaści samochodowi i pływacy, kajakarze, niezależnie od płci, antyklerykałowie i oazowicze, nie znoszący dzieci i mający ich na tony, wszyscy są normalni, choć inni. I każdy z nich ma swoją historię. Każdy w swoim tempie idzie przez życie, w swojej postaci i przekonałam się na sobie, że im szczerzej siebie każdy z nich wyraża, tym lepiej dla niego, niej i dla innych. Inność to nic innego jak nasza wewnętrzna manifestacja. Czasem jest silna, bo im sięgamy głębiej w siebie, tym stajemy się zewnętrznie bogatsi. Gdyby ludzie robili szczerze to co chcą, w granicach nie krzywdzenia innych, żyłoby nam się prościej. Nie bylibyśmy postaciami wykreowanymi przez obrazy ludzi o nas samych. Takimi fantomami. Im bardziej w nie się wikłamy tym mniej nas zostaje. Tym bardziej się odcinamy od tego co nas wyraża, wzbogaca jako ludzi. Czasem praca wymaga noszenia garnituru, ale nie marnujmy wolnego czasu na zmuszanie się do grania w golfa dla lepszego wizerunku w pewnych towarzystwach. Z wyobrażeń warto się wyrwać, bo tkwią w nas od dzieciństwa. Znam człowieka, który przypłacił takie spełnianie swoim życiem czyichś wyobrażeń depresją, inny jest samotny i zgorzkniały. Za życiem w roli stoi bowiem strach przed swoją innością. Nie każdy ma odwagę wziąć łopatę i pokopać w sobie. Ale ci co wiedzą co ich uszczęśliwia, a tego nie robią, tracą szansę na bycie autentycznym, unikatem w skali światowej. Każdy wyraża jakąś inność, zwaną przeze mnie talentem. Talent do bycia duszą towarzystwa, talent do wnikliwego słuchania, talent do rozśmieszania, talent do szycia, do uczenia, do grania na giełdzie i wdrażania nowych technologii, talent do pielęgnowania kwiatów albo ludzi w szpitalu. Jeśli ktoś wie o swoich talentach i z nich nie korzysta, to szkoda. Traci dużo szczęścia.

Idąc dziś nasłoneczniona i pełna migotliwej radości myślałam, jaka czuję się wolna od tego jak moją inność odbierają ludzie, którzy w czasach dzieciństwa i młodości byli mi tak nieprzychylni. Zupełnie mnie to nie obchodzi. Dlatego usiadłam na maleńkim balkonie domu moich rodziców i napisałam o tym co czuję, w wianku na głowie. Zawsze będę trochę dziwna, szalona w ten bezpieczny sposób, ale wam powiem, że wyrażanie siebie, to podstawa zdrowia społecznego i koloru, jakiego brakuje kiedy się zamykamy w klatkach szarego systemu codziennych zjadaczy chlebów.

Ps. Na koniec dnia, w porze zachodu słońca, poszłam na mostek niedaleko domu, gdzie pierwszy raz umówiłam się z chłopakiem i rzuciłam mój wianek do wody. I wianek tam został. Susza odebrała ruch potoczkowi. Wokół zielono i cicho, tylko pył na drodze. Niepoprawny romantyzm mam w sobie.