O miłości i świętości

Zbliżają się święta i choć wymodliliśmy, że będą śnieżne, to chyba nie trafiliśmy w te właściwe. Ważne, żeby następnym razem modlić się o śnieg z zastrzeżeniem, że chodzi o Boże Narodzenie nie Wielkanoc, tak na marginesie. A skoro święta, to będzie o świętości. Świętych jest od groma, więcej niż bogów egipskich, greckich, rzymskich i pogańskich razem wziętych. Święci mają taką funkcję, że nam podpowiadają jak żyć. Mało się tym przejmowałam przez całe życie, bo jako osoba żyjąca poza religią nie czułam, że potrzebuję się wzorować na takich autorytetach. Moimi przewodnikami w życiu byli żyjący ludzie, a znałam ich, i znam nadal nie mało, i wielu z nich mogłabym nazwać świętymi w jakiejś dziedzinie. Asię za rodzinność i miłość do dzieci, Anetę za odwagę, Kasię za zaradność życiową, Magdę za światło siane jogą, Gosię za stworzenie metaprzestrzeni w Sopatowcu itd. Każdy człowiek nosi w sobie takie ziarenko świętości, jedni mniej a drudzy bardziej widoczne. Jednym ono kiełkuje i się rozprzestrzenia, innym wrasta w duszę i jest wtedy mniej zauważalne.

Chcę jednak dziś napisać o jednej świętej osobie, która jest moją przyjaciółką, o Beatce, którą czasem nazywam Świętą Beatką od Bezdomnych. Kiedy o Niej myślę, nie wiem od czego zacząć, jest tak wielowymiarowa i ta wielowymiarowość ma cechy silnego kontaktu ze swoją duszą. Beata bowiem wspiera kloszardów i ludzi opuszczonych przez społeczeństwo, żyjących w upodleniu i nędzy. Nie robi zbiórek, nie pikietuje, po prostu kiedy widzi, pomaga. A widzi więcej, bo więcej czuje. Jeździ do pracy koleją i przechodzi przez dworzec, na którym koczują takie zagubione dusze. Zna ich, identyfikuje i podrzuca, a to spodnie po mężu, kurtkę po tacie, jakieś rzeczy do wyrzucenia, już nie przydatne, ale dobre i do wzięcia. Czasem kupuje głodnemu bułkę z kiełbasą w podziemiach i daje, daje, daje. Kiedyś policja przegoniła jednego takiego człowieka, a że był zawiany alkoholem nie mógł zebrać swoich rzeczy z ziemi pod peronem, gdzie spał i przebywał. Beata zgarnęła wszystko w jedną rękę, kartony, siaty, reklamówki, jakie uzbierał, drugą go chwyciła i przeprowadziła w bezpieczne miejsce. Idąc z zawianym człowiekiem od ściany do ściany przejściem podziemnym, nie przejmowała się wcale, jak to wygląda w oczach innych, doprowadziła człowieka na miejsce i rozłożyła. Nakarmiła i pojechała do pracy. Beata patrzy sercem na świat i tam, gdzie większość z nas widzi brud, zapaść, Ona widzi człowieka, jego zagubienie i potrzebę pomocy. Robi to, bo nie może nie robić. Każdy kto Ją zna wie, że jest to tak zgodne z Jej naturą, tak prawdziwe, że aż trudno wyobrazić sobie, żeby była inna i zaprzestała wspierania tych, których opuścili wszyscy, nawet oni sami.

Można powiedzieć, że ma takie niepraktyczne hobby, nic bardziej mylnego. O Jej praktyczności może świadczyć, jak z sercem podchodzi do rodziny i życia w ogóle. Prosty przykład. Zamarzyła raz o domu. Kto z nas nie marzył. Ona marzyła tak intensywnie, że zaczęła go rysować najpierw w swojej wyobraźni, a potem na papierze milimetrowym. Pokój za pokojem, parter, poddasze, sypialnia, kuchnia, garderoba, tu światło wpada od wschodu, kiedy wstaję, tam od zachodu jak wracam z pracy, w sypialni okno, łóżko i bez szafy, tu pokój córki, schody, tu siadamy z przyjaciółmi, kuchnia oddzielna z salonem, nie lubię roznoszących się zapachów, gałki do mebli kuchennych już kupiłam, bo były piękne i w przecenie. Ziemię pod dom też wymarzyła. Jeździła z mężem samochodem po różnych miejscach i chodziła po ziemi, czuła co ta ziemia do niej mówi i patrzyła oczami wyobraźni, jak pnie się bluszcz, róże, bez, pasieka w tyle, płot z dzikim winem, altana w kwiatach, weranda, dom niski, drewniane okiennice, jak w Anglii. W końcu znalazła. U sołtysa była milion razy zanim sprzedał. Zaprzyjaźniła się z jego rodziną, obejrzała wszystkie zwierzęta w zagrodzie, przywiozła swoją rodzinę, była do bólu szczera, że chce kupić i żeby Jej nie obdzierał ze skóry, bo nie ma za dużo pieniędzy. Sprzedał za rozsądną cenę. Kupiła.

Pierwszy rok zbierała pieniądze. O osobistych trudnościach w tym czasie można by napisać epopeję. Szło ciężko, ale się nie załamywała, bo wprost żyła swoim marzeniem. Zamówiła ekipę na ładny uśmiech, jeszcze nie mogąc zapłacić i budowa ruszyła. Pięciu Ukraińców bardzo solidnych w swoim fachu przekonała do siebie na tyle, że zaufali Jej i bez gwarancji, jak sobie z zapłatą poradzi, wylali fundament. Kolejne etapy budowy to prawdziwy majstersztyk w Jej wykonaniu. Potrafiła znaleźć materiały najwyższej jakości za połowę ceny, bo objeździła wszystkie dostępne miejsca, chłamu nie brała i wszędzie mówiła o swoich potrzebach prosto z mostu i o tym, że nie ma zbyt wiele pieniędzy. I jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki okazywało się, że świetne okna trzywarstwowe można kupić za połowę ceny dwuwarstwowych nisko ocenianych u dostawcy co likwiduje sklep, bo się przenosi z synem do nowej placówki, a niektóre elementy, metalowe druty do konstrukcji, belki do stropu, wylewki była w stanie wynegocjować tak tanio, że inni budujący w tym samym czasie nie wierzyli ile zapłaciła. Tu wywrotka piachu, tam pustaki, drzwi wejściowe, znów wymarzone, piękne. Była zwyczajnie otwarta na odmowę, miła i wiedziała na co ją stać. Tak długo czekała na ten dom, że wyrobiła sobie cierpliwą postawę oczekiwania i równocześnie nie zakładała, że ktoś Ją oszuka, zwiedzie czy naciągnie. Ukraińska ekipa po wyższych studiach pracowała z wielkim poświęceniem, widząc jak Ona się wokół tej budowy uwija z mężem na spółkę. Zadbała i o nich. Zakwaterowała, czasem podkarmiła jakimś specjałem i dobrym słowem mówionym autentycznie, gdy obserwowała, jak rośnie w górę Jej marzenie, jak się materializuje. Już na poziomie projektu, architektka tylko odwzorowała Jej projekt bez żadnych praktycznie zmian, tak był przemyślany.

Dom Beatki czeka na dach. Kiedy tylko minie to przydługie przedwiośnie, zacznie się nowe krzątanie, ale nie mam wątpliwości, że ten dom powstanie i będzie niezwykłym miejscem wyrosłym z prawdziwej miłości i pasji. I już się cieszę na parapetówkę u Niej, na werandę, na bluszcz i serce, jakie tam zastanę, kiedy Ją w przyszłości odwiedzę. Kiedy z niczego, z marzeń i determinacji powstaje dom, to musi być magiczne miejsce. Dlatego dodaję nowy przydomek mojej osobistej świętej. Niech od tej pory będzie Święta Beatka od Bezdomnych i Spełnionych Marzeń.

Ps. Zdjęcia jakie tu zamieściłam zrobiła inna święta, Małgosia od Pięknych Rzeczy, której również życzę spełnienia tego właśnie marzenia.