O pandemii i strachu

No dobrze, czas się odnieść do pandemii, czyli naszego zbiorowego strachu. Od razu zaznaczę, że nie jestem po żadnej stronie, jakie już się kształtują na społecznej scenie. Jestem obserwatorem i wyciągam wnioski na podstawie faktów, nie złorzeczeń jednych na drugich.
Skupię się na strachu, który teraz nas otacza. Ludzie bronią się przed nim na wiele sposobów nie zastanawiając się, czego tak naprawdę się boją. Przestraszeni możliwością zarażenia się wirusem uważają, że to inni powinni ich przed tym wirusem ochronić nosząc maseczki, nie wychodząc z domu, nie jedząc na ulicach, nie uprawiając sportu itd. Z chęcią zniewoliliby całe społeczeństwo, byle się nie bać, bo wirus wszędzie na nich czyha. Z drugiej strony ci, co się boją utraty swojej wolności zaprzeczają istnieniu wirusa, drwią z niego i awanturują się o wolność.

Fakty są takie, że wirus, którego imienia Harry Potter nie wymawia :), jest bardziej śmiertelny niż grypa i łatwiej zabija tych, co już chorują na przewlekłe choroby. Niektórzy ze zdumieniem odkrywają, w jakim stanie jest ich organizm dopiero teraz, kiedy ten wirus fruwa w publicznej przestrzeni. Wcześniej groził im może zawał serca, może marskość wątroby, rak, ale do takich śmierci przywykliśmy, do śmierci wywołanej wirusem nie, dlatego wydaje nam się taka straszna. Osób chorych wyłącznie na COVID umiera parę razy więcej niż tych chorych wyłącznie na grypę. Grypa nas teraz mniej bierze, bo COVID się szybciej rozprzestrzenia. Jest tak wiele zmiennych w tym modelu rozprzestrzeniania się wirusa, że jedyne co możemy zrobić, to zwolnić jego ekspansję, ale, że przejdziemy chorobę jest prawie pewne i od nas tylko zależy, czy wzmocnimy organizm, żeby to przeżyć. Służba zdrowia dostając małe porcje pacjentów łatwiej ich obsłuży i więcej tych chorych wyzdrowieje, dlatego lepsze wydaje się powolniejsze zarażanie populacyjne, stąd rozgęszczenie, wysłanie ludzi na pracę zdalną i izolacja chorych bądź podejrzanych o chorobę. Wciąż jednak wiemy tak niewiele, że trudno się nie bać.

Wracając więc do strachu, warto zadać sobie pytanie, czego się boimy w tej sytuacji. Ktoś powie, że to oczywiste, zachorowania i śmierci. Otóż nie, boimy się konsekwencji choroby i śmierci, nie samego faktu zachorowania, bo możemy zachorować na inne choroby, a śmierci, cóż, i tak umrzemy, to tylko kwestia czasu. Więc czego boimy się chorując? Czego boimy się jeśli teraz umrzemy?

Kiedy pracuję z ludźmi i opowiadają szczerze o lękach, te mają szansę wyjść na powierzchnię i pokazać nam jakąś wewnętrzną prawdę, a to poszerza naszą świadomość nieodwracalnie pokazując nam kim jesteśmy. Przykład: ktoś się może bać, że zachoruje i straci pracę. W konsekwencji nie będzie miał środków do życia. Kiedy mówię, że jest opieka społeczna i w naszych czasach trudno głodować, a bezdomność jest kwestią wyboru, okazuje się, że nie akceptują np. tego, że musieliby poprosić o pomoc. I to jest źródłowy lęk. Niektórzy boją się, że rodzina ich porzuci w potrzebie, jak balast. Inni, że umrą za wcześnie, a nie zdążyli zrobić wielu rzeczy, czyli boją się poczucia straty. Jeszcze inni, że zostaną ocenieni jako słabi. Lęki jakie pojawiają się w tej pandemii są wyostrzone, ale towarzyszyły nam już wcześniej, one nie są nam obce. Tak naprawdę żyliśmy z tym lękiem wcześniej, często od wielu, wielu lat. Kiedy opiekujemy się kimś i sądzimy, że bez nas sobie nie poradzi, boimy się np., że choroba mogłaby nas obarczyć poczuciem winy, że nie daliśmy rady w tej opiece. W konfrontacji z wirusem nie chodzi o chorobę, ale o to, że boimy się poczuć bezradni, bezsilni, odrzuceni, a dopiero na końcu zagrożeni śmiercią. Lęk, jak wiele razy pisałam jest indywidualny, nie da się go sklasyfikować globalnie, dlatego wszelkie generalizowanie uważam za nieprawdę. Nie boimy się choroby, ale lęku, który pod nią stoi. Każdy czegoś innego, nawet jeśli są analogie między naszymi doświadczeniami, każdy ma coś swoje, co go straszy.

I teraz krok do przodu. Kiedy uświadamiasz sobie czego się boisz, stajesz się świadomy swoich ograniczeń. Nie żądasz od nikogo, żeby na ciebie uważał, tylko sam możesz podjąć jakieś działania, aby wyjść z lęku. Pierwszym krokiem do wyjścia z paniki w lęku jest przyznanie, że nie mamy kontroli nad światem, a w tym nad wirusem. To fakt. Nie możesz przewidzieć, gdzie się z nim zetkniesz i jak. Wszelkie ograniczenia są biciem piany i zwalniają tylko zakażenia, nie eliminują ich. Dlaczego? A wyeliminowaliśmy grypę? Zaakceptowaliśmy, że ten wirus istnieje. COVID, podobnie, jak grypa mutuje, a ekspanduje o wiele szybciej niż do tej pory znane wirusy. Kiedy już przestanie się krzyczeć na świat i na innych ludzi, szukając winnych zaistniałej sytuacji, warto się sobą zająć i wzmocnić organizm. Zaraz się odezwą ci co nie mają czasu, ale za to mają milion innych pretekstów do nic nie robienia. To jest wybór, albo krzyczysz na świat, żeby cię nie zaraził, a wirus uszu nie ma, albo wzmacniasz organizm i zajmujesz się sobą. Wzmocnienie nie dotyczy tylko łykania piguł. Dbanie o siebie to dbanie wielowymiarowe, wzmacniać należy bowiem i ciało i psyche. Jak masz mięśnie jak stal i kupę stresu drenującego twój system immunologiczny, to i tak jesteś obciążony. Nadal możesz uważać, że inaczej się nie da. Nadal wybierasz. To się nazywa wzięciem za siebie odpowiedzialności.

Ci, którzy nie widzą wirusa, boją się czego innego. Mają milion teorii spiskowych na temat zniewolenia społecznego. Skąd ten lęk? Znów wracamy do lęków indywidualnych. Często są to osoby, które boją się, że nie mają wpływu na swoje życie, którzy podlegali, być może, jakimś naciskom i przy każdej okazji walczą z dowolną presją, jak o niepodległość. Odrywają się od faktów, bo cel im je zasłania, a celem jest, żeby im nikt nie narzucał jak mają żyć. Przez ten strach nie widzą, że jako ludzie istnieją we wspólnej przestrzeni dzielonej z tymi, którzy się boją czego innego. Każdy więc próbuje zmusić innych do respektowania tylko swojego lęku, żeby się z nim nie musiał borykać, nie dopuszczając, że każdy z nas może się bać czego innego. I każdy usiłuje przekonywać, że jego lęk jest ważniejszy.

Wyobraźmy sobie teraz, że uświadamiamy sobie swoje lęki i o nich mówimy otwarcie. Ci co się boją choroby i śmierci mówią co ich w tym boli, podobnie jak ci, co utraty suwerenności i wolności obywatelskich. Bez pretensji, że ktoś ma im ten świat uzdrowić z lęku, wymieniają się na zasadzie wymiany doświadczeń. Pan z maseczką może podejść do pana bez maski i powiedzieć:
– Chciałbym jeszcze pożyć, a mam chorobę wieńcową i odwiedzić córkę, której dawno nie widziałem. Podobno urodziła dziecko. Niech pan założy maskę w mojej obecności.
– Płacę podatki i nie wiem na co idą, a teraz każą mi zasłaniać twarz. Czuję się niewolnikiem rządzących. Jakbym nic na tym świecie nie znaczył, jak mrówka w mrowisku.
Wymienienie się takimi doświadczeniami nie jest ani manipulacją, ani wymuszeniem. Każdy z nas podejmuje codziennie wybór dotyczący wielu spraw. Jestem pewna, że umielibyśmy lepiej zrozumieć siebie wzajemnie, gdybyśmy mówili szczerze czego się boimy zamiast oczekiwać, że inni uwolnią nas od naszego lęku. W prawdziwej komunikacji przeszkadza nam lęk, że nie zostaniemy prawidłowo zrozumiani. Być może, ale warto podejmować takie próby zamiast się oskarżać, dzielić na obozy i upokarzać, i warto się o sobie czegoś dowiedzieć, poznając czyjś lęk, ale przede wszystkim swój własny.
Co do obostrzeń, większość z nich jest nielogiczna i usiłuje wyjść na przeciw lękom tych, co głosowali na konkretnych polityków, patrz działające podstawówki kontra ponadpodstawowe, kościoły versus siłownie.