Śniadania piątkowe z Iwem

Ostatnio dużo pracuję. Wygrałam projekt, o który się starałam, kończę publikację i szykuję konferencję jednocześnie. Mało przebywam w domu, dlatego staram się czas, który spędzam z dziećmi spędzać efektywnie, nie na ilość, ale jakość. Spędzam go również tak, żeby i dla mnie było to przyjemne. Wiele razy widziałam rodziców, którzy stoją pod placem zabaw nudząc się piekielnie, albo zblazowani, zmęczeni siedzą z dziećmi w domu. Sama się do nich często zaliczałam. Mogę powiedzieć, że częściowo dzięki temu, że moje dzieci wyrosły, ale również zmianie mojej optyki, zaczęłam inaczej spędzać czas z dziećmi.
Dziś odwożąc córkę do szkoły poczułam, że nawet taki zdawkowy kontakt ze mną jest dla niej ważny. Siedzimy w jednym pojeździe, ona słucha muzyki, ja jestem. Czasem o coś spytam, czasem ona, nie narzucamy się sobie, każda ma swoją przestrzeń. Kiedy wysiada na tramwaj, widzę w lusterku jej włosy w kolorze magenta, jak wesołe światełko unoszące się w porannej mgle. Staram się być, bo przy niektórych, szczególnie starych dzieciach, inaczej już nie będzie, dopóki same nie zechcą, same nie przyjdą, a wtedy trzeba być uważnym na to, co mówią i, przede wszystkim, nie oceniać ich świata, jaki same dla siebie przędą. Dzięki temu, przyjdą z największymi obawami i, dzięki temu, wysłuchają co mamy do powiedzenia.
Syn jedzie ze mną dalej i w piątki, kiedy jest mniejszy ruch, zwykle lądujemy na śniadaniu w małej knajpce niedaleko szkoły. Zamawiamy kanapki, herbatę albo kawę, ciastko z malinami albo czekoladą i siedzimy. I znowu, choć inaczej, jestem. Syn mi mówi ile punktów zebrał w grze, w którą gra, że postać z niej nazywa się „Shadow”, a ja patrzę jak wywija kosą ścinając ninję co go napada i pytam, czy mu nie przeszkadza, że to takie drastyczne. Bo dla mnie jest drastyczne. Mówi: „Co ty mama, w to wszyscy grają, a mój kolega Luka, to w 3 miesiące to przeszedł i nie hakował gry.” Faktycznie, jak widzę, to musi być wyczyn. W czasie rozmowy, która z mojej strony jest bardziej słuchaniem, wysypują się wszystkie ważne informacje, o kartkówce z biologii, że pani nie uczyła pierwiastków, a z tego sprawdza, że on nie chciał do klasy językowej, bo lubi panią od matmy, że kolega z tej klasy kończy dziś wcześniej i się nie spotkają po lekcjach, że był na łyżwach z prawie narzeczonym siostry. Piję herbatę, przekąszam i się uśmiecham. Nie oceniam, nie mówię, zrób tak, albo siak. Mój syn jest mądry, jak nie będzie wiedział – zapyta. Wolę, żeby sam błądził, żebym go wspierała jak się zapętli, niż kierowała jego kroki. Jest dość duży na to, żeby świat rozpoznać. Nie obruszam się, jak mi powie, jak ostatnio: „Nie lubię cię.” Pytam za co? „Za wszystko.” Ma prawo. Po dobie przychodzi, kiedy po masowaniu naciągniętej stopy zrobi mu się błogo i mówi: ” Wiesz, jednak cię lubię, tylko tak mówiłem, bo byłem zły na ciebie za coś.” I to też przyjmuję. Nie wymuszam zwierzeń: „Kochasz mamusię, a tatusia?”, bo wierzę, że ludzie którzy wymuszają uwagę dziecka, pozory uczuć, przywiązanie, szacunek i uśmiech, kształtują w nich błędne przekonanie, że nie mogą czuć tego, co czują naprawdę, nie mogą o tym powiedzieć. Jak mnie córka słownie boksuje czasem, że jestem nielogiczna i nie rozumiem jej potrzeb, mówię, że ma rację, bo nie jestem nią i widzę świat inaczej. W moim świecie jest tak, i wszystko dla mnie jest tam logiczne, ona może widzieć świat odwrotnie zgoła. Pozwalam na to, ale bronię swojego spojrzenia i jestem tu jak skała, bo wtedy ona wie, że jak się potknie, nie będę jej zarzucała, że zrobiła błąd, tylko dam jej się na mnie oprzeć. Dlatego nie oceniam, mówię faktami. Ludzie nie lubią się konfrontować, unikają tego, dzieci również, wolą się bawić niż ponosić konsekwencje swojego postępowania. Warto do nich mówić, ale też im dawać pole na wyrobienie błędami bicepsów, które kiedyś posłużą, do kształtowania swojego świata, może, a nawet zwłaszcza, wbrew naszym wyobrażeniom.
W piątki siadam do śniadania z synem dla relaksu, nie jako wielki nauczyciel życia, przewodnik, guru w pąsowym ubranku i sandałkach, ale też nie kumpel z podwórka. Jestem mamą, jaką sama chciałabym spotkać w dniach mojego dzieciństwa. Nie mam też parcia na bycie idealną mamą. Jestem po prostu autentyczna, nawet jeśli rąbnę jakiś błąd, a mam ich za sobą cały worek, nie obarczam się winą, tylko uczę na co dzień z obserwacji, jak to co robię działa. Również czy mi to służy, bo nie ma nic gorszego od metody postępowania wyuczonej z książki, przez którą rodzic się stara włożyć kolejną maskę super bohatera rodzicielstwa. Dzieci jak busola wykryją takie oszustwo i wskażą północ z komunikatem prosto z uczuć rozpoznawalnym dla empatycznych osób jako :”Winter is coming”. Trzeba się dobrze czuć w swojej roli, nie fałszować falsetem swojego prawdziwego ja, nie zaciskać dziecka pragnieniem, nie oceniać, ale i nie obarczać się i jego przeszłością co przemknęła. Jak puszczam suchara to dzieci mówią z politowaniem, ale i cieplutko: „Mama …”. A ja się uśmiecham, bo czasem specjalnie rzucam coś konfrontacyjnego.
Dziś w naszej knajpce sprzedawczyni powiedziała mi: „Ja już się nie mogę doczekać, jak będę z córka tak siadywała, jak pani z synem.” Pomyślałam, że nie ma na co czekać, bo trzeba łapać każdą chwilę z dziećmi, zanim odejdą do swoich wszechświatów. Poza tym, może córka tej pani będzie chciała spędzać czas inaczej? Nie ma co się nastawiać, raczej obserwować. Każdy etap rozwoju dzieci ma swoje możliwości i ograniczenia, jest inny. Warto się spytać bobasa, czy woli poskakać w parku trampolin, uczyć się walki kendo, a nie pakować go w narty, jak się nie chce ślizgać, bo to dla nas było marzenie dzieciństwa. Ale jak zechce posiedzieć z tobą w knajpie przed szkołą, bo mimo poważnych 11tu lat czuje się dobrze, to łapać, żeby sobie nie wypominać, że się nie chwyciło. A jak się połapiesz, że za dużo i niewłaściwie chciałeś czegoś od niego, to sobie wybacz i pamiętaj następnym razem tego nie powtarzać.
Dziecko jest na chwilę, kolega powiedział mi kiedyś, „jak wypożyczona na określony okres książka z biblioteki”. Przeczytasz i oddajesz. Prawidłowo zadbane potem się odłączy, poleci do siebie. Jak je przetrzymamy za długo, rośnie nam dług niespełnienia. Jak nie chce się odłączyć, to chyba nawaliliśmy z usamodzielnieniem i tkwimy na ostatniej stronie, ale wtedy można wrócić i przejrzeć, czego nie doczytaliśmy ze zrozumieniem. Dla każdego dziecka wiek odejścia jest inny, ale warto pogrzebać w intencjach własnego ego czy w kontaktach z nim i przetrzymywaniu go w zasięgu, nie tkwi potrzeba zaspokajania czegoś jednostronnego. Relacja z każdym, z dorosłym dzieckiem szczególnie, powinna być symetryczna, nie toksyczna, wysycającą. Rodzice są po to, żeby wyprostować skrzydła do lotu, nie osłabiać i nie trzymać ptaka na sznurku dla zaspokojenia własnych uczuć. Prawdziwa miłość do dziecka nie wymaga jego uwagi, wizyt, zapewnień, że się o rodzicach pamięta, tej całej fałszywej czci wmawianej mojemu pokoleniu jako wartość nadrzędna. Taka bezwarunkowa miłość do dziecka jest niezbędna, żeby dziecko miało potencjał do rośnięcia. Ale do rośnięcia dla siebie, nie dla rodziców.
I jak się to zobaczy z takiej perspektywy, że dziecko chce, a nie musi przyjechać w odwiedziny, to ja wolę posiedzieć teraz z synem cicho, pokontemplować jego słowa, i czasem poboksować się z dziećmi autentyczną kłótnią, nie wyrabiając w nich sztucznego pojmowania uczuć. Wtedy będę wiedziała, że w przyszłości jak wpadną do mnie, to im naprawdę się chciało mnie zobaczyć, a nie zrobili tego dla retuszu, maski „właściwych” zachowań wobec rodziców.
Jedno co mnie cudownie nastraja w piątki, to to jak po śniadaniu syn bierze plecak z samochodu, żeby pomaszerować do szkoły. Sam mi wtedy daje całusa, bez obawy, że go jakiś kolega z klasy zobaczy i przytula się całym ciałem na środku chodnika przy wielkim skrzyżowaniu w centrum Warszawy. I wiem, że to jest autentyczna bliskość, z jakiej oboje korzystamy.