„A ja żem jej powiedziała”

Czytam Nosowską. Jej książka to prawdziwa petarda dla mnie i powinna wejść w kanon lektur kobiet po czterdziestce, co mają głowy ponabijane jeszcze frazesami z czasów PRLu i panów co im towarzyszą w życiu. Oczywiście Kaśka to celebrytka, więc pewnie się sprzedaje i każdy zwykły człowiek podskórnie czuje, że taka osoba „niezwykła” ma o czymś pojęcie. W końcu kto ma mieć? 😉 Swoją drogą już nie jedna książka powstała jako dodatek do nazwiska. Kaśka mogłaby na tym bazować, ale nie ma w jej książce takiej niestrawialnej dla mnie blagi, prosto z kanap śniadaniowych i wystudiowanych wywiadów z „Życia  gwiazd na fali” i innych przeglądów smacznych plotek, podanych w aurze niezwykłości; tu ślub, tam rozpad konkubinatu, tu dziecko zaćpane na komisariacie, tam nie wytrzymał sławy i pijany postrzelił płot nielegalną bronią. Na koniec wydumany horoskop, krzyżówka i przepis na kaczkę po eskimosku.

Kaśka się nie szczypie, w szczególności ze sobą. Sprzedaje nam własną słabość, siłę, autentyczność, doświadczenia, jakie przekonują i frapują, ale w jednym jej nie daruję. Że mnie, cholera, ubiegła! Napisała to, co ja czuję już od jakiegoś czasu i tą cudowną poetycką autoironią, przed jaką chylę czoło. Nie ma sensu jej powielać. Ale, ale … może czas się zmierzyć z tym, że skoro moja świadomość i pisanie nie odbiega, to chyba można rzec, dobrnęłam do takiego miejsca, w którym trzeba zrobić remanent. Podczytuję czasem jakieś panie typu coach-psycholog, co kiepską polszczyzną, ale z zapałem, edukują i obserwuję, że jak komu parę lajków, a może i klientek wpadnie do koszyka, to ego się nadyma i to, co tam czytam, cóż … lepiej nie czytać. To zespół tego, technika taka, jak nie, to pewnie uwikłanie i zależności rodzinne, wystarczy się wygniewać, potem miłość zaleczy wszelką ranę, no i śmiech, bo naprawdę ludzie umierają  z głodu w Afryce, a ty stękasz. Wystarczy poskakać z kolegami od pocieszenia, walnąć w jakąś dechę do rozwalenia, nie tłumić emocji, wylać w autobusie swoje żale na bogu ducha winnego ostatniego pasażera i zakopać topór wojenny z mężem, co bzykał obcą żonę, w końcu wyrósł w oparach traumy, znaczy – usprawiedliwione. W końcu, kochani klienci, jesteśmy cywilizowani i wszystko zostało już opisane, wytrenowane, jak zmieniać nieszczęście w dobrobyt, więc się nie opieraj tylko próbuj, nawet do zajeżdżenia, po co masz życie? Spotkajmy się za tydzień o tej samej porze, a ja utrwalę ci obraz ciebie, jakiego nie ma, ale go stworzę, żebyś miał do czego dążyć, bo ty sam nie wiesz, za to ja oświecona/y jestem tajemnym wglądem, co dla ciebie dobre.

Doznaję nieodpartego wrażenia, że ludzie czasem mają tak przeładowany dysk wiedzą i brakiem doświadczenia, że szkoda klientów i czasu. Dopiero, jak trenera/mentora przyciśnie osobiście psychologiczna rzeczywistość to stękają, jak student geologi pod Himalajami. Ale radzić, wykrywać potencjał, kształtować postawy, z buzią uprzejmie wygiętą odpowiednim typem uśmiechu w sprzedażowej pozie, o tak i wystukują palcami teksty o wszystkim, co w międzyczasie podejrzały/eli, teoretyzując jak przyzwoity ksiądz o seksie ( to przyzwoity było konieczne). Mój znajomy był u takiej psycho się poradzić. Skakała z tematu na temat, po czym odesłała  go za tydzień z totalnym makaronem w głowie, bo podobno jeszcze nie zaczęła. Mogła jak dr Strawiński w „Mistrzu i Małgorzacie” orzec schizofrenię i po temacie. Wszak w kalesony mógł być ubrany ( komentarz dla oczytanych).

To już ja Kaśkę wolę, choć nie lubię jej głosu i sposobu w jaki śpiewa. Piosenek też nie czuję. Za to pisze o sobie i uczy świetnie. Jakby mi wyjęła z ust tę książkę. Podczas czytania jej tak się czuję, jakby los mi windował poprzeczkę do nieba. W zrozumieniu siebie. Jest parę rzeczy, jakich w tej książce nie ma. Więc może jest jeszcze nadzieja na moje „pisanie w rozumie”. W końcu przecież dopiero się rozgrzewam skubiąc moją klawiaturę słowami. Oj, spadnie niejedna korona, włącznie z moją, jak w końcu wyrzucę z siebie parę ciekawych wspomnień. Niech się gawiedź nie boi. Bez nazwisk, wystarczy tylko kontekst w imię globalnego oświecenia. I wtedy pisemka kolorowe zbledną, przed zwykłą prawdą. Niewymuszoną i dogłębną, co jest ciekawsza niż podrasowane fakty, bo stwarza, jak książka Nosowskiej, możliwość prawdziwej konfrontacji.