Czasem rozlewa się we mnie smutek. I nie ma zupełnie znaczenia, że za oknem w Lawrence wiosenna pogoda, słońce, niebo szafirowe i miękka, słomkowa żółć suchych już od dawna traw, wydają się niezwykle piękne. Nie ma znaczenia, ile francuskich ciastek czeka w plecaku na zjedzenie, czy kawa z Nairobi pachnie bosko czy nie. Kiedyś wystrzegałam się smutku, odsuwałam go od siebie. W smutku trudno mi się było poruszać, zagęszczał wokół mnie przestrzeń i zwalniał wszystkie ruchy. Z czasem zauważyłam, że wszelka walka z nim nie ma sensu, bo albo ukryje się wtedy w jakimś kącie i wyskoczy na mnie znienacka w najmniej odpowiednim momencie, albo jeszcze bardziej się zagęści, sprowadzając mnie do całkowitego zatrzymania, kiedy będę się musiała położyć bez siły na cokolwiek. Smutek ignorowany, w ten właśnie sposób zmusza nas do kontaktu z nim, do uwagi. Przychodzi nie po to, żeby nas drażnić, więzić. Jest jak słony wiatr nad morzem, wieje w tylko sobie znanym celu. Walczenie, zmaganie się ze smutkiem, tylko pochłaniało moją energię. Niepotrzebnie. Ostatnio smutek przychodzi do mnie bryzami, jest nieprzewidywalny, jak pogoda w Kansas. I kiedy wieje, siadam i go słucham. Smutek zawsze chce coś opowiedzieć, ale rzadko go słuchamy. Przeganiamy, zakrzykujemy udawaną radością. Nie dajemy mu się wypowiedzieć, bo z jakichś powodów nauczyliśmy się, że radość, przeciwny biegun do smutku, jest lepsza, ważniejsza i wolimy jej dać przestrzeń.
Smutek nie ma nic wspólnego z depresją. Depresja to całkowity brak odczuwania uczuć, to stan paraliżu uczuciowego. Dopóki możemy czuć radość i smutek, dopóty jesteśmy zdrowi i bezpieczni. Nasza kultura uśmiechniętych ludzi nie pozwala na publiczne okazywanie smutku, chyba, że w uzasadnionych sytuacjach, jak pogrzeb. Wyobrażam jednak sobie, że ludzie mogliby cieszyć się na pogrzebie kogoś, kto umarł cierpiąc na bolesną chorobę i śmierć wyzwoliła go od bólu. Czy wtedy uśmiech i ulga nie były by na miejscu, kiedy smutek z odejścia człowieka miesza się z radością tego, że już nie cierpi, i jest w lepszym dla niego świecie, gdziekolwiek i czymkolwiek on jest?
Smucę się, kiedy jestem smutna, raduję, kiedy jestem radosna. Nie jest to takie oczywiste, jak się wydaje. Brak przyzwolenia na smutek i radość w wielu okolicznościach jest tak sztuczny, jak specjalny kodeks układania sztućców na stole. Dlaczego nie jeść tym, co wydaje się najłatwiejsze, najprostsze, zamiast tym co narzucone?
Mój smutek jest i bywa bardzo pojemny. Zawiera w sobie wiele historii z mojej przeszłości, kiedy nie mogłam się smucić, kiedy mój smutek nie poczuł się wyrażony. Staram się go teraz nie gromadzić a wyrażać. Wyrażam go, słucham o czym mi opowiada, a on odchodzi. Podobnie nie zatrzymuję na siłę radości. Co to za radość przetrzymana? Człowieczeństwo nie na tym polega, żeby się cieszyć i dążyć do szczęścia. Człowieczeństwo polega na tym, by każdemu uczuciu dać odpowiednią przestrzeń w sobie i kochać siebie, i w smutku, i w radości, nie ważne z jakiego miejsca naszej świadomości pochodzi i jedno, i drugie. Można śmiać się bez sensu i bez sensu smucić. Sens przyjdzie, kiedy uczucie zostanie wyrażone. Śmiać się na pogrzebach raczej trudno, ale uśmiechnąć się w sobie, że odszedł człowiek, który chciał odejść – proste. Tak samo można się w sobie smucić, że odszedł.
Mam ten obecny komfort, że tylko kot może patrzeć na mój smutek, więc dzielę go z nim w pewnym sensie. Dzielenie się radością kwitnie w internecie. Ludzie tak potrzebują radości, bo taką do niej przyłożyli wagę, że nie dostrzegają wagi smutku. Tak jakby całe życie uciekali od połowy siebie. Znam swoje uczucia i nie sądzę, żeby inni mieli znacznie inaczej ode mnie. Smutek nie ciąży, kiedy pozwalamy mu przelecieć.
Wyobrażam sobie świat, w którym ludzie czują to, co czują, nie to, co wypada. Mój smutek, jest moim smutkiem, nie ma czegoś takiego, jak zarażanie smutkiem. Jeśli nie masz go w sobie, to nikt nie wzbudzi go, smucąc się obok. Po prostu nie chcemy widzieć naszego własnego smutku, dlatego karzemy się wszystkim wokół śmiać. Tworzymy zasady społeczne, które nie dopuszczają go do głosu tam, gdzie naturalnie jest. Pozwalamy się sobie smucić w kontrolowany sposób, na filmach, pogrzebach, w odosobnieniu. Tak jakbyśmy stosowali dietę określonych godzin i miejsc, zamiast jeść, kiedy jesteśmy głodni, co jest najzdrowsze dla naszego ciała, bo ono wie, kiedy je zasilić. Tak samo działa nasza psychika, kiedy chce się smucić, dajmy to jej, żeby potem nie musieć łykać sztucznych sposobów powracania do normalności.
Kiedy widzę jak ludzie sztucznie starają się cieszyć, ogarnia mnie prawdziwy smutek. Niektórzy zrobili z tego nawet biznes rozwoju osobistego. Kluczowe hasło: z nami będziesz szczęśliwy, my ci pokażemy, jak cieszyć się każdą chwilą, ciesz się seksem, pieniędzmi, pracą, naucz się uśmiechać naszą unikalną metodą, kup nasz plan na szczęście i sukces, smucisz się? My cię z tego wyleczymy!. W jakiś zatrważający sposób ludzie są zablokowani na odczuwanie uczuć i pędzą po narzędzia do odczuwania tylko radości, nie rozumiejąc, bo nie mają szansy, że odrzucają siebie w tych miejscach człowieczeństwa, która postrzegana jest jako wadliwa. Sutek to wada według nich. Trzeba przymusowo się cieszyć i zarażać szczęściem innych, taka społeczna misja. Tylko skąd tyle chorób psychicznych, tyle niespełnienia, tyle zarzutów, że ta rzeczywistość ludzi przytłacza, w końcu samobójstw z beznadziei? Czyżby w tej kulturze dążenia do szczęścia za wszelką cenę zabrało czegoś istotnego, fundamentalnego? Moim zdaniem brakuje przyzwolenia na prawdę, na czucie tego co jest, a nie co schlebia złudzeniu, że jesteśmy tacy szczęśliwi i radośni. Nie jesteśmy i kropka. Taka jest prawda i nie przekona mnie stos radosnych zdjęć na portalach. Tylko, kto by oglądał te smutne? Kto czytałby smutne posty? Wszak nie ma w nich radości. I nie o to chodzi, żeby je teraz tworzyć, ale żeby się nie dać uwieść iluzji, że radość jest lepsza. Po prostu lepiej się sprzedaje, kiedy taką przyłożyliśmy do niej wagę.
Smutek to przeciwieństwo radości, to prawda. Tylko ja w trosce o siebie, odpowiedzialnie podchodzę do mojego smutku. Kiedy przychodzi, śpiewa i odchodzi, wywiewa ze mnie to, co było ciężkie, pomaga mi dotrzeć do miejsc, w jakich radość nie bywa. Odkrywa przede mną mnie, jaką naprawdę jestem, a którą tak trudno czasem pokazywać. Ze smutkiem piszę czasem wiersze, śpiewam i tańczę tango. Oswoiłam smutek w sobie na tyle, że kiedy przychodzi, nie chowam się przed nim, chodzę z nim do pracy, na wywiadówkę do szkoły, robię zakupy i sprzątam. Słucham go, kiedy mi szepce, bo polubiłam siebie w smutku tak samo, jak lubię siebie w radości. A to nie była łatwa sztuka, zapewniam.
Dziś wrócę wieczorem do domu. Kot, jak zwykle będzie czekał na mnie wyglądając przez kuchenne drzwi. Nie będę sobie wmawiać, że jest cudownie, nie będę sobie zapewniać rozrywki, jeśli do mnie przyjdzie smutek, jak w tej chwili. Wczoraj w smutku robiłam jogę, kot przetaczał się pode mną i polował na moje włosy. I kiedy stanęłam na rękach przy ścianie, trysnęła nagle ze mnie radość, spontanicznie, zwyczajnie. Bo kiedy smutek odchodzi, robi się miejsce dla radości, prawdziwej, nasyconej barwami. Ona też mówi, ale co innego. Mój smutek mówi do mnie, że świat przemija. Każdy ma inny smutek i inne słowa w nim ukryte. Moja radość mówi, że jestem tam, gdzie powinnam.