Wielkie jak pęczki bawełny płatki śniegu tańczą mi za oknem biura. Od dwóch dni pada śnieg i temperatura obniżyła się do -4 stopni Celsjusza w dzień. Nocą mocno mrozi. Drogi, chodniki, ścieżki na bieżąco odśnieżają mechaniczne traktorki i duże samochody z pługami. Pada bezustannie, niebo skryło się szczelnie za śnieżnymi chmurami. Prawdziwa zima. Jeszcze parę dni temu dzieciaki na kampusie biegały w krótkich rękawkach i spodenkach z gołymi nogami, i w klapkach. Dziś czapki, kurtki, rękawice i buty na śnieg, ale wystarczy, że słońce wyjrzy odważniej i znów czapki zostaną w akademikach, a dzieciaki w bluzach i spodenkach wyskoczą na uliczki kampusu.
– Tutaj krótkie rękawki przez cały rok nie wychodzą z mody – powiedział mi profesor, kiedy popijając kawę patrzyliśmy przez duże okno w jego gabinecie. Mam taki sam duży i przestronny gabinet, chwilowo zasiedlony, czekający w zupełnie nowym budynku na nowy etat profesorski. Przez moje wielkie okno widzę zachody słońca. Codziennie na nie spoglądam, na róż, fiolet i purpurę nieba w świetle wędrującej za horyzont gwiazdy. Wiem wtedy, że już niedługo powinnam kończyć pracę, ale zasiaduję się, bo mi zależy na skończeniu jej. Ostatnio wracam do domu idąc w kierunku Księżyca na wschodzie. Pięknie się prezentował w pełnię.
– Co teraz robisz? Jak twoje badania? – spytała Sam w azjatyckiej restauracji wczoraj, kiedy się spotkałyśmy. – Zjem tylko przystawki, coś mi żołądek niedomaga. A, i nie bierz krewetek, wszystko inne jest pyszne, ale krewetki są niedobre.
Dodała konfidencjonalnym szeptem, kiedy minął nas kelner, w samą porę, bo właśnie chciałam je zamówić.
Byłyśmy jedynymi klientkami. Linda siedziała naprzeciwko i jadła makaron z mieszanką mięs w sojowym sosie. Rozmawiałyśmy o wszystkim. Moja zupa kokosowa z tofu, palce lizać.
– To co robisz teraz?
– Teraz robię analizę. To najprzyjemniejsza część, ale też najbardziej wymagająca.
– Na czym polega?
– To trochę jak układanie puzzli. Robię rysunki różnych parametrów z symulacji i patrzę co się zdarzyło. Rysuję punkty, porównuję i się bawię, w takie trochę szukanie wzorca.
– Czyli dobrze się bawisz, ale za dużo pracujesz – powiedziała Linda – odpoczywaj.
– Jak wrócę to odpocznę, akurat będą święta. Poza tym nie czuję się zmęczona, czas mnie raczej motywuje. Wiecie miałam tu pracować osiem tygodni nie sześć, jakoś muszę zmieścić się w czasie, a tu jeszcze przerwa w Thanksgiving. No i prawie skończyłam. Najbliższy tydzień tylko analizy, opisywanie wyników i może jeszcze się pobawię nowym narzędziem do liczenia tego, co już policzyłam, żeby zobaczyć na ile ta nowa metoda daje odległe wyniki od naszych.
– Trzeba cię gdzieś zabrać jak następnym razem przyjedziesz.
– Beth chce mnie zawieźć na zachód, na prerię.
Do restauracji weszło dwoje nowych klientów. Nasz przystojny kelner, który z przyjazną galanterią nas obsługiwał, podszedł do nich.
– Chyba powinnyśmy być zazdrosne – powiedziała Sam żartobliwie – w końcu byłyśmy pierwsze.
– Jestem pewna Sam, że o Tobie nie zapomni – powiedziała Linda.
Zaśmiałyśmy się serdecznie.
Sam we wtorek leci z powrotem na Florydę, gdzie spędza każdą zimę. Wraca dopiero w marcu. Po wyjściu z restauracji mocno się uściskałyśmy.
– Wesołych świąt i koniecznie napisz kiedy wracasz – powiedziała.
– Chciałabym z nią polecieć – napomknęła Linda, kiedy jechałyśmy jej cudownym garbusem a la Barbie -ale ona ma tylu znajomych, którzy chcą ją odwiedzać.
Linda zamyśliła się.
– Brakuje mi słońca zimą i ciepła.
– Jeśli chodzi o ciepło, to więcej go pewnie w Polsce, ale o słońcu można zapomnieć. Dzień jest krótki, pochmurno, długie noce – odpowiedziałam na tę zawieszoną między nami myśl.-
Dlatego tak lubię śnieg za oknem, który rozświetla świat.
– Romantyzm świąteczny i nostalgia nam się udziela! – powiedziała Linda.
Przed weekendem wygłosiłam swoje pierwsze w historii zaproszone seminarium na amerykańskiej uczelni. Poszło nieźle. Bałam się cały dzień, ale pozwoliłam sobie na strach i kiedy w końcu zaczęłam mówić, okazało się, że mówię całkiem jasno, całkiem ciekawie, aż na koniec posypało się wiele postawionych w punkt pytań, co oznacza, że nie tylko zostałam wysłuchana, ale i zrozumiana. Czekając potem nocą na poranek w Warszawie, żeby skonsultować raport jaki pisałam, leżałam w łóżku i kontemplowałam to, że czucie strachu jest takie zwyczajne, kiedy się rozumie skąd pochodzi strach. Nie walczyłam z nim, nie uciekałam od niego, bałam się i akceptowałam to, jak moje ciało reaguje na stresową sytuację. Nie tracąc energii na walkę ze strachem zwyczajnie przez wystąpienie przeszłam. Ciekawe czy na warsztatach o sztuce prezentacji mówi się o takim podejściu do zagadnienia tremy. Pozwolić tremie być, nie zwalczać technikami w stylu „wyobraź sobie, że wszyscy są nadzy”, pozwolić jej siedzieć w pierwszym rzędzie, patrzeć jej w oczy i się bać. Moje wystąpienie nie było ani lepsze, ani gorsze niż jakiekolwiek wcześniej, ale o wiele mniej kosztowne w takim sensie, że nie miałam żadnych objawów stresowych już w trakcie wystąpienia, a po zakończeniu, uczucia ulgi, tylko zwyczajnie wróciłam do innych zajęć. Akceptacja tego, że mogę się bać wystąpić przed nieznajomymi naukowcami, pozwoliła mi ten strach przyjąć, jak inne emocje. Powiedziałam sobie, że mogę się bać i w jakimś sensie to właśnie oswoiło mój strach. Pisałam kiedyś o oswajaniu swoich strachów, nie zabijaniu ich, co jest bezowocne. Przyjęłam siebie w strachu i taką zaakceptowałam i paradoksalnie, strach mnie nie opanował a zyskałam odwagę. Na tym polega metoda rozpuszczania naszych ograniczeń. Nie na walce, bo walcząc stwarzasz kolejnego wroga i sam siebie wyniszczasz, ale na akceptacji siebie w tym, w czym jesteś. Kiedy choć raz się tego oswojenia doświadczy, zrozumie się jak płonne są metody tresowania do odwagi. Jak wygłosiła ostatnio pewna blogerka co sprzedaje suplementy i uniwersalne sposoby na życie, trzeba obejrzeć horror, zgasić światło i chodzić po domu, żeby przełamywać własny strach. Powodzenia. Cały problem z takimi metodami polega na tym, że nie dociekasz, nie wiesz czego się boisz. Cały strach jest iluzoryczny, bo co Ci się może przydarzyć w pustym domu? Co najwyżej możesz przez nieuwagę spaść ze schodów. Nadal się jednak będziesz czegoś bał, a nieokreśloność w strachu to jądro, które wraca, pod różnymi postaciami. Boimy się wystąpień, bo boimy się jak wypadniemy, a może boimy się o pracę i swoje zarobki, może się jąkamy i boimy się o wizerunek, tak wiele jest możliwości. Dopóki nie wiemy co naprawdę nas w strachu ogranicza, przełamując strach tylko pozornie te ograniczenia przekraczamy. I zapewniam, widzi to każdy, kto naprawdę ten strach oswoił, ale nie ten, co ze strachem walczył. Stąd takie niezrozumienie dla strachu i wielka wartość przyłożona do bohaterstwa. Każdy nasz strach, lęk, to potencjał, który możemy wchłonąć nie drogą walki, ale przyzwolenia na jego istnienie.
Przychodzimy na ten świat bez strachu i ograniczeń. Strachu się uczymy poprzez doświadczenie. Ale kiedy potrafimy go w prawdzie widzieć, nie ogranicza nas, znika, a w jego miejsce pojawia się nowe zwierzę, z obcego, swoje, z tyranozaura wychodzi smok, co ma skrzydła i chętnie nas przewiezie gdzieś, gdzie chcemy dolecieć.