My Lisbon Story: Second Episode, Part 4

„Fado”

Planowałam pójść na fado, a jestem ponownie w swojej pastelarni. Słucham fado z głośnika i jest cudnie. Wprost chyba się rozpłynę. Naprzeciw mnie siedzi pani pod sześćdziesiątkę i pisze popijając białe wino. Ja jem croissanta z serem i szynką popijając caffe latte. To moja kolacja. W odwodzie czeka pastel de nata. Niemieckie małżeństwo z prawie dorosłą córką zbiera się do wyjścia. Dziewczyna spała przed chwilą na kolanach matki zmęczona widocznie długą wędrówką przez miasto. Matka tak czule głaskała śpiącą córkę po głowie, urocze i wzruszające. Dorosła córka śpiąca na kolanach matki w pastelarni na piętrze. Nazywam ją swoją pastelarnią, bo mam od niej zaledwie krok do hotelu i lubię przychodzić do jej pięknego wnętrza na piętrze i oddawać się pisaniu.

Nie pójdę chyba dziś na fado. Dlaczego? Bo odkryłam, że ja już fado słyszałam. Najpierw w poprzednim życiu, a potem na ulicy Lizbony pierwszego dnia pobytu na starym mieście. Na tej właśnie ulicy. Tylko zapomniałam. Jak można taką rzecz zapomnieć? Można, kiedy się patrzy powierzchownie. Na głównej i najdroższej ulicy Lizbony wieczorem, pierwszego dnia po zameldowaniu w hotelu wyszłam na spacer. Kiedy wracałam, usłyszałam śpiew. Pod ścianą budynku, na stołeczku siedziała otyła, niewidoma kobieta ze skrzyneczką na szyi i śpiewała. Jak śpiewała, nie da się opisać. Przygrywała sobie na trójkącie. Była biedna, niechlujnie wyglądała i większość przechodniów mijała ją czym prędzej. Ja się zatrzymałam zaskoczona niezwykłością jej głosu i emocjom jakie we mnie wywołała. Posłuchałam i poszłam pełna myśli o tym co jeszcze czeka mnie w nadchodzącym tygodniu w Lizbonie. I zapomniałam o niej. Byłam w muzeum i wysłuchałam ze wzruszeniem co śpiewacy fado mówią o muzyce jaką wykonują i nadal o niej nie pamiętałam. Dziś rano planowałam nieśmiało dzień. Napisałam do kolegi w Lizbonie, gdzie tu pójść na fado. Odpisał mi, że choć tu mieszka od urodzenia, nie był na fado ani razu i nie wie. Znamy to doskonale, kiedy żyjemy zbyt blisko niezwykłości, nie jest ona taka niezwykła i nie ma dla nas uroku; nie tęsknimy za światłem w dzień, tylko wieczorem.

(Kobieta naprzeciwko pisze na chusteczkach. Szkoda, że nie wzięłam kartki, żeby jej dać. A może dobrze. Banach pisał swoje dowody na serwetkach i stworzył największy przełom w matematyce XX-tego wieku. Niech pisze. Ja też piszę. Znów matka z córką dosiadły się do stolika naprzeciw. Dziewczyna ma piękne różowe usta, a mama jest zupełnie siwa.)

I wracając do Erica, napisał mi jeszcze, żeby iść gdzieś, gdzie słucha się fado w ciszy. Jak to sprawdzić, że będzie cicho w kawiarni, gdzie trafię? Nie da się na pewno, ale można zaryzykować. Tylko, że jakoś po przypomnieniu sobie niewidomej kobiety na ulicy zdałam sobie sprawę, że dostałam fado w najczystszej postaci, śpiewane przez uliczną, biedną kobietę o niezwykłym głosie. Tak fado wyglądało u zarania. Biedota na Alfamie piła wieczorami i śpiewała, grała. Nie chodziło o technikę, a emocje. To było jak modlitwa, jak wyznanie grzechów przed światem, wypłakanie żalu, straty i oczyszczenie pola dla nowego dnia, który nadchodził. Pili, tańczyli i śpiewali z czasem najlepszą portugalską poezję, a poeci czuli się zaszczyceni, gdy naturszczyk na Alfamie, znany wszystkim muzyk i śpiewak, zwykle zachrypłym od tytoniu głosem śpiewał ich wiersze po dobrej porcji porto. Takich utrzymywały restauracje czasem karmiąc i pojąc, byle przychodzili dawać to dla czego żyli. Dawać innym te emocje, jakich ci inni inaczej nie umieli przeżyć w pełni. Kobiety też śpiewały, tańczyły, wirowały kwiecistymi spódnicami i tupały, jakby odpędzały demony smutku od wszystkich obecnych. Pomyślałam, że gdyby ta niewidoma kobieta była młoda, sprawna i urocza, ludzie zatrzymywaliby się częściej, płacili i zachwycali jej śpiewem. A tak była prawie niewidoczna, ale słyszalna, dla tych co chcieli słyszeć i widzieć więcej niż tylko jej wizerunek, na którym często zatrzymuje się nasza percepcja. Nasze oceniające ego. Dlatego już nie pragnę fado, widziałam prawdziwe i słyszałam. Takiego fado nie spotkam w kafejce dla turystów, przy drogiej kolacji, za bilety.

Chciałam fado i dostałam je od razu, jeszcze zanim świadomie pomyślałam jak i kiedy.