Dziś zamiast biegać w ekstazie po Lizbonie, spałam prawie cały dzień. Najpierw leżałam. Nie leżałam a leeeeżaaaałam. Jest zasadnicza różnica. Leeeeżeć trzeba umieć. Leżący często szybko się dekoncentrują i, a to szukają pilota do telewizora, a to ciacha, a to gazety, a to innego ciała do poprzytulania. Ja potrafię leżeć bez tego wszystkiego i być w tym leżeniu tak autentyczna jak baletnica w tańcu. Mam swoją technikę. Przeciągam się tylko jeśli chcę zmienić pozycję, tak nie tracę energii leżenia na zbędny ruch. Zamykam oczy i zaglądam do wnętrza. Mało kto tak umie. Zaraz pojawiają się myśli, o stracie czasu, o lenistwie, o tym co jutro bądź zaraz trzeba zrobić. Ja leżę i kontempluję chwilę, i czuję, że choć się nie poruszam, mam full energii, od czubków palców do czubka głowy, jak wulkan i często wtedy wzdycham na pełnym wydechu, albo wciągam powietrze ziewając nie za mocno jednak, żeby nie zmęczyć klatki piersiowej. Myślicie, że to takie proste? Połóżcie się i świadomie poleżcie, zobaczymy jak wam wychodzi. Ja w leżeniu jestem mistrzem, bo leżę po to, by odpocząć i pobyć. Odpocząć wcale nie jest tak łatwo. Można się zamknąć w domu, odizolować, ale w kluczowym momencie dopada cię myślotok i wybacz, że to napiszę „du.. wołowa” z leżenia. Cała sztuka się nie wkręcać, nie słyszeć, a być tym leżeniem, jak powietrzem w płucach, jak wodą w jeziorze, jak niebem. Medytuję czasem i powiem wam, że lepiej mi idzie leżenie. Jest dla mnie naturalną terapią. W medytacji siedzenie jest dlaczegoś konieczne, ja w leżeniu spełniam wszystkie założenia medytacji, oprócz siedzenia. Zresztą w innym układzie odniesienia moja pozycja może być np. opisana, jako stanie na głowie. Wprawni jogini pewnie byliby zachwyceniu widząc taką pozycję w pełnej medytacji. Więc leżę i powiem, że nie wierzę, że jest jeden sposób na realizację pasji, jaką jest bycie. Można biegać, skakać na bangi, latać samolotami i kopać piłkę. Ja tańczę, chodzę, śpiewam, pływam, śnię piękne sny i czasem leżę. Każdą z tych czynności wykonuję coraz bardziej i bardziej, i na pewno dojdę do stanu, kiedy powiem już dość. Tańczę jak powinnam, chodzę, leżę, piszę. Teraz, gdy idę do tego stanu, bawię się każdą chwilą i uczę się pojmować ją, jak wspaniałą naukę życia. Idę bez wysiłku, można powiedzieć, bo kiedy trafiam na trudną sytuację wiem, że nie przyszła za karę, ale po to, by się rozwijać i zobaczyć, co jeszcze mogę zrobić lepiej, pełniej, by żyć pełnią życia. Nawet leżeć trzeba więc umieć, bo leżenie, jest byciem, jest chwilą po lub przed wstaniem, chodzeniem, przytuleniem dziecka i powrotem do pracy. Leżenie ma sens, jak wszystko, więc czujmy się w pełni, nawet kiedy wydaje nam się, że chwila jest bez wpływu, sensu i konsekwencji. Każda chwila prowadzi nas przez życie, warto czuć ją w pełni. A cóż, tak na marginesie, jest niewłaściwego w przeżywaniu wszystkiego, jakbyśmy ostatni raz czuli, byli, jakbyśmy za chwilę mieli zniknąć? Wszystko co nam się przydarza jest po coś. Jeśli czujemy, że teraz tylko leżeć i płakać, to leżmy. Popłaczemy krótko, długo, a potem wstaniemy, bo nic nie trwa ponad nasze siły, jeśli tego, wbrew sobie, nie zatrzymujemy. Nawet leżeć trzeba wiedzieć ile. Nie tyle ile wlezie, ale z umiarem. Dlatego trzeba wykorzystać każdą chwilę przeznaczoną na leżenie, leżąc i nic więcej, leżąc z głębokim poczuciem i podziękowaniem, że teraz jest czas na odpoczywanie i być, być tą chwilą. Bo każda chwila jest jak wieczność, jeśli ją złapiemy swoją świadomością, a świadomość obrazem zdolności przeżywania każdej chwili.