Nic nie jest proste

– Dlaczego nie ma nowych wpisów na „Kozie”? – spytała Julia.
– Jakoś nie mam czasu pisać – odparłam. – Tyle się dzieje, że żyję życiem na bieżąco i nie mam potrzeby siadać do podsumowania.
Wypuściłam Kozę samopas i obie mamy się dobrze. Ona zażywa wolności od moich niekozich rozterek, a ja … cóż, życie nie jest proste. Spotkałam się ostatnio z dość powszechną iluzją, że inni mają lepiej, prościej, pełniej. I nie chodzi tylko o fotki w internecie, ale o fikcję jaką zwykliśmy roztaczać wokół, iluzję dobrobytu i „wszystko w porządku”. Nie tak jednak, żeby nam zazdroszczono, na zawiść nie chcemy się narażać, stąd więc wtrącenia, że chociaż u nas wspaniale w pracy to szef sknera, albo fanatyk. Z żoną cudnie, ale dzieci mają humory. Finansowo rewelacja, ale strzyka w kolanie. A tak w ogóle to stara bieda.

A u mnie ani stara, ani bieda. Wszystkiego po trochu, problemów, spraw, pracy, dzieci, miłości i zagubienia. Normalny proces zwany życiem w akcji. I każdej nocy zamykając oczy jestem pełniejsza od nowych doświadczeń. Trywialnie mówiąc robię co mam robić i nie winię się za nic. Mój mocny gorset bezpieczeństwa okazuje się nie krępować ruchów i dzięki temu, że ufam sobie w każdej sytuacji idę pewna przed siebie, nawet w to zagubienie. Ludzka rzecz czuć zagubienie. Ludzka rzecz poszukiwać. Przeglądałam się kiedyś w lustrach szczęścia przyjaciół i znajomych, aż znudziło mi się to kryształowe medium. Patrzę tylko do środka, na to nieskończone pole mojej Kozy, która naprawdę wie, gdzie mam szukać szczęścia i spełnienia. Ona nie jest podatna na opinie z zewnątrz, ona od zawsze wie i czuję tę Jej pewność. Pole naszego szczęścia jest bardzo specyficzne, zbudowane indywidualnie. Pewne rzeczy pozornie nas wszystkich uszczęśliwiają, ale kiedy jesteśmy ze sobą bezwzględnie szczerzy, okazuje się, że to co nadane społecznie, rodzicielstwo, relacje, sukcesy zawodowe, szeroko pojęte spełnienie życiowe, jest tylko próbą uporządkowania kategorii „szczęście” na tej zagadkowej trzeciej planecie od słońca i często, jeśli nie zawsze, ma niewiele wspólnego z tym, co nam się naprawdę kojarzy z tym stanem.

To wszystko nie jest proste. Bezdzietna ciotka spędzająca czas na podróżach od bieguna do bieguna, może być obiektem zazdrości, albo współczucia. I z perspektywy każdego oceniającego istnieją argumenty w systemie wartości, jakie poprą tę konkretną opinię. Tylko po co w ogóle to wartościować? Systemy kulturowe i społeczne narzucają nam konkretne wartościowanie atrybutów w postaci istnienia, albo braku partnerów, dzieci, przedmiotów, wykonywanych zawodów, hobby i doświadczeń życiowych, a nasz mózg dążący do uproszeń szybko przeszukuje jak coś ocenić, żeby się w tym odnaleźć. A gdyby tak zostawić sprawy jakie są, i niczego nie oceniać? Nie dzielilibyśmy się wtedy na grupy tych, co potępią bezrobotnego szwagra, co jeździ kampem i naucza o pranie, a tych co widzą w tym nieziemski potencjał.

„Aby być naprawdę szczęśliwym i naprawdę bezpiecznym, trzeba mieć co najmniej dwa lub trzy hobby i wszystkie muszą być prawdziwe” – powiedział Winston Churchill, ten sam wybitny Brytyjczyk, który stwierdził, że życie to nieustający ciąg spraw do załatwienia. Jakaś część mnie załatwia więc sprawy a inna się pasjonuje. Potem spotykają się na kawie i wymieniają uwagi. Ta część mojej osobowości, która dąży do zabawy i spełnia pasje umie też włączyć się do pracy z jakimś kreatywnym, szalonym pomysłem, a potem ta sprzątająca codzienność i kochająca rutynę składowa mnie układa plan i wypełnia pieczołowicie listę ptaszkami. Aż się mimowolnie uśmiecham na samą myśl o rysowaniu ptaszków, a ta szalona część śmieje się jednocześnie przyjaźnie z takiej niezrozumiałej dla niej pasji do porządku. Jakiś czas temu te dwie strony mojego księżyca zwalczały się z pasją zamiast wspierać i była to bezużyteczna bijatyka. Zrozumiałam, że moje osobiste szczęście zależy od tego jak te dwie strony, a jest ich przecież więcej, poukładam w sobie i jaką dam im przestrzeń. Kiedy się bawię wypuszczam na swobodę tę zabawną stronę, pracuję tą uporządkowaną, wchodzę w kontakt tą co lubi ludzi i umie słuchać, a przy czytaniu, pisaniu włączam romantyka i krytyka. Cała gromada, stado podosobowości do użycia. Bogactwo. Zarządzania tym stadem siebie uczyłam się na bieżąco i z różnym skutkiem. Nadal mam przypadki osobliwości, kiedy w czasie seminarium włącza mi się romantyk zamiast krytyka, a krytyk przy dzieciach zamiast mentora. Bywa. Szczęście, że to zauważam i się widzę. Myślę, że widzenie siebie w swoim działaniu to połowa sukcesu i skuteczności. Ale to właśnie nie jest proste, nie jest prosty taki osobisty, wewnętrzny dystans.

Lubię mieć spokój. Utożsamiam nawet spokój ze stanem szczęścia, pewnie dlatego, że miałam go, spokoju, mało w życiu. Wydaje nam się, że tam nasze szczęście, gdzie mamy mało. Będę szczęśliwa, kiedy zdobędę to czy tamto, kiedy będę tym, bądź tamtym. Skutecznie się odkeiłam ze szczęściem od stanu posiadania. Nic i nikt mi go nie da, bo ono jest wewnętrznie jako reakcja na świat. Jeśli cieszy mnie, albo wywołuje spokój jakaś sytuacja to opisuję to poczuciem szczęścia. Niektórzy w celu wywołania szczęścia prewencyjnie nakazują wdzięczność. Jak okażesz wdzięczność, przyjdzie do ciebie szczęście. Na siłę się nie da być wdzięcznym, a powtarzanie mantr bez wewnętrznej motywacji i zgody tylko rozpina pustkę. Czuć wdzięczność, gdy jest, gdy sama się pojawia, to jest sztuka, chwytać ją i zauważać. Taka naturalna uważność sprowadza prostotę widzenia spraw jakimi są, czasem bolesnych, czasem wypartych, które zasłaniamy obrazami pozornego szczęścia, protezami rzeczywistości. Tak widzenie, że mamy szczęście, bo mamy zdrowie konieczne do tańczenia tanga może się wydawać trywialne, a jednak, a jednak… dla mnie to jest szczęście.

Zapisałam sobie ostatnio taką myśl: „Szczęście mieszka w prostych rzeczach”. W tym, że idę ulicą i wiem dokąd, w radosnym spojrzeniu bliskiego człowieka, w ciszy między słowami, gdzie dużo się dzieje, w tym, że mam ciarki przy muzyce i śmieję się w głos w kinie bez obawy o utratę majestatu i powagi, w tym, że atomy nie powypadały mi z pudełka a białko zwija się i rozwija. Na zewnątrz mija czas, zjawiają się i odchodzą ludzie, zmienia się nasz stosunek do wielu spraw i poczucie szczęścia mieszkające w wygodnym tangowym bucie. A wewnętrzny świat przyjmuje wszystko co się dzieje i Koza raz zbliża się, raz ucieka, to skacze po wierzchołkach, żeby potem zasnąć w gęstwinie, której nie zdążyła objeść z liści. Nic nie jest proste, jak wolałby nasz mózg i dzięki temu rośniemy w mądrości dzięki gromadzeniu coraz większej liczy nowych doświadczeń życiowych. Taka jest nasza ludzka misja. Poszukiwanie szczęścia ma tylko nas napędzać do lepszego zrozumienia siebie w tym świecie. Ale możesz mieć na ten temat dowolny inny pogląd i to jest zupełnie w porządku, bo jesteś innym człowiekiem i Twoje szczęście prowadzi Cię inną drogą.