O spójności czyli prostocie istnienia

Lato rozciąga się na wrzesień i początek października. Cieszę się każdym ciepłym dniem, bo jestem z natury czuła na światło i, kiedy go brakuje jesienią i zimą, tracę energię. Niedawno w taki właśnie dzień jak dziś, słoneczny i piękny, pożegnaliśmy wspaniałą kobietę, mamę, babcię i prababcię, żonę, pedagoga i przewodnika życiowego wielu ludzi. Nadal się wzruszam kiedy myślę, że nie ma Jej już z nami, ale to co pozostawiła w naszych duszach na zawsze zostanie. Długo by pisać o zaletach i odważnym życiu Hani, człowieku opozycji, nauczycielce z powołania, kobiety prawej, uczciwej i pełnej energii do zmian na lepsze, aktywnej przez całe swoje życie i osobiste, i zawodowe. To co najbardziej jednak utknęło mi w pamięci to coś, co obecnie jest ogromnie rzadkie. Jedna z przyjaciółek, współtwórczyni autorskiej szkoły, powiedziała o Hani, że była człowiekiem spójnym. Zapadło mi to w umysł i serce, i cały ten czas, od powrotu z Powązek, gdzie Hania spoczęła w rodzinnym grobie wśród pięknych kwiatów i łez żegnających Ją ludzi, myślę co też się stało z naszą spójnością, ze spójnością współczesnych nam ludzi?

Spójność dla mnie, to myślenie, mówienie i robienie tego samego. Można to nazwać prostotą istnienia. Człowiek wyznający swoje ideały, wierzący w nie, mówi w ich duchu i postępuje zgodnie z nimi. Zdałam sobie sprawę, jakie to unikalne w naszych czasach, gdzie ludzie zmieniają poglądy jak rękawiczki, mówią co innego niż robią, a na dodatek zaprzeczają oficjalnie, wbrew faktom, że coś zrobili. Taka powszechność postępowania rodzi ogromne problemy w zaufaniu do świata i ludzi. Nie sposób dziś założyć, bez odpowiednich testów, a i to się może zmienić z czasem, że człowiek zrobi co powie, albo nie zrobi czegoś, z czym się nie zgadza.

I nie chodzi wyłącznie o kanciarzy, czy polityków. O nas samych. W sprawach małej i dużej wagi, potrafimy się zarzekać, potrafimy drwić z postaw innych ludzi, ale kiedy dochodzi do podobnych, trudnych życiowych sytuacji, stajemy w obliczu wewnętrznej walki i wybieramy to, co nie jest nasze. Jakbyśmy żyli w dobie nieważności, nieważności w co wierzymy, co myślimy, a w konsekwencji – co robimy. Zawsze skutecznie umiemy się obronić, że inni przed nami też to zrobili i czemu mamy być frajerami tracąc, albo zgrywając świętego w domu publicznym.

Podam przykład. Nie jestem religijna. Nie tłumaczę się z tego, bo to moja osobista sprawa. Nie mówię jednak, że jestem wierząca, ale nie praktykująca, bo Kościół mi się nie podoba. Już od dawna czułam, że to nie moja droga, od podstawówki, ale ciężko byłoby mi przetrwać w społeczności dzieci chodzących na religię, więc rodzice mnie na nią wysłali. Mimo to, kiedy mogłam już podjąć decyzję, zrezygnowałam z religii i nie poszłam do bierzmowania, bo nie czułam się częścią chrześcijańskiej społeczności. Pamiętam strach w oczach mojej przyjaciółki, która w siódmej klasie w poniedziałek po niedzielnym bierzmowaniu, spytała mnie na szkolnym korytarzu: „Aga i jak ty teraz będziesz żyła?” Nie rozumiałam jej pytania, tak jak ona mojej decyzji.

Brak bierzmowania podczas mojego ślubu kościelnego skutkował tym, że przystąpiłam do niego jako osoba niewierząca i obiecałam wspierać wychowanie dzieci w wierze katolickiej z czego się wywiązałam. Nie kryłam się jednak nigdy z moją niekoherencją z wiarą katolicką i żadną inną, i w tym też byłam spójna. W końcu postanowiłam wypisać się oficjalnie z Kościoła, do którego nie przynależę i też to zrobiłam przez apostazję. Ksiądz czytając moje podanie spytał, czy jestem antyreligijna. Odparłam, że nie, jestem areligijna i jako taka nie chcę być na żadnych listach. Z mojej strony to już finał, bo reszta, wypisanie, bądź nie, leżą po stronie administracji kościelnej, na jaką nie mam wpływu. Nie walczę też z systemem, wystąpiłam z powodu swoich przekonań i potrzeby spójności właśnie, jakiej potrzebowałam, choć wcale nie wiedziałam, że o tę spójność mi chodzi. W tamtym momencie była to decyzja intuicyjna, bo należenie do Kościoła uwierało mnie jak kamień w bucie. Czułam, że muszę coś z tym kamieniem zrobić dla własnej wygody podróżowania przez świat i poszło gładko, bez dramatów, straszenia piekłem i grożenia ze strony księdza, bo moja spójność była tak widoczna jak tarcza na wszelkie ataki, fochy, niesmaki i kompleksy osobiste proboszcza. W swojej spójności szanuję ludzi ze wszystkim w co wierzą i nie mam problemu z tym, gdzie przynależą, jeśli są spójni, albo dążą do spójności.

Nie chcę abyście odnieśli wrażenie, że to jest jedynie słuszna droga. Można mieć absolutnie gdzieś, czy się jest na listach przynależności. Dla mnie to był rozdźwięk wewnętrzny i dlatego to zrobiłam. Nie namawiam też do apostazji, ani żadnej innej postawy, to prywatna sprawa, intymna, osobista.

Po pożegnaniu Hani, dużo myślałam, gdzie jeszcze czuję się niespójna i przyznam, że nie łatwo wytropić takie miejsca, ale warto na bieżąco sprawdzać. Ja swoją niespójność czuję w ciele. Robi mi się ciężko, gdy występuję przeciw własnym zasadom. Oczywiście można sobie wmawiać, że to tylko jeden raz, że tym razem to nieważne, ale to pozostaje w ciele, pozostają jak cierń takie niespójne sytuacje.

Ostatnio na festiwalu tangowym zatańczyłam z kimś, kto stanął przede mną i zabrakło mi odwagi mu odmówić. Tak się generalnie w tangu nie robi, ale ugięłam się i poszłam wiedząc, że tancerz jest kiepski, gwiazdorzący, roszczeniowy i pełen pychy. Wzięłam na klatę swoje tchórzostwo, ale obiecałam sobie po tej tandzie, więcej nie tańczyć nie tylko z nim, ale z żadnym panem, który nie stosuje się do zasad i tańczy „po bandzie” czyli „partnerką” a nie „z partnerką”. Raz już zeszłam panu z parkietu w podobnych okolicznościach, zostawiając go w wielkim zaskoczeniu i „hańbie”.

Z człowiekiem spójnym łatwo się żyje. Mnie samej z sobą też, kiedy jestem spójna. A innym, coż, chyba też dobrze. Moje relacje rodzinne są dobre i bardzo dobre. Partnerska relacja … kwitnie. Zawodowe relacje w normie. Spójność jest lepsza od kluczenia, manipulacji, kłamstw i piętnastu wersji na swój temat. Dobrze mi też robi izolacja od niespójnych ludzi. Po co mam za nimi nadążyć, jak mogę iść prostą drogą z kimś, kto ma podobne wartości i działa spójnie w ich duchu. A że świat przepełniony jest fejkiem. Mnie to niespecjalnie obchodzi, bo słucham ludzi i widzę, gdy ktoś jest rozbieżny w tym co mówi, a tym co robi. Tego co myśli często nie sposób po takich ludziach zobaczyć i, cóż, chyba też nie warto.

Nie musimy mieść spójnych wartości, wszyscy razem. Możemy mieć podobne w tej części naszej wspólnej przestrzeni, gdzie najbardziej się poruszamy w relacji. W miejscu pracy – wartości w odniesieniu do pracy, w związkach – do miłości, sposobu budowania relacji, w rodzinie – do miłości, przyszłości, wzajemnego wsparcia, uczciwości itd. Dlatego rozmawiam z kimś z kim chcę być bliżej i badam stopień podobieństwa, a potem opieram się tylko o te wspólne rzeczy. Jak mój partner woli czerwone wino a ja białe, to da się spokojnie pogodzić. Jeśli ma inny model relacji niż mój i cele, nie zawsze. Każda relacja inaczej trochę wygląda. Wiem kiedy mogę liczyć na szczerość, a kiedy nie i nie mam focha, że ktoś mi kłamie, jak polityk, którego wybrałam, albo prezes banku w którym trzymam pieniądze, bo wiem, że tacy są politycy, tacy są tzw. ludzie interesu, z takiej ulepieni są gliny. Ich system wartości rozmija się z moim wielopłaszczyznowo, jak z wieloma innymi osobami, które albo toleruję, jeśli muszę wejść z nimi w interakcje, albo unikam kontaktu, jeśli nie muszę.

Nie twierdzę, że mój system zasad wewnętrznych jest lepszy od innych. Jest inny i czasem wyklucza akceptację pewnych zachowań. Ostatnio od znajomej terapeutki usłyszałam, że jej pacjent był zdumiony, kiedy po ustawicznym zdradzaniu żony, usłyszał, że może powinien się rozwieść. „Dlaczego? – odparł. – Ale ja chcę być żonaty.” Ten człowiek ma inne zasady. Nie moje, ale inne i ja tego nie oceniam, ale nie wybrałabym go na partnera.

Ludzie nie zdają sobie sprawy ze swojej niespójności. Znałam kobietę, uważającą się za bardzo oświeconą, nazywaną guru, która nauczała o miłości i jednocześnie mówiła, że nie lubi ludzi. I dawała im to poczuć na każdym kroku wytykając publicznie ich osobiste potknięcia,  oczywiście w celu oświecenia. Jeśli całą sobą stoisz w sprzeczności do tego czego nauczasz, to po prostu błądzisz. To jak ci co namawiają do odwetu po atakach agresji w imię „słusznej” sprawiedliwości, albo obrażają tych co mają inne poglądy, z poziomu pychy. Pycha zawsze jest przykrywką do niespójności. Spójność nie musi się bronić, jest widoczna na kilometr. I niespójność też niezależnie jak umiejętnie umalowana duchowymi i ideowymi, w tym religijnymi, frazesami.

Bywam niespójna, na niewielką skalę, bo swoją osobistą, ale też staram się uspójniać dla własnej wygody życia i sprawdzać, czy przekonania i zasady według jakich żyję są słuszne, dobre dla mnie i innych, czy należy je zmienić jeśli źle pracują w jakimś aspekcie. Traktowanie dzieci jest takim przykładem. Dzieci dorośleją i zaczynamy przenosić na nie z czasem konsekwencje ich własnych wyborów. Elastyczne dopasowanie. Zauważyłam, że we wszystkich relacjach chodzi o wzajemne poszanowanie człowieka jako całości. Szacunek, jaki z założenia, i to jest moja zasada nadrzędna, należy się każdemu. I z tą zasadą żyję w zgodzie, a za każdym razem jak słyszę plotki, czuję niesmak. Czym innym jest wymiana faktów, informacji, opinii, a czym innym drwina, złośliwość dla uciechy. Z reszta od tak dawna mało mnie obchodzą smaczki towarzyskie, społeczne, narodowe, medialne, fejsbukowe, międzynarodowe, że słaby ze mnie słuchacz takich spraw. Nie kojarzę nazwisk i wydarzeń, bo żyję swoim życiem i ma ono tak wiele kolorów, że szkoda mi czasu na rozpraszanie uwagi. Nie mam czasu i chęci łapać puste kalorie tak odległych światów. Dlatego jak mówię, że nie interesuję się polityką, to się nie interesuję, chyba, że przed wyborami żeby podjąć w miarę rozsądny wybór, ani mediami, ani plotkami, ani trendami, ani modą, ani rozwojem duchowym cudownie nazwanym przez moją znajomą „rozwojówką”, nie wyznaję żadnej religii i nie mam gotowego systemu otaczającego mnie świata, nie wiem co było na początku i do czego to wszystko zmierza, nie wiem i nie muszę, a nawet nie chcę. Moja mentalna abnegacja wyeliminowała wiele pokus niespójnego postrzegania tego świata, gdzie konsumpcjonizm i hedonizm wylewają się z każdej reklamy, a iluzja szczęścia oślepia spragnionych. Dzięki mojej abnegacji zobaczyłam ważną cechę podrasowywaną przez współczesny świat – chciwość, i pewnie o niej kiedyś napiszę, bo jest wszechobecna i ogromnie destrukcyjna.

Na ten moment moja spójność mi wystarcza i niedoskonałość, i inność, i szacunek dla każdego, tego z większości i tego z mniejszości. I łagodność wobec ludzkich uczuć i cierpliwość dla ludzkiego cierpienia. Wartość odnalezienia spokoju jak oka w szalejącym emocjonalnym cyklonie, i bycie spójnym w emocjach, jak złość to złość i potupię czasem, i pokrzyczę, jak radość to śmiech i to na głos na całą ulicę. A przede wszystkim odwaga do samostanowienia, nawet tam, gdzie ludzie uznają mnie za dziwaczkę albo frajerkę – feminatywną formę od frajera.