Jak burzliwy ocean na wezbranych falach
wdziera się pewnie na piaszczystą plażę,
uderzając mocno w aksamitne wydmy,
tak Ty we mnie wnikasz
pod gwiaździstym niebem,
mrucząc z rozkoszy,
a ciało moje
tak pełne jest Ciebie.
I czas nam zwalnia w tańcu zapomniany,
sunąc do taktu przez przestrzeni bramy
do nowej jaźni swego odrodzenia,
gdzie jest już miejsce
lecz nas tam nie ma.
Kiedy się wreszcie otworzą nam oczy,
bo rozkosz serce wyrywa do nieba
i czulszych nie widział nikt spojrzeń w oczy,
nie słyszał szeptów w chwilach zapomnienia,
co nam się zjawi za zakrętu drogą,
jakie nam siły w tej drodze pomogą?
Czy się odwrócą ci co byli z nami
tłumacząc: „Idźcie swoimi drogami.”
Komu się zwierzyć,
komu nie uwierzyć,
czy serce odkryć,
czy się z losem mierzyć,
gdy nam się sypia skały dookoła,
a dusza wiatrem miotana nas woła.
Czy woła po to, by się to skończyło,
zamknęło w sercu,
w innym świecie żyło?
Czy myśli dadzą nam spokój czasami,
czy się odnajdę w tym świecie bez granic …