O miłości – faza druga

Po zakochaniu i koktajlu niespodziewanych przyjemności pojawia się nowy czynnik. Hasło – oksytocyna. Hormon o wielopoziomowym działaniu dobrze znany kobietom, które rodziły, bo w postaci syntetycznej jest podawany w czasie porodu. Wzmaga skurcze macicy, wywołuje laktację, wyzwala się w czasie orgazmu. Ma ciekawe działanie w fazie wyłaniania się miłości z zakochania. Oksytocyna po pierwsze zmniejsza nasze lęki i wzbudza zaufanie do partnera, po drugie zwiększa empatię, radość z przeżywania, po trzecie co ciekawe, w przypadku mężczyzn, na których oksytocynę testowano, zmniejsza zainteresowanie innymi osobami poza wybraną, więc są mniej podatni na zdradę w tej fazie związku. Społecznie oksytocyna pozwala na większą współpracę i twórcze działania w oparciu o potrzeby wszystkich członków społeczności. Dobry hormon, nazywany czasem hormonem miłości. Co jeszcze ciekawe, u mężczyzn wyzwala się w czasie seksu tylko z osobą, z jaką są związani emocjonalnie. Zgodnie z badaniami i naszą obserwacją, miłość pozwala przenosić góry, bez wysiłku, z radością, a oksytocyna zmniejsza również poziom odczuwania bólu.

Jak się ją wyzwala? Oczywiście poprzez seks, dotyk, ale również słuchanie i przebywanie w towarzystwie bliskiej nam osoby. Oprócz tego przez medytację i trening sportowy. Jest wiele sposobów. Generalnie oksytocyna pomaga w życiu, a ponieważ kochający i przebywający ze sobą ludzie źródeł tego hormonu mają pod dostatkiem, więc są szczęśliwsi, żyją pełnią życia, bez lęków i w harmonii. Z czasem organizm się nasyca. Nie znam takich badań, ale z obserwacji wiadomo, że po jakimś czasie wszystkie te czynności, jakie pozwalają na ugruntowanie związku dzięki oksytocynie, osłabiają swoje działanie. Jeśli w tej fazie nie zajdzie poważna integracja między osobami, związek się rozpada, albo jest powodem frustracji, bo oksytocyna na pewnym poziomie już nas nie zadowala. I tu właśnie wchodzi świadomość. Jeśli w miłości podlanej hormonem oksytocyny wyrosło coś, co ma szansę na przetrwanie, zostanie, jeśli nie to tylko się zwodzimy. Może jest tu też odpowiedź na pytanie dlaczego kobiety tkwią dłużej niż mężczyźni w nieudanych związkach. Rodząc dzieci, wciąż mają dostęp do oksytocyny podczas laktacji, gdy mężczyźni mają ograniczone źródła i szybciej się „odstawiają” od oksytocyny. Można powiedzieć, że praca nad związkiem to praca nad utrzymaniem poziomu oksytocyny.

Tyle jeśli chodzi o biochemię. Stosunki społeczne są jednak bardziej skomplikowane. Kobiety w związkach są bardziej niepewne. Nie chodzi tylko o dysproporcję fizyczną, ale o przyszłość. Kobiety więcej planują i wolą inwestować uczucia w mężczyzn, jacy nie stanowią zagrożenia dla tych planów, a je spełnią. O ile oksytocyna zapewnia zaufanie w pierwszej fazie miłości po zakochaniu, o tyle potem trzeba wypracować takie wspólne działanie, żeby miłość była niejako niezależna od chwilowych wahnięć. I na tym etapie zaczyna się kłopot z dogadaniem. Ludzie często dochodzą do tego etapu po ślubie i stąd te stwierdzenia o goryczy małżeństwa, o trudzie, znoju wspólnego życia. Właśnie sobie wyobraziłam przyszłość, jak z powieści Lema. Para przychodzi do lekarza i bada poziom hormonów wytwarzanych w kolejnych fazach, najpierw zakochania, potem miłości i przywiązania, i stwierdza na jakim etapie jest ich związek. Lekarz wyjmuje wydruk z komputera i mówi: „No tak, pani się hormony przesunęły w kierunku miłości, ale pan został na poziomie zakochania. Jak długo się państwo spotykają? Dwa lata? Według wzoru Monroa-Shoringera przekroczyliście moment na integrację pół roku temu. Ewidentnie związek nie przetrwa. Dziękuję, następny proszę.” Żart oczywiście i wątpię, żeby dało się tak sformalizować podejście do związków i kochania. Jesteśmy zbyt skomplikowani na medyczne procedury w tej materii. Nie jesteśmy po prostu tylko biocyborgami zaprogramowanymi na prokreację i przetrwanie gatunku, szczególnie w naszych czasach, kiedy przeludniamy ziemię i zaczynamy zwracać się częściej do swojego wnętrza.

Jeśli więc chodzi o hormony, nic nie poradzimy na takie funkcjonowanie naszych organizmów. Możemy co najwyżej śledzić to co czujemy wnikliwiej. Na tym etapie związku trudniej o rozstanie, również z powodu inwestycji jaką poczyniliśmy w partnera. Inwestycji emocjonalnej. Kiedy jednak zdamy sobie sprawę, że związek nam nie służy, warto rozważyć rozstanie mimo powszechnego społecznego niezadowolenia z rozwodów, rozpadu rodzin i etykiet z tym związanych serwowanych przez pewne środowiska. Najistotniejsza we wszystkim jest zdrowa więź jaką może stworzyć z drugim człowiekiem emocjonalnie zdrowy człowiek. Bo oksytocyna ma również pewne działanie, które może stać się pułapką dla par. Zwiększa hojność i wyzwala skrajne poświęcanie się. Poświęcenie zaś nielimitowane doprowadza do całkowitego wycieńczenia na wielu polach rodzinnym, zawodowym, społecznym. Dlatego też zadbanie o siebie w związku na każdym etapie jest kluczem do zdrowego rozwoju w miłości, bez poczucia winy, zazdrości, pretensji i oczekiwań, że ktoś o nas zadba. W miłości dbamy o siebie stwarzając sobie wzajemnie przestrzeń do rozwoju, do magii przeżywania życia z inną osobą, nie wpatrywania się w nią jak mnich w święty obraz. Życie w fazie miłości to ciągły proces, bo wciąż się zmieniamy i jeśli ktoś w nim zaśpi, oczywiście można mu pomóc, pociągnąć za sobą, ale nie można wciąż go taszczyć, albo z kolei stale liczyć na podwiezienie.

W tej fazie miłości warto określić, jakie się ma podstawowe wartości i cele, bo one muszą być zgodne. Tego się nie da obejść. Nie chodzi o to, czy słuchamy tej samej muzyki, albo lubimy krewetki, ale już to, czy jesteśmy wegetarianami a partner nie, może się liczyć. Łatwo się zorientować co jest ważne, mówić i słuchać. To w zupełności wystarczy. I nie zmieniać się pod dyktando czyichś wyobrażeń, ale też nie przywiązywać zbyt dużej wagi do błahostek. To co ważne i tak wypłynie na powierzchnię, a co nieistotne samo zniknie.

Każda kolejna szansa na miłość jest jak szansa na dopełnianie siebie i poznawanie jakim się jest naprawdę człowiekiem. Tylko w konfrontacji z tak silnym uczuciem możemy wydobyć na powierzchnię nasze prawdziwe ja i dać sobie szansę je przetransformować, oczyścić z niepotrzebnych elementów. Bo ja głęboko wierzę, że każdy z nas jest dobry, i miłość to pokazuje w największej mierze. Naszą hojność, otwartość, piękno i czyści w nas zwątpienie, stare rany, uwikłania z przeszłości. Korzystajmy z niej mądrze kiedy przychodzi, bo to prawdziwy dar dla nas samych. Dar dla naszej osobowości, ale też otoczenia w jakim przebywamy. Stajemy się pod jej wpływem o wiele lepsi jeśli jest prawdziwa i współgramy z jej brzmieniem. Warto na nią czekać, ale warto też zaglądać w głąb siebie, żeby być przygotowanym na drugiego człowieka.