Do napisania tego tekstu zostałam wyzwana, a że ostatnio nie boję się wyzwań, więc postanowiłam sprostać i dziś się postaram ująć parę aspektów, jakie wypłynęły w trakcie naszego ostatniego spotkania z tangiem, kiedy Maria uczyła nas idei objęcia. Dokładnie idei i praktyki.
Objęcie w tangu jest bliskie, nie koniecznie w sensie fizycznym, jak je sobie wyobrażamy, ale mentalnym, bo między partnerami zachodzi wymiana energii. Stąd taki kłopot z tangiem w ogóle, że energię trzeba przekazać, ale też trzeba umieć przyjąć, więc otworzyć się na nią, a co za tym idzie, otworzyć się na bliskość.
Są różne rodzaje bliskości. Intelektualna, kiedy z kimś świetnie nam się rozmawia na wspólne tematy, czujemy wtedy ten przepływ energii w rozmowie i każdy wie o czym mowa. Bliskość mentalna, kiedy mamy podobne wartości i odczuwamy podobieństwo w innych, łatwiej nam się wtedy dopasować, zgrać werbalnie. Mam na myśli wiek, doświadczenie, sposób patrzenia na życie, czyli pokrewieństwo nie koniecznie rodzinne. Jest też bliskość fizyczna. O ile pozostałych możemy doświadczać mniej lub bardziej bezpiecznie w naszych kanonach społecznych, o tyle ta ostatnia kuleje, moim zdaniem, na potęgę, bo bliskości fizycznej przypisałiśmy łatkę.
Moim zdaniem to, jak odbieramy bliskość wszelkiego rodzaju świadczy o naszym kontakcie z sobą samym, nie innymi. Po prostu, nasz stosunek do bliskości określa, jak blisko jesteśmy z naszym wewnętrznym JA. Kiedy rozmawiamy, widzimy innych empatycznie, albo zamykamy się na nich. Obserwując siebie jesteśmy w stanie dostrzec, gdzie w naszym wnętrzu czycha zadra, której sobie nie uświadamiamy, a która nam uniemożliwia spotkanie z drugim człowiekiem. Wsłuchując się wnikliwie w innych słuchamy tak naprawdę siebie w innej postaci fizycznej. Może to pokrętne, ale spróbujmy się kiedyś poobserwować, jak reagujemy kiedy ktoś mówi do nas rzeczy bolesne, wstydliwe. Jaki to w nas wywołuje dysonans. Taka bliskość daje nam szanse na weryfikację tego, co myślimy, jak działamy, jakie są nasze emocje i co nami kieruje. Warto się bacznie sobie przyjrzeć podczas rozmowy i znaleźć te sprawy, jakie nas blokują w życiu do większej otwartości na bliskość z innymi, na życie. Można to poćwiczyć w bezpiecznym gronie, ale też rozszerzać na inne obszary, sprzedawczyni w sklepie, pana na ławeczce w parku, czy kierowcy autobusu, kiedy wpuści nas życzliwie mimo, że mógł odjechać bez nas, jeden mały uśmiech i dziękuję, dzień dobry, przepraszam, do szefa w pracy, dzieci. Otwartość, szczerość w rozmowie, nieocenianie siebie i partnera jest wyzwalające i powoduje dużo prawdziwego szczęścia. Taka bliskość może spowodować, że zauważymy jak niewiele różnimy się od siebie w gruncie rzeczy, a to już jest kolejny poziom bliskości, pokrewieństwo. Kiedy rozmawiam z ludźmi, a dziś rozmawiałam z głodnym marynarzem pół-Portugalczykiem w tramwaju na Ochcocie, który pił od czwartku po rocznym zasłużonym pobycie w więzieniu, i któremu wręczyłam moją bułkę do pracy, żeby dojechał do córki do Wrocławia i odmówiłam kasy na papierosy i alkohol, żeby był zdrowy i wrócił do malowania, to widzę, jak jesteśmy sobie bliscy, kiedy nie oceniamy człowieka, ale go widzimy. Tylko widzimy, jak nas samych. Krzysztof-Marynarz, pożegnał mnie szarmanckim pocałunkiem w rękę i krótkim komplementem po portugalsku, wcinając moją bułkę wrocławską nota bene. W Portugalii mieszka niedaleko Lizbony. Lizbona mnie prześladuje w łagodnie szczęśliwy sposób.
„Zobaczcie człowieka w człowieku” – ja dodam, zobaczcie w nim siebie. Również w tangu, w kontakcie z człowiekiem.
Wracając do bliskości fizycznej, ta jest źródłem niesamowitej energii życiowej, zrodzonej z dotyku. Kiedy się przytulamy w tangu, tworzymy komfort partnerowi, ale też dbamy o siebie, o swój balans, postawę. Jak w dobrej relacji, nie uwieszamy się na nikim, bo jak go zabraknie to leżymy i kwiczymy. Balans, ale bliskość i odczuwanie, pozwalanie na przepływ energii. Trzeba być świadomym swoich barier i swojej siły, żeby pozwolić na wejście w swoją przestrzeń innemu człowiekowi. Trzeba mu coś sobą zaoferować, w tańcu – taniec, w relacji wspólną drogę życiową, w jakichś jej aspektach, może to być przyjaźń, wspólne podróżowanie, kino, rozmowa, praca. Wspólne tworzenie, bo tango tworzymy w parze, umożliwia właśnie bliskość. Można uczyć się figur do zdarcia obcasów i palców, do bólu pleców, ale nie zatańczymy tanga i nie stworzymy relacji w oparciu o złe podstawy, bez kontaktu. Dlatego wracam do podstaw i ćwiczę objęcie, komfort dla partnera, ale i dla mnie. To nie jest łatwe. Nie uczą nas tego w życiu, musimy to sami wypracować, a najpierw zauważyć taką potrzebę, w sobie.
A przytulanie, codzienne, ma zbawcze działanie. Może działać terapeutycznie na osoby zamknięte, sfrustrowane. Warto przytulać tych, których kochamy, lubimy, bądź spotykamy po to, by ich wesprzeć. Ktoś mi ostatnio powiedział, że jak się bardzo kłócił ze swoją partnerką, to najlepszym balsamem było chwilowe przytulenie nawet w środku kłótni. Moje dzieci przytulam regularnie, nawet syna, który przed kolegami się do tego nie przyzna, bo takie mamy błędne przekonanie, że bliskość fizyczna jest nieobyczajna, albo dla mazgajów. Kobieta siedząca na kolanie „obcego” mężczyzny zyskuje przydomek. Tak to działa. Dzieci i nastolatki próbują to przełamać, ale szybko ich wtłaczamy w nasze kanony społeczne. Zostaliśmy zaprogramowani na życie w dystansie, który nas w gruncie rzeczy rani i ogranicza. Przytulanie, dotyk, uśmiech, czy wnikliwe słuchanie innych, zaraz się kojarzy z nie wiadomo czym. A to przecież tylko kontakt, bliski kontakt i nic więcej. Do takiego kontaktu mamy wszystkie zmysły i warto się nimi posługiwać w celu większego zrozumienia świata i poczucia szczęścia w życiu, większej uważności i otwartości na przeżywanie. Kiedy znikają bariery uwarunkowań społecznych, że coś wypada, a coś nie, każdy z nas łatwo jest w stanie określić, jakie granice ma jego bliskość i mentalna, i fizyczna. Bo wbrew pozorom największą barierą dla naszej bliskości nie jest poprawność społeczna, a niezaglądanie do własnego wnętrza. Kiedy zaglądamy, widzimy siebie i akceptujemy to, jacy jesteśmy, wtedy nie boimy się kontaktu z innymi, nie boimy się odbioru nas w całej krasie. Bliskość obnaża nas wewnętrznie, dlatego nierozpoznani, bądź nielubiący siebie się ukrywamy w dystansie. Kiedy jednak się otwieramy na swoje dusze, z akceptacją na to kim jesteśmy naprawdę, otwieramy się na innych. A to jest megaciekawe, jak ciekawy jest wszechświat. Ja zawsze byłam ciekawa innych ludzi. Nie wszystkich chcę przytulać, ale lubię słuchać i mówić. Dlatego tak się jakoś dzieje, że mnie różni ludzie spotykają w celu wysłuchania, jak ten Marynarz. Długo by opowiadać. Słucham innych ludzi, mówię, stwarzam przestrzeń do otwarcia. Z tangiem jeszcze się biedzę, ale też załapię. To przyjdzie z czasem. Już czuję postęp i czuję, jak wiele barier pękło po ostatnich zajęciach, kiedy przytulaliśmy się w tangu, żeby nauczyć się prawidłowego objęcia. Jak zdejmujemy pancerze sztucznej poprawności i otwieramy się na siebie, na spontaniczne reakcje w bliskości, na ich akceptację. Taniec daje pole do wyrażania siebie w całości, pięknie i w harmonii z drugim ciałem, człowiekiem, z jego percepcją, finezją. Lepiej to wychodzi kiedy się rozumiemy poprzez otwarcie, na bliskość. Mamy jeszcze tyle do zrozumienia i wytańczenia w życiu. I to jest wspaniałe.
Na koniec nasunęła mi się taka myśl:
Dzielmy się tym, jacy jesteśmy, by inni rozumieli siebie lepiej, odbijając się w naszych wnętrzach.
I to tyle narazie, ale CDN.