Na warsztaty z Clarisą Aragon i Jonathanem Saavedra przyjechałam zabytkowym tramwajem „T” jadącym z warszawskiej Pragi na Ochotę. Nie wybierałam go specjalnie, po prostu stanowił najlepsze połączenie i w przeciwieństwie do innej komunikacji miejskiej, było w nim przyjemnie przewiewnie. Było to o tyle istotne, że temperatura w mieście w czasie trwania Warsaw Tango Meeting roztapiała asfalt. Wysiadłam przy placu Narutowicza i pobiegłam na zajęcia w Millenium Plaza, gdzie w podziemiach panowała temperatura znośna do życia i do tańca. Sala nr 4 była przestronna, ale i tak miałam wrażenie, że ledwie mieści tłumy chętnych na spotkanie z Mistrzami Tanga. We czwartek i piątek ćwiczyła grupa średnio-zaawansowana, w weekend zaawansowana. Pary różne, choć część osób wybrała się na oba poziomy. Trochę przez szczęśliwy zbieg okoliczności, ja również do nich należałam.
Idąc na zajęcia miałam lekką tremę związaną z moim brakiem doświadczenia; tańczę od półtora roku, z przerwami i nie czuję jeszcze, że tango osiadło w moim ciele dostatecznie dobrze, bym mogła swobodnie tańczyć i czuć się na milongach. Myślę jednak, że tango to sztuka, którą można rozwijać w nieskończoność i żaden etap nie jest w nim końcowy. Tancerze zaawansowani stażem wciąż się uczą podnosząc swoją osobistą poprzeczkę. Z ciekawością przyszłam zobaczyć, czego nauczą nas ci, co osiągnęli najwyższy poziom uznany na świecie, można powiedzieć, stan pełnego sukcesu tangowego. I jak to bywa z mistrzami, okazali się całkiem inni niż myśleliśmy. Weseli, przystępni, skoncentrowani, pełni chęci przekazania tajemnej wiedzy tangowej. Atmosfera od początku do końca zajęć przez kolejne poziomy, tematy, ćwiczenia, była niezwykle serdeczna. Otwartość na pytania, zaangażowanie, wskazówki, osobiste przemyślenia, jakimi mistrzowie dzielili się z nami, powodowała, że czułam się, jak przeniesiona do ich prywatnej krainy tanga. Oboje mają w sobie niezwykły urok osobisty, a jednocześnie pasję i talent do przekazywania wiedzy, która to wiedza, w przypadku tego konkretnego tańca, jest bardzo trudna i wymaga wielkiej cierpliwości uczenia. Większość z tego, czego się dowiedziałam, należy wypraktykować, odczuć, doświadczyć, by następnie zrozumieć i użyć w tańcu.
Tango „wchodzi w ciało” powoli, dlatego tak wiele osób przychodzących na zajęcia, nawet z szerokim doświadczeniem tanecznym, uznaje tango za najtrudniejszy taniec, z jakim się zetknęło. Co w tangu jest takie trudne? Clarisa i Jonathan od tego zaczynali pracę z każdą grupą. Objęcie, kontakt i otwarcie na partnera, interpretacja muzyki i indywidualizm. Na tych filarach opiera się prawdziwe tango. Świadomość partnerów, że tańczą, że razem tworzą ruch, w obecności muzyki, w jakim wymieniają się emocjami, przeżywając dany im czas w jedności, połączeni wspólną energią. W tangu, tak jak w życiu, chwila obecna jest podstawą, końcem kroku wcześniejszego, początkiem przyszłego. Dlatego warto się umieć zatrzymać na moment, odczuwając ją z większą głębią. Nie chodzi o fizyczne zatrzymanie w tańcu, ale o stałą obecność w ciele z uważnością na stan, na ekspresję towarzyszącego nam człowieka. Tango to rozmowa, nie do końca dookreślona w naszych definicjach dialogu. Dla mnie ma ona wymiar wymiany duchowej. Mistrzowie mówili na warsztatach o tym, jak ważna jest adaptacja do unikalnego odbioru każdego partnera, że wtedy ruch w harmonii z ruchem innego człowieka staje się automatyczny, wygodny i przybiera formę płynięcia.
Nie wiem, czy kiedykolwiek tak dużo ćwiczyłam podstaw. Praca z podłogą, osadzenie w ziemi, oś i chodzenie. Czasem wolne, długie kroki, czasem przyspieszenie, obroty. Zmiana tempa, która nadal stresuje mnie przy milondze. Rady, pokazane tak obrazowo własnym doświadczeniem, że można je było obejrzeć z każdej strony, odnieść do własnych doświadczeń, przemyśleń. To co mnie bardzo zachwyciło, to przekazywane w czasie warsztatów osobiste podejście do tanga, które ma być przecież dla nas przyjemnym sposobem spędzania czasu, relaksem, sposobem porozumiewania się, a nie trudną sztuką nie do powtórzenia po mistrzowskich autorytetach. Clarisa opowiadała o indywidualnym sposobie chodzenia, ruchu ciała, o tym, że nikt nikogo nie powinien naśladować, kopiować. Myślę, że to jest trudna do zaakceptowania, choć bardzo fundamentalna prawda, że cała trudność tanga polega na indywidualnym odkryciu, jak je tańczyć. Nie chodzi o technikę, figury, postawę, czy atrakcyjne sekwencje. Chodzi o wymianę energetyczną z partnerem, która może zajść tylko wtedy, kiedy autentycznie jesteśmy sobą, nawet w niedoskonałościach i brakach, a jednocześnie jesteśmy gotowi na autentyczność partnera. To odkrycie, jakim się w tangu jest, daje możliwość otwarcia na innych, podzielenia się czymś unikalnym, co jest w nas wyjątkowe. To wysoki poziom świadomości tangowej, ale komfort w ramionach partnera, w specyficznym ruchu, podstawą którego jest wewnętrzna energia, ma sens tylko wtedy, kiedy jesteśmy nie kopią a oryginałem, kiedy nikogo nie naśladujemy, bo budowa naszych ciał jest inna, bo mamy inną motorykę, inną wrażliwość, inne potrzeby, które partner może odczytać, poprzez kontakt, czyli przepływ energii. Bez tego, oczekując na standardowe sekwencje figur, z kontrolą w ciele, myśleniem, a czasem z niezadowoleniem z poziomu partnera, czy z naszej własnej techniki, tworzymy nieprzenikalną fasadę, która blokuje nas w dojściu do komfortu w tangu. Jeśli mamy dość cierpliwości i pokory jest to stan przejściowy, kiedy uczymy się technik wykonywania konkretnych ruchów, uczymy się łapać balans, w pogłębianiu poczucia własnego ciała i możliwości otwarcia na drugiego człowieka. Najciekawszy moment przechodzi, kiedy tancerze zmieniają się, ewoluują w kierunku indywidualności. Moim zdaniem najwspanialej tańczą ci, co nie obawiają się wyrażać prawdziwych siebie w czasie tańca i umieją się tym dzielić z partnerem. Nauka chodzenia, nauka wyłączenia myśli, w świecie zabieganych zmartwień, to w nauce tanga okazuje się najtrudniejsze, podobnie jak pokazanie światu prawdziwego siebie, gdy wszyscy z taką wprawą przybierają codziennie maski. Dlatego obserwacja, jak mistrzowie świata uczą z autentyczną pasją podstaw, równowagi, swobody i komfortu w ciele podczas tańca, zamiast błyszczeć atrakcyjnymi sekwencjami, których może niektórzy oczekiwali, to niezwykłe doświadczenie.
Nauka tanga to ciągłe wchodzenie po spirali nad tymi samymi punktami w coraz nowej odsłonie, w innym punkcie świadomości tangowej. To, co ja przyjęłam podczas warsztatów to niezwykła waga sensytywności, tak mojej wewnętrznej, na siebie i swój komfort w tańcu, jak i na partnera. Tego poprzez ćwiczenia, proste z pozoru, wchłonęłam najwięcej, bo widać tego mi było trzeba. Każda lekcja prowadziła do celu poprzez powolne wprowadzenie w trudniejsze elementy. Cieszę się, że forma warsztatów wyglądała tak właśnie, jakbyśmy wkręcali się w coraz trudniejsze zagadnienia, stopniowo zyskując, poprzez próbowanie, wgląd w to, co w danym aspekcie tanga, figurze czy zmianie tempa, jest najistotniejsze. Bardzo mi odpowiada taki sposób uczenia, jak wchodzenie po schodach z przystankiem na każdym stopniu, do rozejrzenia się w sytuacji, w ciele, w reakcji partnera, żeby potem przygotowanym, raźnym krokiem wejść oczko wyżej, oczko więcej zauważyć. Mistrzowie zdecydowanie wiedzieli, jak nas zawieść do celów, jakie przed nami postawili. Oczywiście każdy zaszedł tam, gdzie zdołał, tam gdzie ciało i świadomość tangowa mu pozwoliły. Bardzo doceniam indywidualizm tych zajęć, widząc jak pary różnie zaawansowane poszerzały swoje doświadczenie. Nie łatwo tak przekazywać wiedzę, żeby każdy skorzystał w możliwie szerokim zakresie. Ostatnie ćwiczone elementy pokazywały skomplikowaną strukturę niektórych form tanga, zatrzymanie, szybkość, akcja-reakcja, czytanie muzyki w ekspresji. Szeregu niuansów nie mieliśmy czasu nawet dotknąć, bo z tej nauki wyłania się skomplikowana materia ludzkiej dynamiki tak motorycznej, jak i odczuwania na poziomie emocjonalnym. To najtrudniejsza partia materiału do doświadczania, bo nauka tanga to moim zdaniem, doświadczanie wielopoziomowości naszej ludzkiej egzystencji w bardzo pięknym, artystycznym i sensytywnym wydaniu.
Po zajęciach Clarisa powiedziała, abyśmy wiedzą, jaką nam przekazali, podzielili się z innymi. W ten sposób staliśmy się „misjonarzami” tangowej filozofii. Filozofii tańca polegającego na komunikacji emocjonalnej między ludźmi za pomocą ciał, czy jak kto woli, przyjemnej zabawy, bo w długiej historii ludzkości bywali także weseli filozofowie, żeby nie przesadzić z tangowym patosem. Myślę, że będąc na tych warsztatach doświadczyłam subtelnej materii tanga, jaką niezwykle trudno przekazać, jakiej często nikt w tańcu nie zauważa. Złożona filozofia tanga, to nie tylko nauka ruchu, komunikacji, ale współpracy, wymiany form ludzkiej ekspresji w celu tworzenia piękna. Sztuka, dla każdego, kto ma dość pasji, uważności w ciele, cierpliwości i ciekawości drugiego człowieka.
Nie byłam na pokazie Mistrzów w czasie sobotniej milongi. Trochę żałuję, ale po trzech dniach wytężonego treningu, mocząc co dzień nogi w misce z gorącą wodą, postanowiłam odpocząć. Jedna z uczestniczek warsztatów powiedziała mi, że podczas pokazu tak się wzruszyła, że miała ochotę się rozpłakać, takie to było piękne tango. Clarisa i Jonathan zatańczyli ich kilka również podczas warsztatów. Nagrałam ich wspaniałe interpretacje będące ilustracją do prowadzonych zajęć. Można powiedzieć, że czasem ktoś się rodzi, żeby realizować swój niepowtarzalny talent. Moim zdaniem, Clarisa i Jonathan urodzili się po to, żeby tańczyć i inspirować sobą, swoim tańcem, swoimi osobowościami coraz większą, międzynarodową społeczność tangową, do jakiej z dumą i przyjemnością czuję się przynależna. Na koniec dodam tylko, że w miarę mojego uczenia, tango nie staje się ani łatwiejsze, ani trudniejsze, tylko sprawia, że coraz mniej myślę, jak w nim wypadam, i co za tym idzie, na coraz więcej swobody, w tym popełniania błędów, sobie pozwalam. I o tym, że błędy są naturalną częścią procesu nauki tanga, też usłyszałam na tych wspaniałych warsztatach, więc chyba jestem na dobrej ścieżce do dalszego, odważnego poznawania piękna tego wymagającego, sensytywnego tańca, który wszystkim gorąco polecam.