Gosia napisała, że jej jedyną misją jest fikanie koziołków. Ma rację, prawdziwą misję prowadzą ci co się na misję nie powołują. Ona prowadzi magiczny dom i ma gdzieś misję, ja piszę i mam lekki stosunek do tego, czy mnie kto czyta. Obu nam nie zależy na tym, by się przez to, co robimy realizować misyjnie. Dlatego samo wychodzi. Ci co się na misję powołują, poświęcają się, szukają poważnych intencji do robienia czegoś, kleją tylko własne kompleksy. Trzeba mieć do robienia tego, co się robi dystans, inaczej wychodzi ci misja ratowania tak naprawdę siebie poprzez usilne działania naprawiania świata. Dlatego nie wierzę w guru rozwojów co chce zmienić bieg świata na lepszy, albo polityków, ekologów, wyznawców rowerów i antyglobalistów, co chcą czegoś ode mnie, bo się chcą moim kosztem, kosztem mojej uwagi realizować. Mam ich wszystkich jak mawiał Tuwim, … gdzieś. Sama jestem swoim żaglem, busolą i okrętem. Zauważyłam, że coraz częściej pływam za dnia, wychylam się, ale nie dzisiaj. Wysłałam towarzystwo na kolację z ciekawymi trunkami, sama wróciłam i cieszę się swoją samotnością. Opanowałam ekspres do kawy, żeby mi zrobił zieloną herbatę. W końcu miejsce mojej pracy zobowiązuje do rozwiązywania problemów natury podstawowej. Jeszcze chwila i z pralki zrobię lodówkę.
Dziwne, ale zupełnie się nie męczę. Cały dzień przechadzam się między ludźmi dbając o konferencję w sposób najbardziej adekwatny, atmosferą, słowem i uśmiechem. Nic nie muszę robić, bo wszystko idzie samo, w końcu wszyscy znają swoje zadania, ja tylko patrzę, doglądam i się cieszę z tego, jak rozmawiają, dyskutując zawzięcie, albo jak się śmieją przy stolikach nad kawą. Taka ze mnie trochę szara eminencja, albo … hmm … mama.
Po wykładach i małym party wystąpił zespół muzyki folkowej Połoniny zaczynając od przyśpiewek Warszawskich z Bielan. Potem polki, kolorowe spódnice, białe halki, kapelusze, chustki, stroje ludowe i tupanie do rytmu. Zaskakująco dobrze się bawiłam. Po występie, z przystojnym tancerzem co zamarudził dłużej na scenie zrobiłam sobie zdjęcie. Nasza fotograf prześle je wraz z innymi po konferencji.
Wycieczka autobusami elektrycznymi po pięknym i czystym, zadbanym Rzeszowie skończyła się na rynku. Krótki koncert w parku fontann multimedialnych. W autobusie siedziałam z przodu i kiedy trochę odpłynęłam pod koniec godzinnej wycieczki, kierowca zagadnął mnie.
– Wie pani, że tu obok tego wieżowca powstanie nowy? Też ze szkła.
– A zmieści się? – spytałam widząc, że mało tam było miejsca.
– Pewnie, a wie pani kto przewidział szklane domy?
– Żeromski.
– Tak, Żeromski i kto by pomyślał, że to prawda.
Ludzie w Rzeszowie dumni są ze swego miasta. Politechnika, piękny rozległy kampus, budynek rektoratu w kształcie kadłubu samolotu, w końcu to dolina lotnicza zrzeszająca 170 firm przemysłu aero. Parki technologiczne, wielkie tunele aerodynamiczne. Jutro idę na symulator lotu. Pewnie się rozbiję, ale będę miała 3 życia. Podobno nie ma na świecie samolotu, co nie ma choć jednej części wyprodukowanej tutaj. Szkolą 80% pilotów cywilnych w Polsce. Rzeszów miasto innowacji. Jak tu nie być dumnym. Ludziom dobrze się tu mieszka i żyje. W rankingach przyjazności miast dla mieszkańców, Rzeszów stoi wysoko w czołówce. Same elektryczne autobusy, zadziwiająca czystość, a niektóre przystanki są klimatyzowane. Jak kto nie wierzy niech się wybierze w Bieszczady i tu wpadnie podpatrzyć. Byłam, widziałam. Sprawy urzędowe mieszkańcy załatwiają w galeriach handlowych podczas zakupów, bo urzędy mają tam file do obsługi mieszkańców, tzw. BOMy. Wszędzie rowery, hulajnogi wypożyczane jak w Wawie, ścieżki rowerowe, pasaże, drogi szerokie, domy odnowione, gładkie tynki, sztukaterie, kwiaty. Przez chwilę w jakiejś uliczce przy rynku przemknęła mi myśl: „Jak w Lizbonie.” Chyba tęsknię do niej.
Jutro od nowa, wykłady, prezentacje, słowa. Chyba się jednak do tego nadaję, robię to dla innych, ale coraz częściej myślę też w tym wszystkim o sobie. Zupełnie spokojnie, bez napawania się dumą i misji. Tak trochę jak Gosia, co fika, ja też sobie fikam. Jednego dnia wypiję litr piwa i wymagam masażu twarzy, a następnego dnia siedzę w fotelu przy dźwiękach trąbki z komputera przy herbacie. W internecie sprawdziłam, że mają tu też milongi, ale już była, w poniedziałek. Butów nie zabierałam, ale od tej pory będę wozić. Widać wszędzie już się panoszy wirus tangowy.