„Alfama”
Chodzę po Lizbonie bez planu. Najbardziej lubię oglądać kamienice, a w nich balkony. Wyobrażam sobie, jak kiedyś wystawały na nich strojne panny wywieszając pranie, albo trzepiąc obrusy. Wczoraj poszłam na Alfamę, bo chciałam zobaczyć muzeum fado. Było zamknięte, bo to poniedziałek. Zapomniałam jaki jest dzień tygodnia. Alfama nie została zburzona przez wielkie trzęsienie ziemi w Lizbonie, które doszczętnie zniszczyło większość miasta. Wielkie jego połacie zostały wtedy odbudowane z nową koncepcją architektoniczną, ulice poszerzono, wytyczono trakty komunikacyjne i unowocześniono miasto dając mu nowy początek. Czasem warto coś doszczętnie zburzyć, by postawić coś co wszystkim służy, szczególnie nowym pokoleniom. Alfama się ostała na swoje nieszczęście. Jest dzielnicą biedną, zarośniętą rozpadającymi się kamienicami, albo nowotworami budowlanymi w postaci blokowisk. Tylko czasem widać przebłyski dawnej świetności. Postawiono tam monumentalny narodowy panteon. Chyba tylko po to by podnieść prestiż okolicy i jakoś ją ratować. Wchodząc z nieuczęszczane przez turystów ulice widać zaniedbanie i ruinę. Pozamykane likwidacją sklepy, mieszkańców jak, żeby nie obrazić nikogo, stali bywalcy bram na Pradze w Warszawie. Ma to swój urok rozkładu i prób ratowania. Miejski park w okolicy jest piękny i punt widokowy na miasto i restauracje. Przed restauracją jednak kelnerka cichym szeptem powiedziała mi, żebym przełożyła plecak do przodu, bo … Cóż, nie czułam się tam niebezpiecznie, bo wcale się tu nie boję. Rozumiem jednak ludzkie strachy. Plecak zostawiłam tak jak mi było wygodnie i poszłam dalej w kierunku słońca, które nad Alfamą czasem jest ciężkie, a ulice mocniej zacienione niż gdzie indziej.
Idąc tak przed siebie, zupełnie spontanicznie, zdobyłam zamek świętego Jerzego. Nie planowałam tego. Szłam przez Alfamę i zobaczyłam drogowskaz na zamek. Skręciłam myśląc: „A, zobaczę co się zdarzy.” Pogoda była piękna. Weszłam na wzgórze, potem na mury i zachwyciłam się widokiem na Lizbonę, ruinami i pamięcią tego miejsca. Wszędzie wokół głównego budynku mieściły się podcienie z kamiennymi stołami i ławkami do siedzenia. Prawie widziałam dworzan, rycerzy i damy przechadzających się w słońcu i odpoczywających przy wszechobecnych fontannach w ścianach w obecności pięknych pawi. Nie jestem znawcą ani średniowiecza, ani architektury, ale ten zamek był moim zdaniem wspaniałym miejscem do mieszkania dla ludzi. Wystarczyło spojrzeć na współczesne tłumy turystów spędzających tam czas w bardzo naturalny, spontaniczny sposób, mimo chodzenia odpoczywających atmosferą miejsca. Dlaczego czasem warto nie mieć planu? Prosta rzecz, kiedy podeszłam pod zamek kolejka po bilety miała może 5 osób. Kiedy wychodziłam, ogon kolejki ciągnął się przez cały dziedziniec, jakieś 50 osób lekko licząc. Sama nie mogłam więc lepiej zaplanować przyjścia i ominięcia udręki stania. Pewnie darowałabym sobie to stanie w takim przypadku, bo nie mam tu ciśnienia na zaliczanie kolejnych atrakcji turystycznych.
W drodze powrotnej zaszłam do restauracji poznanej w czasie pierwszej wędrówki po mieście. Nie sądziłam, że do niej trafię, ale bardzo nam się spodobał, kiedy wędrowałam jeszcze z kolegą. Zjadłam tani pakiet danie + picie + kawa. Specjalnie dla turystów, ale dobre, bo jedzeniu tutaj naprawdę można ufać. Jeszcze się nie zawiodłam żadnym lokalem i menu. Wszędzie coś dla siebie znajduję. Jem ryby, warzywa, wczoraj jadłam spagetti i oczywiście piję kawę, słodzoną, bo tylko taka mi smakuje. I sok pomarańczowy, wyciskany, pycha.
Wczoraj również przydarzył mi się ciekawy incydent, kiedy wracałam do hostelu. Pewien zwalisty ciemnoskóry mężczyzna na najruchliwszym placu w okolicy w tłumie innych ludzi proponował mi haszysz i trawkę. W wyciągniętej ręce trzymał to co sprzedawał i faktycznie była to marihuana, na oko. Odmówiłam, ale ciągnął się za mną dobre kilka metrów zanim moje „absolutely not!” odkleiło go ode mnie. Nasunęła mi się refleksja. Czy ja wyglądam na osobę chętną do kupienia towaru? I czy ten gość w tym tłumie w ogóle się nie bał, że ktoś sprowadzi policję? Ciekawa ta Lizbona, prawda. W biały dzień na głównym trakcie można kupić trawę, albo haszysz. Ja nie potrzebuję. Nie potępiam, nie zabraniam innym. Po prostu mam inne cudowne doznania, bardziej naturalne dla mnie. Rzeczywistość potrafi zdołować i rozumiem tych co szukają absolutu bądź uwolnienia w używkach. Tylko tak mi się widzi, że to droga chwilowa, na skróty i trudna do utrzymania bez zażywania. Wolę mieć kontakt z rzeczywistością i w samej sobie szukać prawdy i zdejmować programy świadomości. A ekstazę przeżywać w stanie naturalnym, który moim zdaniem jest dostępny dla każdego kto szuka, więc i dla mnie, w stanie pełnej światłości.