Oglądałam „Więźnia nienawiści” (Edward Norton, nieprzeciętny talent aktorski, „Fight Club”, „Malowany welon”, „Impresjonista”, uff …) i nagle zgłodniałam. Weszłam do kuchni, po kanapkę z dżemem borówkowym i odpłynęłam myślami w kierunku, jaki często mi się ostatnio zdarza. Spraw ogólnożyciowych. Położyłam nogę na blacie kuchennym i zdałam sobie sprawę, że nie robiłam tego od niepamiętnych czasów. Nie rozciągałam się spontanicznie, jak w liceum, kiedy moje ciało domagało się ruchu podświadomie podpowiadając co robić. I tak, z nogą na blacie, najpierw się naciągnęłam, myśląc o tym, jak utknęłam w schemacie istnienia na opak z moim organizmem. Potem zmieniłam nogę, zrobiłam kawę inkę i pomyślałam, jakie wspaniałe mam życie. Życie w kontakcie ze zwykłymi rzeczami, zapachami, smakami, sytuacjami. Jestem, tylko tyle, a jak wiele się w tym zawiera. Każdą chwilę przeżywam na poziomie prawdziwego istnienia i uważnością oswajam życie. Oswajam swoje w nim przeznaczenie. Dziś jem dżem pachnący lasem w domu przy filmie, po rozmowie z dziećmi i kilku pląsach przed lustrem, żeby się zmierzyć z moją niedoskonałą wciąż postawą tangową.
Wiem już teraz, jakie mięśnie, ścięgna trzeba uwieść do tego, żeby odtworzyć ten piękny, posuwisty ruch na parkiecie. Moje przyczepy mięśni udowych w miednicy są za sztywne i co odkryłam? Dzięki Magdzie Kapeli, która w Indiach zgłębia cudowne jogińskie wglądy i pozycje, że ja muszę się co dzień rano zamieniać w wojowniczkę i stawać w pozycji wojowniczki, bo ta pozycja z jogi daje naciąg mięśni miednicy, nóg, ćwiczy równowagę, jaką wykorzystam w tańcu. Wszystko się ze wszystkim łączy, joga z tangiem, postawa i pozycja, tak w ćwiczeniu, jak i w życiu. Moja postawa też ulega zmianie kiedy się uelastycznia. Wstałam ze swojego kamienia przy drodze, bo poczułam, że coś na mnie czeka. Czeka na mnie co dzień, cierpliwie, bez nagany, oceniania mojego ociągania, bez wyrzutów, że leży nie wykorzystane i patrzy. Podchodzę do tego, nie z niecierpliwością, nie z rezerwą i strachem, ale z łagodnością i miłością. To zmiana, prawdziwa zmiana. Nie szarpanie na boki i zawodzenie, że czegoś nie robię. Nie wyduszanie pompek co dzień w znoju i wymierzanie sobie kary za wirtualne braki w postępowaniu. Ja się do tej zmiany odnoszę, jak do cudownego zjawiska na niebie, podziwiam. Patrzę, zachwycam się tym, co się zdarza i nie oczekuję więcej.
Wpadła mi w ręce okazja, kurs, za darmo, w domu, miesięczny, bez nacisku, jeszcze jak byłam w Lizbonie. Trzeba było nagrać film 2u minutowy o tym, czemu jest ci potrzebna zmiana. Początkowo nagrałam na telefonie w knajpce, na mieście, ale akustyka była słaba, więc po powrocie do Warszawy, zwierzyłam się kolegom podczas porannej kawy, że chcę coś takiego nagrać ,ale moja kamera w laptopie odmówiła współpracy. Zaraz znalazł się profesjonalny aparat z kamerą do zdjęć eksperymentów przepływu cieczy w mikrokanałach, stojak, sala i miałam wszystko, żeby nagrać swoje 2 minuty spontanicznego gadania.
Nagrałam chyba z 11 filmów. Myliłam się, zmieniałam plan, a że miałam mało czasu w pracy z uwagi na spotkania, powiedziałam sobie, że oto daję sobie 20 minut i wysyłam ten film, jaki mi się uda nagrać i będzie najmniej okropny. I wysłałam. Cała spocona biegłam potem na spotkanie, ale szczęśliwa, że nie odpuściłam.
Minęło parę tygodni i wczoraj dostaję telefon, że się dostałam. Kurs zaczyna się jutro, potrwa miesiąc, a dodatkowo latem będę mogła wziąć udział w spotkaniu edukacyjnym dosyć kosztownym, za darmo. Tak to się właśnie plecie nić, jak jej nie wypuszczamy z ręki. Nagle się pojawia narzędzie skrojone na naszą i kieszeń, i potrzebę.
Kiedy obejrzałam swój film przed wysłaniem pomyślałam: „Co tam, wypadłam może sztywno, ale mówię z sensem. Najwyżej odpadnę, w każdym razie jestem szczera w swoich ułomnościach i talentach.” Teraz kiedy patrzę na siebie na filmie widzę, że mój niedoskonały wizerunek medialny, jest czystą projekcją lęków. Jesteśmy jacy jesteśmy, mamy swoje maniery, zachowania, wyrobienie, bądź jego brak, w wielu sprawach. Kiedy nie boimy się nowych doświadczeń wszechświat nas nagradza. Najczęściej sami jesteśmy swoimi najsroższymi sędziami. Nie warto się tak obciążać, porównywać. Jeśli w każdej chwili robimy to, na co nas stać, a nie wycofujemy się ukradkiem ze strachu, to przełamanie go nam sprzyja.
Ostatnio, mam takie uczucie spełnienia w wielu dziedzinach życia, że chyba nie da się mnie zdołować i zastraszyć. Towarzyszy mi taka wizja, że niezależnie od tego, jak i czy podejmuję wyzwanie podsunięte przez życie, czuję się szczęśliwa. Nie wyrzucam sobie wirtualnych porażek, nie karmię się pustką, czuję w tym co się zdarza celowość i łączę kropki. Tak, jakby okazja do zrobienia czegoś wciąż się nadarzała i się naprawdę nadarza. Tylko zwrócę wzrok w kierunku czegoś i pomyślę: „A może zrobić tak …” i niemalże natychmiast pojawia się kolejne połączenie. Nie oczekuję, że się pojawi. Nie mam wewnętrznych nacisków. Moje ego nie szaleje, że musi się spełnić i siedzi cicho w kącie albo z rzadka zrzędzi. Traktuję je jak lustro. Tam gdzie z czymś się stykam po raz pierwszy. Patrzę co mi mówi i od razu widzę słabe punkty. Czasem dopiero po sytuacji. Nie ważne kiedy, ważne, że rejestruję jego skoki, jak piki w encefalogramie i mam wgląd w mój prawdziwy obraz sytuacji. W ogóle prawdziwy, nie tylko z mojej perspektywy. I się uczę, jak z nim się obchodzić, piękna praca. I jaka uspokajająca, kiedy wszystko wokół uśmiecha się albo wyzwala we mnie pozytywne sygnały. Śpię, jem, piszę, rozmawiam i kocham. Wszystko z czego składa się życie, każdą pojedynczą chwilę, składam jak obraz do obrazu, jak pocałunek do ust, jak miłość do serca. Na prawdę kocham życie i w tym kochaniu, co dzień, co minutę, co noc staję się coraz lepsza.
2 komentarze do “Refleksja nad zmianami”
Możliwość komentowania została wyłączona.
Bardzo mi miło, że moje warsztaty Cię zainspirowały Agnieszko!
Pozdrawiam Serdecznie z Indii!
Do zobaczenia przy najbliższej okazji <3
Do zobaczenia 🙂 Uściski 🙂